Liga Mistrzów nigdy nie potrafiła obojętnie przechodzić obok kontrowersji. Jest w ich centrum od początku swojego powstania, ale nie może być przecież inaczej, skoro tworzą ją ludzie, którzy daleko mają do podmiotów nieomylnych. Skutki tej człowieczej niedoskonałości widzimy najczęściej tam, gdzie być ich nie powinno, a więc na murawie. Tam pieczę nad sprawiedliwym wynikiem trzymają oczywiście sędziowie, czyli istni mediatorzy, którzy od zawsze popełniali za dużo błędów. Szczęśliwie era VAR-u przychodzi z nadzieją na lepiej prowadzone zawody, jednak tego, co już się w przeszłości wydarzyło, nie można cofnąć.
Technologia względem piłki zawsze była opóźniona, czego dowodem było m.in. ligowe starcie Manchesteru United z Tottenhamem w 2005 roku. Przy wyniku 0:0 w 89. minucie Pedro Mendes (piłkarz gości) porwał się na niemożliwą próbę strzelenia bramki z odległości 50 metrów. Ówczesny bramkarz „Czerwonych Diabłów” Roy Carroll nie miał problemu, żeby skorygować swoje ustawienie przed złapaniem futbolówki, jednak ostatecznie popełnił błąd, ponieważ piłka wyślizgnęła mu się z rąk i wyraźnie przekroczyła linię bramkową. Arbiter nie zareagował, a „Koguty” zostały okradzione z trzech punktów.
Sędzia liniowy tamtego spotkania (Rob Lewis) przyznał się później do pomyłki i zwrócił uwagę na fakt, że piłka leciała za szybko, by idealnie ocenić sytuację. Zaznaczył również, że technologia, która może zapobiegać takim nieścisłościom, powinna zostać wprowadzona do użytku. Cóż, z perspektywy czasu doskonale wiemy, że na spełnienie takich próśb trzeba było czekać wiele lat. Zbyt wiele. A informacje i artykuły związane z Premier League oraz Ligą Mistrzów możecie znaleźć na tym serwisie sportowym.
Liverpool – Juventus
Po raz kolejny cofamy się do 2005 roku, lecz już do rozgrywek, które najbardziej nas interesują. W ćwierćfinałowym meczu Ligi Mistrzów spotkały się ekipy, które były w tamtym czasie na zupełnie innych biegunach. „The Reds” notowali wtedy daleki od ideału sezon w Premier League, a do dalszej fazy pucharowej dostali się prawdopodobnie tylko dlatego, że droga usłana była łatwiejszymi rywalami. Sam fakt, że angielski zespół ledwo wyszedł z grupy (drugie miejsce, tyle samo punktów co Olympiakos, ale lepszy bilans bramkowy), mówił bardzo wiele. Zgoła odmienna była sytuacja Juventusu, który pewnie pokonywał kolejne przeszkody w postaci Bayernu w fazie grupowej lub Realu Madryt w 1/8. Los jednak zdecydował, że półfinał stał się dla włoskiej drużyny nieosiągalny.
W pierwszym meczu na Anfield Liverpool rozpoczął od strzelenia dwóch bramek w 10. i 25. minucie. Kapitalny start gospodarzy nieco oszołomił „Bianconerich”, jednak z biegiem czasu włoska ekipa wzięła się do odrabiania strat. W 40. minucie Del Piero wykorzystał piękne dośrodkowanie swojego kolegi i głową umieścił piłkę w siatce. Gol nie został uznany, ponieważ sędzia liniowy dopatrzył się spalonego, którego oczywiście nie było. Co prawda w 63. minucie Cannavaro strzelił bramkę kontaktową, jednak sytuacja napastnika „Juve” z pierwszej połowy pozostawiła niesmak, ponieważ bez tej pomyłki sędziowskiej przyjezdni mieliby o wiele więcej czasu na ewentualne wyrównanie. Mecz rewanżowy zakończył się wynikiem 0:0, a dalszą historię Liverpoolu znamy. Dudek dance i wygrany finał.
Liverpool – Roma
Teraz przenosimy się do zdecydowanie świeższych wydarzeń, a więc do roku 2018, który dla Liverpoolu okazał się przełomowy. Drużyna Juergena Kloppa na koniec sezonu 17/18 zajęła czwarte miejsce w lidze oraz doszła do finału Ligi Mistrzów. Do takiego sukcesu niewątpliwie przyczyniła się genialna praca niemieckiego szkoleniowca, który wzniósł grę całego zespołu na poziom niespotykany od lat. Mimo tego faktu trzeba uczciwie przyznać, że na arenie międzynarodowej „The Reds” wspomogli się szczęściem, czyli niczym innym jak błędami arbitrów.
