Czarna dziura – obszar czasoprzestrzeni, którego z uwagi na wpływ grawitacji nic nie może opuścić. Cóż, wszystko się zgadza. Droga, jaką kilka miesięcy temu zaczęła podążać Cracovia, mogła prowadzić tylko do jednego miejsca i aż dziw bierze, że po tak źle obranym kursie załoga kosmiczna Michała Probierza wciąż nie straciła szansy na ratunek. Sytuacja jest tragiczna, bo mówimy przecież o sześciu porażkach z rzędu w ekstraklasie. Jakimś cudem jednak nie można jeszcze powiedzieć, że czarna dziura na tyle pochłonie "Pasy", że wylądują one w innej galaktyce, gdzie krążą planety pokroju Kielc czy Gdyni.
Sześć spotkań – 0 punktów. Gdyby PKO BP Ekstraklasa posiadała większą godność niż reputacja na poziomie 29. ligi w Europie, być może Cracovia znajdowałaby się w tej chwili poza rywalizacją o europejskie puchary. Ba, może nawet w dolnej połowie stawki, gdzie z takim bilansem klub już dawno powinien wylądować. Dla porównania spójrzmy na angielskie podwórko. Tam w pewnym momencie sezonu Everton zanotował cztery porażki z rzędu, co z 6. lokaty w tabeli sprowadziło ekipę z Liverpoolu (uwaga) do strefy spadkowej. Albo Southampton, dla którego siedem meczów bez zwycięstwa równało się ze spadkiem o dziewięć szczebelków. Cracovia jest przy tego typu zjawiskach jak pączek w maśle.
Na podium melduje się @PogonSzczecin, ścisk pod linią podziału tabeli na dwie ósemki! ??
?#JAGWPŁ #ZAGLPO #POGCRA pic.twitter.com/z1deI6MegL
— PKO BP Ekstraklasa (@_Ekstraklasa_) June 6, 2020
Cracovia uczy, jak upadać bez większych konsekwencji
Najpierw cofnijmy się trochę w czasie. Konkretnie do 23. kolejki, kiedy Cracovia rozpoczęła swoją niechlubną serię trwającą do dziś. I tutaj jest kwestia bardzo ważna: serię o tyle specyficzną, że jej negatywne działanie zamiast wywołać potężną wichurę, jedynie drasnęło maskę samochodu trenera Probierza. Krakowski klub bowiem – mimo notowania porażki za porażką – niezmiennie znajdował się wśród ekip tworzących czołówkę ekstraklasy. I o ile ten stan (chciałoby się powiedzieć: w końcu!) obecnie ulega zmianie, o tyle ta sytuacja uwidacznia wyjątkowość polskich rozgrywek. Albo jak kto woli – patologię.
Niewątpliwie Cracovia padła ofiarą marazmu, a mecz z Pogonią Szczecin tylko udowodnił fakt, że winy za poprzednią porażkę nie można zrzucać na przerwę spowodowaną pandemią. To wręcz niepokojące, że okoliczności i warunki do pracy się zmieniają, a w Krakowie nadal grają tę samą melodię. Melodię z pewnością nie pochwalną, bo tak naprawdę trudno cokolwiek w grze ekipy trenera Probierza pochwalić. Jeśli już, to wyłącznie indywidualne występy poszczególnych piłkarzy, takich jak np. Rafa Lopes czy David Jablonsky, ale ogółem nie ma mowy o słowach pokroju: było dobrze, ale zabrakło kropki nad „i”. Nie, od dłuższego czasu w drużynie „Pasów” brakuje jakości na miarę klubu z większymi ambicjami.
„Laga do przodu”, czyli błąd w systemie autopilota
Cracovia sposobem gry, jaki prezentowała na przestrzeni ostatnich kolejek, sama skazywała się na ścieżkę, na której obecnie się znajduje. Ścieżkę będącą zaułkiem, pętającą nogi i prowadzącą do tytułowej czarnej dziury. Ale czy mogło być inaczej, skoro „Pasy” grają w tak przewidywalny sposób? Choćby na przykładzie spotkania z Pogonią (zaznaczmy: słabą Pogonią) trzeba zauważyć, że taktyka oparta w głównej mierze na zagrywaniu długich piłek za linię obrony rywala kompletnie mija się z celem. Obrońcy ze Szczecina poza kilkoma wyjątkami nie mieli z tym problemów. Niepokojące było również to, że przyjezdni nie zdradzali po sobie, że mają inne pomysły na walkę o trzy punkty.
Cracovia wyróżnia się grą ubogą i zasługującą na krytykę o tyle, że przecież w szeregach zespołu trenera Probierza są piłkarze, którzy potrafią odnaleźć się w grze kombinacyjnej. I oczywiście ktoś mógłby wykrzyczeć, że tzw. laga do przodu potrafiła przynosić korzyści w postaci zagrożenia pod bramką Dante Stipicy, ale powiedzmy sobie wprost. Pomijanie drugiej linii w rozegraniu akcji ofensywnych przywodzi na myśl styl drugoligowców. Zgrzyt. Cracovia jest przecież ekipą z ekstraklasy jawnie celującą w miejsce na podium, a jej obecny styl kreowania akcji ofensywnych jest jak walenie grochem o ścianę. Czyżby zatem pewna formuła została wyczerpana? Skoro nawet sam Michał Probierz po porażce z Jagiellonią zastanawiał się, czy jest w stanie jeszcze czegoś nauczyć swoich piłkarzy?
Pewne jest jedno. Tam, gdzie brakuje stylu, goli i punktów, pojawia się widmo albo sportowego niepowodzenia (tym w przypadku Cracovii byłby niemal nieprawdopodobny spadek do grupy spadkowej), albo zmian na ławce trenerskiej. Pytanie, który wariant na dwie kolejki przed końcem rundy zasadniczej jest bardziej prawdopodobny?
Liczba kluczowych podań piłkarzy Cracovii w ostatnich pięciu meczach ligowych:
– Legia Warszawa (3)
– Wisła Kraków (0)
– Górnik Zabrze (5)
– Jagiellonia Białystok (4)
– Pogoń Szczecin (2)
Co prawda są to jedynie dywagacje poparte niepokojącą sytuacją w Cracovii, ale mimo wszystko trzeba odnotować, że tak źle w obozie „Pasów” nie było od dawna. Ostatni raz bowiem, gdy ta część Krakowa mogła przyjąć aż sześć porażek z rzędu, miał miejsce w 2010 roku. Gdy spojrzymy też na statystykę strzelonych bramek, obraz nieurodzaju się dopełni. Trzy gole w sześciu ostatnich meczach – skuteczność (niestety) rodem z Kielc. I co tu dużo mówić – na razie ten statek gwiazdy Słońce jeszcze ujrzeć nie może. Czarna dziura zakryła wszystko, co wcale jednak nie oznacza, że nie ma nadziei. Pamiętajmy, że Michał Probierz jest fachowcem, jakich mało, więc grzechem byłoby przedwczesne skreślanie jego projektu w chwili kryzysu.