Powrót kryzysu w ŁKS-ie


Po serii kilku dobrych spotkań z pokaźną zdobyczą punktową wydawało się, że beniaminek ekstraklasy złapał właściwy rytm. Tymczasem na al. Unii Lubelskiej 2 wróciły stare demony

12 grudnia 2019 Powrót kryzysu w ŁKS-ie
lkslodz.pl

Seria ośmiu porażek ligowych z rzędu Łódzkiego Klubu Sportowego miała zabić aspiracje zespołu Kazimierza Moskala do pozostania w najwyższej klasie rozgrywkowej. Kryzys udało się zażegnać efektownymi zwycięstwami, które miały zwiastować lepsze jutro dla łodzian. Jak się jednak szybko okazało, okres dobrej gry był tylko przejściowy. ŁKS musi się obecnie ponownie zmagać z licznymi problemami, które uniemożliwiają klubowi stałe punktowanie i bezpieczną sytuację w ligowej tabeli.


Udostępnij na Udostępnij na

Wraz z ostatnim wygranym w tym sezonie meczem Pucharu Polski skończył się wesoły czas ŁKS-u. Od zwycięstwa nad Górnikiem Zabrze wszystko na nowo zaczęło się sypać. Wróciły koszmary defensywy z pierwszej części sezonu i do tego nieskuteczność, która czasowo zbiegła się z problemami zdrowotnymi ważnych piłkarzy łódzkiego klubu.

Pierwszy alarm

ŁKS zagrał cztery mecze na naprawdę fajnym dla oka poziomie. Dobra gra nareszcie miała przełożenie na wynik, bo do tamtego czasu wielokrotnie zdarzało się, że mimo przyzwoitej gry ŁKS nie punktował. Raz brakło szczęścia, raz ogrania w ekstraklasie, a jeszcze innym razem poparcia umiejętności boiskowych wyrachowaniem w końcówce spotkania. Tak czy inaczej od dna udało się odbić, w trzech meczach na konto wpadło siediem punktów i atmosfera wokół klubu się oczyściła. Do tego w krajowym pucharze nie była wyzwaniem dla podopiecznych Moskala potyczka z Górnikiem Zabrze i pewnie udało się awansować do 1/8 finału. Tyle że na tym eldorado się zakończyło.

Zwycięstwa nad Koroną Kielce i Rakowem Częstochowa nie mogły być w pełni wyznacznikiem możliwości ŁKS-u. Miały je dopiero zweryfikować mecze z rywalami z górnej części tabeli. A takowych łódzki klub miał mieć akurat pełno, od początku listopada w zasadzie do końca grudnia. Na pierwszy ogień poszła Jagiellonia, jeszcze wówczas prowadzona przez Ireneusza Mamrota, mająca za sobą trudny i obfity w wahania formy czas.

Jak się jednak okazało, białostocki klub był lepszy od ŁKS-u. A przede wszystkim bardziej wyrachowany i potrafiący wykorzystywać błędy rywala. Dwowa prezentami obdarzył przeciwnika Jan Sobociński, który w głównej mierze ponosi odpowiedzialność za tamtą porażkę. Przy pierwszym golu zgubił Bartosza Kwietnia, za którego miał odpowiadać przy rzucie rożnym, a przy drugim w gimnazjalny sposób dał się przechytrzyć Jesusowi Imazowi, który wyłożył piłkę Patrykowi Klimali.

Skromne porażki, duży wstyd

Mecz ze Śląskiem był kolejnym z serii tych bardzo istotnych. I zarazem kolejnym, w którym ŁKS nie podołał zadaniu. Nie chodzi nawet o samą porażkę, bo różnica była tylko jednobramkowa, ale bardziej o styl. A ten był koszmarny. Od początku spotkania piłkarze z Alei Unii Lubelskiej 2 byli totalnie zagubieni. Sprawiali wrażenie zawodników mających pierwszy raz do czynienia z dużą krajową piłką. I to nie takich wyciągniętych z 1. czy 2. ligi, ale bardziej ze szczebla wojewódzkiego.

Błąd za błędem, niedokładność goniła kolejną niedokładność. Generalnie totalne dno i dziesięć metrów mułu. Trudno więc dziwić się trenerowi Łódzkiego Klubu Sportowego, który na konferencji pomeczowej nie przebierał w słowach i w bardzo bezpośredni sposób wyraził zażenowanie postawą drużyny.

Dla mnie to nie był mecz piłkarski w naszym wykonaniu (…) rozegraliśmy coś słabego, ale nie wiem, co to było. Kazimierz Moskal po meczu ŁKS – Śląsk Wrocław

Na domiar złego w najlepsze trwała czarna seria młodzieżowego stopera ŁKS-u. Po fatalnym meczu z „Jagą” Jan Sobociński strzelił jedynego, samobójczego gola dającego Śląskowi pierwsze wyjazdowe zwycięstwo od 9 sierpnia.

Łukasz Sobala / Press Focus

Festiwal bardzo słabej gry na nieszczęście ŁKS-u przeniósł się w kolejnej serii spotkań do Gdańska. Tam mimo dobrego początku i debiutanckiego gola Sobocińskiego w ekstraklasie Lechia zdominowała łodzian. Wielki mecz zagrał Flavio Paixao, na skrzydłach bardzo pomogli Haraslin i Peszko i finalnie gospodarze zwyciężyli 3:1. A wynik mógł być znacznie gorszy, bo VAR interweniował kilkukrotnie, tym samym „ratując” ełkaesiaków. Łącznie anulowano dwie bramki dla Lechii i podyktowany rzut karny dla drużyny Piotra Stokowca. Styl gry ŁKS-u, szczególnie w drugiej połowie, wołał o pomstę do nieba. Łodzianie znów wracali do siebie bez punktów, ale ze sporym bagażem wstydu i zmartwień.