Półfinałowy dwumecz Liverpoolu z Romą z pewnością przejdzie do historii Champions League jako starcie z niebotyczną wręcz liczbą bramek. Ujrzeliśmy ich aż 13, ale nie da się wykluczyć, że mogło paść więcej. Sędzia rewanżowego spotkania w Rzymie (Damir Skomina) popełnił kilka kluczowych, ale niestety błędnych decyzji w kontekście końcowego wyniku. Ofiarą byli rzymianie, którym należały się przynajmniej dwa rzuty karne, co w ogólnym rozrachunku pozwoliłoby doprowadzić do okoliczności, w których to angielski zespół pożegnałby się z marzeniami o grze w Kijowie. Włoski dziennikarz Tancredi Palmeri powiedział po tym spotkaniu, że Skomina wyglądał w szatni na absolutnie załamanego, gdyż zdał sobie sprawę, jak bardzo wypaczył przebieg rywalizacji.
https://www.youtube.com/watch?v=dJ7zAqvDuVA
Barcelona – PSG
8 marca, 2017 roku, 1/8 finału – największy comeback w historii Ligi Mistrzów. Katalończycy po sromotnej porażce w Parku Książat musieli odrobić na Camp Nou stratę czterech bramek, nie tracąc przy tym żadnej. To zadanie określane było mianem IMPOSSIBLE, pod którym podpisywała się nawet sama UEFA. Statystyki przedstawiały sprawę jasno: 0% szans na powrót „do żywych”. Tym bardziej zszokowany był cały piłkarski świat, gdy „Barca” dokonała niemożliwego.
Francuska ekipa była nastawiona w tamtym meczu na bronienie wyniku, co było oczywistym błędem, ponieważ „Duma Katalonii” od 1. do 95. minuty nieprawdopodobnie napierała na bramkę. Skutki tej niezwykłej determinacji znamy, ale one nie mogłyby wejść w życie, gdyby nie pozwolił na to arbiter. Nieuznany rzut karny po faulu Mascherano na Di Marii (należała się czerwona kartka) i błędnie podyktowana „jedenastka” po aktorskim występie Luisa Suareza. Lista grzechów była tak poważna, a ogień krytyki tak silny, że federacja sędziowska rozważała zawieszenie Deniza Aytekina. Ostatecznie do nałożenia kary nie doszło, a PSG musiało cierpieć. Częściowo przez błędy sędziego, fakt, jednak paryżanom nie zabrakło również ich własnych. Verratti po meczu powiedział: –Przegraliśmy z naszej winy, jest mi wstyd.
Poniżej skrót spotkania z polskim, genialnym komentarzem. Ciarki przy golu Sergiego Roberto gwarantowane.
Tom Henning Øvrebø
Tej postaci prawdopodobnie nikomu nie trzeba przedstawiać. Norweski sędzia w 2009 r. zapisał się w historii futbolu jako najbardziej znienawidzony człowiek wśród fanów Chelsea. Po dziś dzień echa tego spotkania nie milkną, ponieważ kibice wciąż twierdzą, że Norweg umyślnie wprowadził Barcelonę do finału Ligi Mistrzów i tym samym okradł „The Blues” z należnego im zwycięstwa. „Duma Katalonii” nie zasługiwała na awans, ale była skutecznie chroniona przez arbitra, co dało jej na Stamford Bridge upragniony wynik 1:1.
Gdy wraca się do tamtych chwil, oglądając powtórki, trudno momentami uwierzyć własnym oczom. Londyńska ekipa powinna była otrzymać trzy rzuty karne, z czego dwa tak oczywiste, że bardziej się po prostu nie dało. Kilka lat później Øvrebø zdradził, że regularnie otrzymywał maile z pogróżkami w kierunku swoim i rodziny. Przyznał również, że katastrofalne błędy w jego wykonaniu kosztowały Chelsea finał, przy czym jasno zaznaczył, że pomyłki są organiczną częścią pracy w tym zawodzie.
Legendarny mecz Chelsea z Barceloną to jednak nie ostatni negatywny epizod, w którym Norweg miał swój udział. W kolejnej edycji Ligi Mistrzów sędziował spotkanie pomiędzy Bayernem Monachium a Fiorentiną. Pierwszy mecz 1/8 na Allianz Arena skończył się wygraną Bawarczyków 2:1, natomiast rewanż we Florencji był pozytywną, acz nie wystarczającą odpowiedzią „Fioletowych” w postaci wyniku 3:2. I o ile mecz we Włoszech obył się bez większych kontrowersji, o tyle starcie na terenie Bawarii nie zakończyło się w sprawiedliwy sposób.
Zwycięska bramka Miroslava Klose z 89. minuty nie powinna zostać uznana, Niemiec znajdował się bowiem w momencie podania Ivicy Olicia na pozycji spalonej. Ogromnej, dwumetrowej. Brak tej jednej bramki ze strony „Die Roten” mógł premiować awansem włoską ekipę, jednak tak się nie stało, a zwycięzcy tego dwumeczu doszli później aż do finału.
Oczywiście przykłady, które powyżej wymieniłem, są tylko malutką kroplą w morzu skandali, dlatego też inicjatywę oddaję wam, czytelnikom. Jakie pomyłki sędziowskie z Ligi Mistrzów (tutaj niewymienione) najmocniej zapadły w waszej pamięci?