Niesamowita końcówka sezonu. Przed ostatnią kolejką spotkań wszyscy skreślili już Arkę, wszyscy poza jej kibicami. Sytuacja Lechii także była nie do pozazdroszczenia, ponieważ do tej pory Lechia tylko raz wygrała na wyjeździe, a do utrzymania potrzebowała zwycięstwa. A jednak – Lechia pokonała Piasta 2:0, a Arka rzutem na taśmę zdobyła trzy punkty w meczu z Odrą.
Arka Gdynia – Odra Wodzisław 2:1
1:0 – 7. Żuraw
1:1 – 29. Moskal
2:1 – 79. Niciński
Od początku spotkania obie drużyny walczyły o każdą piłkę, piłkarze zdawali sobie sprawę ze stawki tego meczu. Arce tylko cud mógł dopomóc w utrzymaniu, a Odra w razie porażki oraz niekorzystnych wyników na innych stadionach także mogła się pożegnać z Ekstraklasą. Pierwsza bramkę strzeliła Arka, po strzale z rzutu karnego w siódmej minucie niezawodnego Żurawia. Wtedy jeszcze się wydawało, że ten gol to łabędzi śpiew piłkarzy z Gdyni. Pewności można było nabrać dwadzieścia minut później, gdy po fatalnym błędzie młodego obrońcy gospodarzy Wojciech Wilczyńskiego, napastnik Odry, Tomasz Moskal, wpakował piłkę do siatki Witkowskiego. Do końca pierwszej połowy obie drużyny grały głównie w środku pola. Jedynym pomysłem Arki na zagrożenie bramki gości były długie piłki do 35-letniego Grzegorza Nicińskiego, który nigdy nie był typem napastnika grającego tyłem do bramki ani sprintera, który dopada do takich piłek.

Po zmianie nic się nie zmieniło. Gra toczyła się w środku pola, mnożyły się faule, ale sytuacji było jak na lekarstwo. Obraz gry zmienił się diametralnie w 79. minucie meczu, gdy Lubomir Lubenov uwikłał się w drybling w polu karnym, ale udało mu się zagrać piłkę do Nicińskiego, który płaskim strzałem po długim rogu pokonał Stachowiaka. Do tej akcji kibice w Gdyni odnosili wrażenie, że piłkarzom ich klubu nie chce się utrzymać Arki w Ekstraklasie. Dopiero strzał wychowanka Arki pozwolił kibicom odetchnąć.
Jednak z taką grą, jak w tej rundzie i w tym meczu, popularne „Śledzie” mogą mieć problem z pokonaniem trzeciej drużyny I ligi. Pozostaje mieć nadzieje, że trener Chojnacki dobrze wykorzysta czas, który pozostał do baraży.
Piast Gliwice – Lechia Gdańsk 0:2
0:1 – 36. Wiśniewski
0:2 – 44. Zabłocki
Początek spotkania nie sprawiał wrażenia, jakby jedna z drużyn walczyła o utrzymanie. Lechia pierwsze 30 minut grała tak jak zwykle na wyjazdach, czyli bojaźliwie i zachowawczo. Owszem próbowali Buzała i Zabłocki, ale Lechii brakowało skuteczności. Dopiero po tym czasie, widząc, że Piast czeka na to, co zrobią gdańszczanie, Lechia śmielej zaatakowała gospodarzy.
Przyniosło to oczekiwany efekt już w 36. minucie, gdy w zamieszaniu w polu karnym Piasta najwięcej zimnej krwi zachował Piotr Wiśniewski, który z najbliższej odległości dobił piłkę odbitą od słupka po strzale Bąka. Pochodzący z Pomorza skrzydłowy Lechii znowu strzelił ważną bramkę dla swojej drużyny. Kilka minut później mogło być 0:2 dla gości, ale Marcin Kaczmarek nie potrafił pokonać Kasprzika w sytuacji sam na sam. Jednak co się odwlecze, to nie uciecze. W 44. minucie Łukasz Surma zagrywa bardzo długą piłkę do Jakuba, Zabłockiego który uprzedza obrońców i między nogami bramkarza strzela do bramki. Po zmianie stron piłkarze Piasta atakowali, ale to dlatego, że Lechia cofnęła się broniąc wyniku. Czasami wychodziła tylko z kontrą, ale swoje szanse zaprzepaścili Buzała i Zabłocki.
Po meczu piłkarze Lechii cieszyli się razem ze swoimi kibicami z utrzymania w Ekstraklasie. Teraz przyszedł czas na odpoczynek i rozliczenie ludzi odpowiedzialnych za transfery i zarządzanie w tym klubie. Miało być spokojne utrzymanie, a skończyło ostatnim miejscem przed strefą spadkową.