Ligowy Bigos #11: Koniec sezonu – czas podsumowań…


Krótkie melancholijne wspomnienie ubiegłego sezonu Lotto Ekstraklasy

20 maja 2019 Ligowy Bigos #11: Koniec sezonu – czas podsumowań…
Patryk Motyka/igol.pl

Koniec sezonu to czas podsumowań i wspomnień. To również smutne pożegnanie naszych rodzimych rozgrywek. Rozstanie z weekendami pełnymi emocji, troszkę śmiechów i smutek. Smutek, bo trzeba będzie poczekać do startu następnych rozgrywek. Smutek, bo ubiegły sezon naprawdę był ciekawy...


Udostępnij na Udostępnij na

Ligowy Bigos to seria felietonów, w których będziemy skupiali się na najważniejszych wydarzeniach minionej kolejki naszej rodzimej ligi. Jednakże dzisiaj troszkę odejdziemy od tej definicji Ligowego Bigosu. W dzisiejszym i niestety ostatnim w tym sezonie wydaniu podyskutujemy co nieco o tym, co się wydarzyło od lipca zeszłego roku do wczoraj.

To nie będzie takie zwykłe podsumowanie sezonu. Takowe już na naszym wortalu mogliście przeczytać.

Klikając TUTAJ, możecie przeczytać o najważniejszych momentach sezonu. Natomiast klikając TUTAJ, możecie znaleźć naszą subiektywną jedenastkę sezonu. „Podsumowanie” w tym felietonie to raczej luźne posezonowe przemyślenia. Takie melancholijne żale miłośnika najlepszej ligi świata – nie mylić z Premier League…

Dziesięć miesięcy…

…tak szybko minęło. Z pewnością uczniom w szkole taki czas niebywale się dłuży. Zresztą wiadomo, że czas leci szybko pod warunkiem, że dobrze się bawimy. Nic więc dziwnego, że uczniom dziesięć miesięcy się dłuży, a fanom ekstraklasy leci niczym w mgnieniu oka. Raz, dwa. Po prostu. Nawet najbardziej nienawidząca polską ligę persona, pisząca co tydzień, że nasza rodzima ekstraklasa jest – mówiąc delikatnie – do bani, musi przyznać, że nie brakuje w niej emocji. A to główny czynnik, dla którego fani ekstraklasy kochają ją nad życie!

Ileż zwrotów akcji było w tym sezonie, to głowa mała. Najpierw przerwać hegemonię warszawskiej Legii miała Lechia Gdańsk, która punktowała aż miło. Szkoda tylko, że robiła to w nieco mniej spektakularnym i niezbyt miłym dla oka stylu. Po jakimś czasie wreszcie podopieczni Piotra Stokowca opadli z sił. Wtedy do gry weszła Legia.

Legia, którą przejął wówczas po zwolnionym Ricardo Sa Pinto legionista z krwi i kości – Aleksandar Vuković. Warszawianie po zwycięstwie nad Lechią w rundzie finałowej mieli już niemalże autostradę do obrony tytułu mistrza Polski. Jednakże wówczas do gry wszedł Piast Gliwice.

Podopieczni Waldemara Fornalika od początku rundy wiosennej zachwycali piękną grą, która owocowała regularnym zdobywaniem kompletu punktów. Prawdziwy test dla gliwiczan przyszedł w rundzie mistrzowskiej. A konkretniej – w Warszawie, na Ł3. Tam „Piastunki” nie dały najmniejszych szans ówczesnym mistrzom Polski. I co najważniejsze, dzisiaj tym tytułem może się szczycić właśnie Piast Gliwice.

Ciekawi jesteśmy, czy był jakiś jegomość, który obstawił na początku sezonu, że mistrzem Polski zostanie właśnie Piast Gliwice. Piast Gliwice, którego nawet gdyby zajął drugie czy trzecie miejsce, można by nazywać rewelacją i sensacją rozgrywek. Jednakże podopieczni byłego selekcjonera wykorzystali szansę i teraz będą się bić o Ligę Mistrzów…

Nie tylko góra, ale też dół i środek

Emocji nie brakowało także w dole tabeli. Niemalże do ostatnich dwóch kolejek znaliśmy jedynie jednego spadkowicza – Zagłębie Sosnowiec. Ale nieco wcześniej ogromne emocje mogli przeżywać kibice Śląska Wrocław, Wisły Płock czy Arki Gdynia. Jeśli chodzi o tych z Wrocławia, to utrzymali się na trzy kolejki przed końcem. Ci ostatni na dwie, a Wisła Płock walczyła do ostatniej kolejki. Jej los zależny był bowiem poniekąd od Miedzi Legnica, której ostatecznie nie udało się przetrwać w elicie.

Jak ktoś narzeka na poziom naszej ekstraklasy, to niech zwróci uwagę na jeden fakt. Owszem, może to być głupie, a może nawet bardzo głupie, ale… W końcu spadło dwóch beniaminków. Czy to nie obrazuje, że jednak poziom ekstraklasy jest wyższy niż choćby rok czy dwa lata temu? Oczywiście odpowiedzieć można sobie samemu. Ale to, że beniaminkowie nie potrafili sobie poradzić w polskiej najwyższej klasie rozgrywkowej, może świadczyć o tym, grają tutaj najlepsze drużyny w Polsce. Chociaż tyle. W końcu wielu sądzi, że w ESA równie dobrze kluby z B-klasy mogłyby grać…

A co słychać było w środku stawki? Otóż było ciekawie niemalże do samego końca. Nie mamy na myśli tutaj grupy spadkowej, ale środkiem określić można miejsca od ósmego do czwartego – część grupy mistrzowskiej. Tutaj przed podziałem i po podziale było aż nadto interesująco. Fani ekstraklasy na pewno nie mogli narzekać na emocje w walce o czwarte miejsce premiowane awansem do europejskich rozgrywek. Na całe szczęście Lechia wygrała Puchar Polski z Jagiellonią, a to oznaczało, że „liga będzie ciekawsza”. I była.

Z czystym sumieniem można powiedzieć, że była, i to bardzo ciekawa. Nawet nie sama liga, ale w tym sama walka o tę czwartą lokatę. Przed podziałem w multilidze walka była na całego. Wisła przegrała z Zagłębiem Lubin. Tym samym Lech mimo porażki z Jagiellonią mógł jeszcze powalczyć o Europę. Ostatecznie lechici nie skorzystali z tego. Zagłębie Lubin również. „Jaga” – jak już wspomnieliśmy – mogła sobie miejsce w walce o puchary wywalczyć już w finale Pucharu Polski, a tak musieła walczyć do ostatniej kolejki.

I tak ewentualnych emocji w europejskich pucharach pozbawił białostoczan fatalnie wykonany rzut karny autorstwa Jesusa Imaza. Hiszpan chciał się popisać, ale ostatecznie się zbłaźnił. Tym samym sprawił, że Jagiellonia oddała czwartą lokatę Cracovii. Cracovii, która drżała o wynik meczu „Jagi” w Gdańsku, gdyż swój mecz przegrała z Pogonią 0:3. To dowód na to, że emocje były również w środku tabeli!

***

Dobra, miało być luźno i przyjemnie, a zrobiło się dość poważnie.

Do zobaczenia za 60 dni…

Dodaj komentarz

Zapraszamy do kulturalnej dyskusji.

Najnowsze