To dopiero pierwszy krok w drodze po normalność (FELIETON)


Lech Poznań zagra ponownie w fazie grupowej Ligi Europy

22 października 2020 To dopiero pierwszy krok w drodze po normalność (FELIETON)
Lech Poznań/Adam Jastrzębowski

Lech Poznań powraca do fazy grupowej Ligi Europy po pięciu latach. Pięciu latach posuchy także na krajowym podwórku. Przez ten czas było kilka rewolucji, kilka wizji trenerskich oraz wielkie niezdecydowanie właścicieli, którzy sami nie wiedzieli, w którym kierunku chcą podążać. Bunty kibiców, którzy po ostatnich hańbach i niepowodzeniach odwrócili się od klubu, a raczej od obecnych włodarzy poznańskiego klubu. Teraz wychodzą i przemawiają jednym, wspólnym głosem: "W końcu jesteśmy na drodze ku normalności". Pewnie gdyby nie zamknięte trybuny stadionu przy Bułgarskiej, fani „Kolejorza” zameldowaliby się w komplecie na dzisiejszym meczu z Benficą.


Udostępnij na Udostępnij na

Trudno się nie zgodzić z tymi wiecznie niezadowolonymi poznańskimi fanami. Nauczeni porażek, wiecznych niepowodzeń już nie wytrzymali i powiedzieli dość. Eksplozja niczym w Mauna Loa, największym czynnym wulkanie świata, nastąpiła w 2018 roku. Ostatni mecz sezonu z Legią Warszawa już na zawsze zapisze się na kartach historii „Dumy Wielkopolski”, niestety w sposób negatywny. To moment, w którym każdy kibic Lecha, w tym także ja, nie dowierzał w to, co się stało w końcówce sezonu 2017/2018. Jak widać, Lech nawet pędząc po pustej autostradzie po mistrzostwo, potrafił napotkać przeszkody.

Cykl życia kibica Lecha Poznań

Z dzisiejszej perspektywy powiemy, że to moment zwrotny. Nawet Piotr Rutkowski zauważył wówczas, że coś nie gra i pora na zmiany. Później nastąpiła słynna konferencja, gdy mówił, że się nigdy nie podda i będzie walczyć dalej, zapowiadając przy tym nowego trenera Ivana Djurdjevicia. Absurd za absurdem, tym bardziej gdy serbskiego trenera na lata zwolniono po dokładnie 167 dniach. 

Jak tu nie wyjść z siebie, gdy prezes wraz z właścicielem twojego miejscowego zespołu powoli rozwalają klub, z którym się identyfikujesz. Zamiast walki o mistrzostwo ze znienawidzoną Legią bijesz się o miejsce w grupie mistrzowskiej. Masz wrażenie, że poprzeczka w każdym kolejnym sezonie zawieszona jest coraz niżej. Przed sezonem słyszysz od prezesa, że walczymy o „majstra”, a przychodzi połowa sezonu i zdajesz sobie sprawę, że co najwyżej można powalczyć o europejskie puchary. Rozgrywki kończysz z innym trenerem i na 8. miejscu. Tak wygląda cykl życia kibica Lecha Poznań. Oczekiwania versus brutalna rzeczywistość.

Nauka na błędach

Ostatni raz lechici grali jesienią w Lidze Europy w 2015 roku. Choć ta przygoda była średnio udana, to udało się między innymi wygrać na Stadio Artemio Franchi z Fiorentiną. W konsekwencji „Kolejorz” zajął 3. miejsce w grupie. Jeśli jednak słyszymy Lech Poznań i europejskie puchary, to przypomina nam się błyskawicznie 2010 rok. Niezapomniane starcia z Manchesterem City i Juventusem. Co ciekawe, wówczas poznańska lokomotywa potrafiła wyjść z trudnej grupy. W 1/16 finału czekała już Braga, swoją drogą finalistą tamtej edycji. To właśnie występy w Europie rodzą nowych bohaterów. Najlepszy przykład to Artjoms Rudnevs, zdobywca pięciu bramek we wspomnianej edycji.

Dobry występ w europejskich pucharach może otworzyć furtkę do kariery w lepszej lidze, w lepszym klubie. To mecze, gdy obserwuje cię cała Polska i tobie kibicuje. Występy w Lidze Europy czy w Lidze Mistrzów są też dużym zastrzykiem gotówki dla klubów. Wystarczy przypomnieć czas, gdy Legia awansowała do Champions League i dostała pokaźne pieniądze, za które rzekomo miała odjechać lidze. Teraz możemy zapytać, gdzie odjechali? Gdzie są pieniądze? Nie ma, Dariusz Mioduski ratował klub, wpychając Michała Karbownika do Brighton. Zamiast odjechać finansowo i sportowo ekstraklasie Legia zatrzymała się w miejscu, a ligą ją systematycznie doganiała.

Najlepiej uczyć się na błędach, oczywiście najlepiej popełnionych przez innych. To nauczka dla Lecha, aby nie roztrwonić i nie przehulać na głupstwa kasy z Ligi Europy. Jeśli pójdziesz ścieżką stołecznego klubu, to ten niewątpliwy sukces będzie można zrównać z błotem. Pozostaną wspomnienia z wyjazdów do Belgii, Szwecji i na Cypr. Tu chodzi o to, aby w jak najlepszy sposób wykorzystać te pieniądze. To dopiero pierwszy krok na drodze ku normalności, której ewidentnie brakowało w ostatnich latach w Poznaniu. Zrobiono milowy krok, jednak trzeba uważać, aby nie wywalić się na małych kroczkach, ale nie mniej ważnych.

