W naszej lidze z roku na rok przybywa nie tyle obcokrajowców, ile ich słabych przedstawicieli. Do ekstraklasy regularnie napływają zawodnicy, którzy strzelili kilka bramek za granicą w słabej lidze i nagle lądują polskiej lidze. Ewentualnie zdarzają się transfery za ładne CV albo fajne nazwisko. Wszystko jednak sprowadza się do jednego – słabej gry i zabierania miejsca młodym, zdolnym Polakom. Dlaczego?
Oczywiście wiadomo, że nie da się zbudować całej 29-, 30-osobowej kadry na bazie samych Polaków. Tu się wszyscy zgodzimy. Problem pojawia się jednak wtedy, kiedy liczba obcokrajowców jest równa liczbie zawodników rodzimych albo nawet ją przewyższa. I nawet jeśli możemy wybaczyć proporcję 50/50, to z tych 50% obcokrajowców tylko dwóch albo trzech jest zazwyczaj dobrych. I tu jest największy problem większości klubów ekstraklasy. A mianowicie zaburzona równowaga między naszymi zawodnikami a zagranicznymi piłkarzami. Najlepiej przedstawić to na wykresie, który jasno mówi, gdzie ta szala jest przeważona po stronie zawodników z innych państw.
Dlaczego?
Zacznijmy od powyższego wykresu. Na pierwszy rzut oka rzuca się ogromnie długi słupek przy nazwie Cracovii oraz ogromnie mały przy nazwie Warty Poznań. I tu należy się zatrzymać. O sytuacji z obcokrajowcami Cracovii pisano już wiele razy i powiedziano na ten temat praktycznie wszystko. Natomiast jeśli chodzi o Wartę Poznań i jej fenomen w tym sezonie, to rzadko, a na pewno niewystarczająco chwali się konstrukcję kadry „Zielonych”. W całej 29-osobowej drużynie Piotra Tworka wszystkich obcokrajowców można policzyć na palcach jednej ręki. Niestety jest to jedyny taki przypadek w całej lidze. Ale co ciekawe, gdyby nie dwa zimowe transfery, to tych zawodników byłoby o połowę mniej. Gdy do tego dodamy fakt, że Warta Poznań jest o dwa punkty od miejsca, które może dać awans do eliminacji europejskich pucharów, to dochodzimy do prostego wniosku, że to się po prostu opłaca. Zarówno finansowo, sportowo, jak i wizerunkowo.
#LEGCRA Po raz drugi w tym sezonie w wyjściowej jedenastce ligowego zespołu znajduje się tylko 1 Polak.
Poprzedni przypadek to Cracovia w Szczecinie.
— EkstraStats (@EkstraStats) April 18, 2021
A więc dlaczego kluby nie biorą przykładu z Warty? Dlaczego taka Warta jest jedna, a nie jest ich sześć czy siedem? Odpowiedź nie jest taka oczywista i wydaje się dość mocno zagmatwana. Obcokrajowiec przede wszystkim jest tańszy w ściągnięciu i utrzymaniu. Zawodników z Czech, Słowacji, Ukrainy, Węgier czy innych państw jest na rynku więcej niż Polaków, co zmniejsza ich cenę. Taki jest fakt, ale on jednak nie tłumaczy tego, dlaczego w jednym klubie można stawiać na praktycznie tylko Polaków, a w drugim nie. Drużyna z Poznania nie jest przecież potentatem finansowym. Ba, Warta jest jedną z drużyn z najniższym budżetem w lidze. A dla porównania będąca na przeciwległym biegunie w tym zestawieniu Cracovia ma ten budżet o wiele wyższy. Więc kwestia finansowa raczej nie jest czynnikiem, który decyduje o liczbie obcokrajowców w danym klubie ekstraklasy.