Na problemy Cracovia

Potyczki ŁKS-u z Cracovią w tym sezonie są doskonałym przykładem przaśności polskiej ligi. Przedostatnia drużyna ekstraklasy i jeden z kandydatów do spadku niemal połowę swojego dorobku punktowego zawdzięcza zespołowi, który bije się w lidze o najwyższe cele i aspiruje nawet do mistrzostwa Polski, mając obecnie ledwie dwa punkty straty do lidera tabeli. ŁKS-owi tak w tym roku leży ekipa Michała Probierza, że niewykluczone, że jeśli piłkarze Kazimierza Moskala graliby w lidze co drugi mecz przeciwko Cracovii, obecnie liczyliby się w walce o mistrzostwo kraju.

Absurdalnie prezentuje się ta sytuacja, mając na uwadze predyspozycje obu klubów, ale fakty są takie, że w tym dwumeczu to łódzki klub zgarnął pełną pulę punktów. Fakt faktem, dużo w kierunku niewygrania spotkania zrobiła drużyna z Krakowa, ale ŁKS też sobie w dużej mierze pomógł. Wreszcie solidna postawa obrony, która swoje co prawda zawaliła, ale dała też dużo dobrego. Przede wszystkim jednak doskonały mecz zagrał Arek Malarz, który bardzo szczelnie załatał dziurę w ŁKS-ie po złapaniu na dopingu Michała Kołby. Co by kto nie mówił, szczęśliwie czy nie, trzy punkty trafiły do Łodzi w bardzo istotnym dla klubu momencie.

Demony przeszłości

Szczęście nie trwa wiecznie. W przypadku Łódzkiego Klubu Sportowego nie trwało nawet pół tygodnia. Mecz przyjaźni w Pucharze Polski z GKS-em Tychy, w teorii zespołem klasę słabszym, w praktyce, jak się okazało tamtego dnia, klasę lepszym. Bolesna porażka 0:2, bez cienia stylu i pomysłu na grę. Znów trener Moskal po spotkaniu był stanowczy i powiedział, że zawiódł go nie tylko cały zespół, ale kilku konkretnych zawodników, którym dał szansę. Nietrudno domyślić się, o kogo mogło chodzić.

Oprócz oczywistych postaci pokroju Dominika Budzyńskiego, który totalnie zawalił pierwszą bramkę, innych winowajców można z łatwością znaleźć. Patryk Bryła, który sezon zaczynał w pierwszej jedenastce, a obecnie jest cieniem samego siebie i nie ma nawet pewnego miejsca w kadrze meczowej, przez 45 minut na boisku nie dał drużynie żadnej jakości, jak gdyby potwierdzając obecny stan kryzysu.

Kamil Rozmus utwierdził Kazimierza Moskala w przekonaniu, że na ten moment konkurencji na lewej stronie obrony nie będzie. Jest sam Adrian Klimczak i długo, długo nic. Rafał Kujawa dał do zrozumienia, że mimo pojedynczych przebłysków (hat-trick z Koroną Kielce w lidze) i przyzwoitego doświadczenia boiskowego na tę chwilę nie może liczyć na wiele więcej niż bycie zmiennikiem Łukasza Sekulskiego. Jeśli ten jest w pełni sił i nie trapią go kontuzje, które w tym sezonie wyjątkowo uprzykrzają mu życie.

Do tego wszystkiego po 0:2 w Pucharze Polski przyszło 0:2 w kolejnym meczu przyjaciół, tym razem w Poznaniu z Lechem. Znów poza pojedynczymi niezłymi fragmentami ŁKS nie zaprezentował nic, co mogłoby dać cień szansy na wywiezienie jakichś punktów ze stolicy Wielkopolski. Ospała gra bez polotu pokazała obecne możliwości łódzkiego klubu, nie sprawiają one wrażenia sięgających wysoko w ligowej stawce. Trzeba jasno powiedzieć, że taka gra w meczach z czołówką nie będzie przynosiła żadnych korzyści punktowych.

Kolejny czas prawdy

Z jednego kryzysu ŁKS już w tym sezonie wyszedł. Dzięki zaufaniu prezesa Salskiego do Kazimierza Moskala ŁKS cierpliwie dążył do poprawy gry, co w końcu przyniosło oczekiwany efekt. Teraz łódzki klub stoi przed kolejnym wyzwaniem. Znów trzeba pokonać kłody rzucane pod nogi, ponownie trzeba się z nimi zmierzyć. Wiary w łódzkim zespole na razie jest bardzo dużo, bo też podstaw ku temu mimo wszystko jest sporo. ŁKS grając słabo, potrafił wygrać z bardzo mocną Cracovią. Mimo słabszej serii do miejsca bezpiecznego strata dalej jest tylko trzypunktowa.

Wszystko może się odwrócić w zasadzie w dwie kolejki. Tylko że Łódzki Klub Sportowy musi dać od siebie w takim wypadku coś ekstra, coś znacznie lepszego niż to, co prezentował dotychczas. Do zapadnięcia w sen zimowy zostały jeszcze dwa mecze – wyjazdowy z mistrzem Polski Piastem Gliwice oraz domowy z będącą w czarnej dziurze Wisłą Kraków. Dwaj skrajni przeciwnicy, dwie skrajne sytuacje, ale oba spotkania szalenie istotne dla ŁKS-u. Zresztą na tym etapie sezonu meczów nieważnych już nie będzie. Szczególnie dla klubu, który wydaje już kolejny sygnał alarmowy w walce o utrzymanie w lidze.

Dodaj komentarz

Zapraszamy do kulturalnej dyskusji.

Najnowsze