Znak rozpoznawczy Lecha – młodzież

Gdy Lech zdobywał ostatnie mistrzostwo w 2015 roku, największą jego siłą była młodzież. Wprowadzana najpierw przez Mariusza Rumaka, a następnie Macieja Skorżę stanowiła o jakości tamtego zespołu. Marcin Kamiński, Tomasz Kędziora, Dawid Kownacki czy Karol Linetty – wówczas młodzi chłopcy, którzy już byli kluczowymi ogniwami w „Kolejorzu”. Dzięki nim najpierw udało się zdobyć mistrzostwo, a następnie zostali sprzedani za, powiedzmy sobie szczerze, bardzo dobre pieniądze.

Casus tamtego zespołu to wpadki w pucharach z zespołami gorszymi o kilka klas oraz szybka sprzedaż, która wiązała się z wieloma ubytkami. Dlatego trzeba było często ściągać następców z zagranicy. Bardzo często beznadziejnych, dlatego mogliśmy podziwiać kilka naprawdę niesamowitych przypadków pseudopiłkarzy. Dla przykładu Sisi, Vladimir Volkov, Vernon de Marco czy Mohamed Keita. To gracze z cyklu: ktokolwiek widział, ktokolwiek wie, czemu znaleźli się w Poznaniu.

Wizje zmieniające się co rok, co trener to inne pomysły. Powiadają, że kobieta zmienną jest? Mam odczucie, że mistrzem w zmienianiu zdania jest Lech Poznań. Mamy fachowca Nenada Bjelicę. Ściągamy mu piłkarzy, których bardzo chciał. Nieudana końcówka to bierzemy gościa z poznańskim DNA, lecz bez jakiegokolwiek doświadczenia. Mowa rzecz jasna o Ivanie Djurdjeviciu. Piłkarze mają być z charakterem, mają wiedzieć, co znaczy gra w niebieskiej koszulce. Ładnie brzmi, ale jak się przekonaliśmy, trudne do zrealizowania. Bierzemy trenera z nazwiskiem i wymaganiami, byłego selekcjonera. Okazuje się, że on ma swoją wizję, trochę odrealnioną od rzeczywistości. Kończy się głośnym zwolnieniem po spotkaniu z Koroną, gdzie Lech nie oddaje ani jednego celnego strzału.

W końcu przyszedł czas na Dariusza Żurawia. Trenera totalnie innego niż Adam Nawałka. Absolutne przeciwieństwo. Zauważam pewien syndrom w Lechu. Sukcesy lubią ciszę. Gdy są wielkie oczekiwania, to zazwyczaj projekt pod nazwą „Kolejorz” kończy się porażką. Dariusz Żuraw to trener spokojny (przeciwieństwo Bjelicy), z doświadczeniem (przeciwieństwo Djurdjevicia) i nie idzie pod prąd jak Nawałka. Człowiek, którego historia jest łudząco podobna do Mariusza Rumaka. Obaj kierują się głównie jedną ideą. Stawiania w mądry sposób na młodzież. Mariusz Rumak rozwinął wielu wychowanków Lecha, to samo robi Dariusz Żuraw.

„Będziemy walczyć”

Gdybyśmy trzy lata temu powiedzieli polskiemu kibicowi, że w 2020 roku awans do fazy grupowej Ligi Europy będzie wielkim sukcesem, to poklepałby się mocno po czole i powiedział, że gadamy bzdury. Rzeczywistość potoczyła się jednak tak, że jest to sukces i to wielki, a wręcz niespodziewany.

Awans Lecha jeszcze pod jednym względem jest wyjątkowy. Kibice „Kolejorzaw końcu mogą wbić szpileczkę tym warszawskim, którzy w ostatnich latach mieli więcej okazji do tego. Mała rzecz, a cieszy. Dla poznaniaków to jednak coś więcej. Wystarczy spojrzeć na to, co się działo na Twitterze w ostatnich dniach. Oby po meczu z Benficą kibice Legii nie mieli okazji do wyśmiewania Lecha.

Trudno walczyć o dobry wynik z drużyną z absolutnego topu. Bez wątpienia taką jest Benfica. Bezdyskusyjnie. Zespół budowany z myślą o Lidze Mistrzów. Piłkarze Lecha muszą po prostu walczyć, tak jak to na konferencji powiedział Filip Bednarek: – W eliminacjach udowodniliśmy, że wychodzimy na boisko i nikogo się nie boimy i pomimo tego, że jesteśmy underdogiem, to potrafimy wygrywać te mecze, pokazując przy tym bardzo dobry futbol.

Kolejorznie będzie faworytem w żadnym ze spotkań. Grupa może wrażenia nie robi, jednak są to bardzo solidne zespoły. Nie oczekujmy od Lecha wyjścia z grupy czy nie daj Boże czegoś więcej. Dla zawodników Dariusza Żurawia ma to być doświadczenie, które przyda im się w przyszłości. Nie sądźmy jednak, że to szczyt możliwości Lecha. To dopiero początek budowania drużyny regularnie grającej w europejskich pucharach. Fundamenty zostały wylane, teraz pora, aby postawić ściany.

Dodaj komentarz

Zapraszamy do kulturalnej dyskusji.

Najnowsze