Prezesie, daj czas
Elementem, który wydaje się mieć decydujący wpływ na dużą liczbę słabych obcokrajowców, jest brak większej filozofii w większości klubów w polskiej ekstraklasie. Zadajmy sobie pytanie: który klub ma pomysł na siebie, swoich zawodników, swoją przyszłość? Pogoń Szczecin, Raków Częstochowa i może Lech Poznań, Piast Gliwice, ewentualnie Legia Warszawa. Pozostałe kluby budują swoje drużyny na tu i teraz, bez większej myśli o przyszłości. Prezesi tudzież właściciele oczekują od trenerów wyników jak najszybciej, na gwałt. A trudno, jeśli jesteś trenerem klubu, którego zarząd domaga się np. europejskich pucharów, budować coś dłuższego, wprowadzając chociażby młodzież. Wtedy musisz sprowadzać zawodników, którzy mają ci dać jakość już – najczęściej obcokrajowców – a nie dają nic. Trenerzy zmuszeni są sięgać po zawodników, którzy mają ładne CV, jak np. Miroslav Stoch i Richmond Boyake, zamiast postawić i dać szansę utalentowanym, w tym przypadku Adamowi Ratajczykowi czy Piotrowi Krawczykowi. I jak tu ma być normalnie?
16 z 176
Co oznaczają te liczby? Druga – łączną liczbę obcokrajowców w naszej lidze, pierwsza – liczbę wnoszących coś do ligi zagranicznych piłkarzy. Między tymi liczbami jest przepaść. Około 9% zagranicznych zawodników można bez żadnych wątpliwości podpisać „robią różnicę”. Z kolei zawodników którzy grają poprawnie, nie są ani rewelacją ligi, ani słabeuszami jest mniej więcej raz więcej. Pozostali to zawodnicy pokroju Rivaldinho z Cracovii czy Dmytro Bashlai z Podbeskidzia. Jednym słowem ich znalezienie się w ekstraklasie to jedna wielka zagadka, której nie potrafią rozwiązać najtęższe umysły.
A więc którzy zagraniczni zawodnicy zasługują na wyróżnienie?
- Tomas Pekhart
- Luquinhas
- Filip Mladenović
- Josip Juranović
- Pedro Tiba
- Mikael Ishak
- Dani Ramirez
- Tomas Petrasek
- Ivi Lopez
- Jesus Imaz
- Dante Stipica
- Benedikt Zech
- Flavio Paixao
- Jesus Jimenez
- Frantisek Plach
- Dušan Kuciak
- Martin Chudy
Jak widać, jest ich na prawdę niewielu. I to jest przerażające, bo jeśli w całej lidze jest 497 zawodników zgłoszonych zawodników, z czego 175 to obcokrajowcy, a tylko 16 można wyróżnić, to trzeba zadać sobie pytanie: jak ma być dobrze? Jak polski futbol ma iść do przodu, jeśli zamiast rozwijać młodych zdolnych (których nie brakuje) sprowadza się do polskiej ligi tylu – nie bójmy się tego słowa – słabych obcokrajowców. W czym wyżej już wymieniony Rivaldinho jest lepszy od Filipa Piszczka? Tylko i wyłącznie w tym, że ma słynnego ojca. W czym lepszy jest Kris Twardek od Jakuba Bartosza z Puszczy Niepołomice? W niczym. A i tak to tych pierwszych ściąga się do ekstraklasy, a drugich odstawia się na bok. Zamiast sięgnąć po zawodnika z rodzimego rynku lub swojej akademii, kluby wolą ściągać zawodnika z Irlandii czy Rumunii, których oglądały tylko na Instacie albo materiałach z YouTube.
***
Nie od dziś wiadomo, że polska piłka potrzebuje reform, ale jeszcze większej reformy potrzebuje podejście polskich klubów do transferów. Jeśli kluby ekstraklasy nadal będą miały w zwyczaju dokonywać transferów słabych zawodników z zagranicy zamiast stawiać na to, co mają w akademiach czy niższych ligach, to jak mówił Leo Beenhakker, nadal będziemy w drewnianych domkach. A polska piłka klubowa nadal będzie tkwiła w marazmie i będzie coraz niżej w rankingach. O fakcie, że możliwe jest postawienie na młodych, świadczy przykład Lecha Poznań i Jakuba Modera. Ten na początku kariery został wypożyczony do 1. ligi, w której zdobył doświadczenie i po roku zaczął walkę o skład w pierwszej drużynie „Kolejorza”. I choć na początku stawiano na Karlo Muhara, to Jakub Moder okazał się sukcesem, a nie Chorwat, który miał być lepszy od młodego Polaka. Dlaczego więc nie można tak na większą skalę? Dlaczego taka sytuacja to wyjątek, a nie reguła?