Futbol odKANTowany: Wyjątkowo gorące krzesło


Każdy z nas uwielbia ciepło (poza oczywiście morsami). Każdego roku z niecierpliwością czekamy na lato, by wybrać się do miejsc, gdzie panuje wyższa temperatura, i wygrzewać się na plaży lub na gorącym krześle przy jakimś barze. Nie wszystkim jednak temperatura krzesła wychodzi na dobre. Wystarczy zapytać Manuela Pellegriniego.


Udostępnij na Udostępnij na

Co naprawdę jest najgorętszym miejscem na świecie? Szarm el-Szejk w Egipcie, Tunis w Tunezji czy Rio de Janeiro w Brazylii? Nigdy w życiu. Każde z nich chciałoby mieć taką temperaturę, jaka panuje w stolicy Hiszpanii, a zwłaszcza w pewnym specyficznym miejscu na Estadio Santiago Bernabeu. O czym tu mowa? Oczywiście o krześle zarezerwowanym dla głównego trenera ekipy „Królewskich”. Fotelik ten jest naprawdę wyjątkowy. Średnio co dziewięć miesięcy ściąga on kolejnego żądnego emocji turystę. I trzeba przyznać, że w ostatnim czasie jest on wyjątkowo dochodowy dla stolicy Hiszpanii.

Skąd najłatwiej w kraju obecnych mistrzów Europy wytrzasnąć porządnego poszukiwacza przygód? Najbliżej jest do Portugalii. Stamtąd w 2003 roku przyszedł Carlos Quieroz. Kandydatem wydawał się świetnym. W końcu kształcił się pod opieką samego sir Aleksa Fergusona. Zadanie trudnego nie miał. Wiadomo, że klasowej drużyny długo się przecież nie buduje (tak przynajmniej myśli Florentino Perez). Zwłaszcza kiedy się dostaje pod rękę takich zawodników, jak Raul, Ronaldo, Luis Figo, David Beckham i Zinedine Zidane. Z takimi piłkarzami trudno nie odnieść sukcesu. Zanosiło się, że uczeń pobije mistrza. No i rzeczywiście pobił swojego długoletniego nauczyciela. Manchester United słynnego Szkota odpadł w 1/8 finału Ligi Mistrzów z Porto, a Real Madryt Queiroza dokopał się aż do ćwierćfinału. Należy to uznać za sukces Portugalczyka. Odpadnięcie z Champions League z AS Monaco czy czwarte miejsce w lidze, mając do dyspozycji taki skład, to rzeczywiście sztuka. No cóż, nie od razu Kraków zbudowano, a obecny selekcjoner reprezentacji Portugalii już się o tym nie przekonał, bo z Madrytem się pożegnał. Nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło. W końcu fotel (hotel) na Santiago Bernabeu zwolnił się na kolejnego przyjezdnego.

Z importu wcale nie oznacza lepszy. Dlatego po zagranicznej wpadce na zwiedzenie tego słynnego fotela pozwolono krajowym podróżnikom. Zaczęło się od słynnego Jose Antonio Camacho. Szkoda, że jego sława nie pochodziła z wielkich zwycięstw, lecz efektownych porażek. Przygoda z Realem okazała się godna napisania o tym książki czy nawet nakręcenia filmu. W stolicy Hiszpanii wreszcie odniósł sukces. Bo jak inaczej zinterpretować efektowne wyeliminowanie w eliminacjach Ligi Mistrzów Wisły Kraków? Co ciekawe, po tym dwumeczu Camacho został zwolniony. Szkoda, a tyle było przed nim blamaży…

Eksperymenty naukowe są dobre pod warunkiem, że pozwalają na odkrycie czegoś nowego. Przeprowadzenie kolejnego dało szefom Realu odpowiedź na to, że zatrudnienie Mariano Garcii Remona było błędem. Na nich człowiek powinien się uczyć, a jak nie idzie, zastosować coś „De Luxe”. Taki miał być Vanderlei Luxemburgo. Pochodzącemu z Rio de Janeiro trenerowi nie powinna być obca wysoka temperatura. W końcu nie ma nic gorętszego od brazylijskich plaż. Te już były selekcjoner reprezentacji Brazylii powinien mieć w końcu zapoznane w każdym względzie do tego stopnia, że stołek szkoleniowca Realu powinien być jak Antarktyda. Nawet dzielnego „Canarinho” zdążył sparzyć. A szkoda, gdyż uniemożliwił mu dokonanie blamażu Realu po raz drugi. Szefostwu wystarczyło wyeliminowanie przez Juventus. Dwumecz z Arsenalem Londyn zawalił już Juan Ramon Lopez Caro.

Mówi się, że po zmianie trenera piłkarze zaczynają grać lepiej, gdyż chcą się przypodobać nowo przybyłemu turyście. Tak raczej nie było w przypadku Fabio Capello. Dobrze, że ten Włoch szybko sobie poszedł. Ciężko było ścierpieć tak słabo grający pod jego wodzą Real. Nic tylko się cieszyć, przecież on nic nie wygrał! Ej, zaraz, a mistrzostwo Hiszpanii? No cóż, „Królewskim” gratulujemy prezesa. Chociaż następca przydałby się dobry. No i Bernd Schuster znakomicie spełnił pokładane w nim nadzieje. Świetnie powtórzył osiągnięcia Capello, a wręcz je przewyższył, nie dość, że zdobył czempionat i odpadł w 1/8 finału Ligi Mistrzów, to dodatkowo utrzymał się na stołku przez dodatkowe pół roku.

Czy można zwolnić trenera, który co roku coś wygrywa? Okazuje się, że można. Dokonał tego Florentino Perez, a potem karuzela wirowała coraz szybciej i szybciej, i szybciej. Jemu oraz jego następcy i poprzednikowi w jednym naprawdę trudno dogodzić. Real zwycięża – jest źle, Real polega – też jest źle. Zespół nosi pseudonim „Królewscy” i jednego im nie można odmówić: szkoleniowców zmienia z gracją godną władców. Od zwolnienia Vicente Del Bosque trenerski stołek ma chyba temperaturę wnętrza Ziemi. Jeżeli dobrze liczę, w tym czasie madrytczycy zmieniali opiekuna zespołu osiem razy. Dla odmiany, Barcelonę od czerwca 2003 prowadziło zaledwie dwóch specjalistów. Manuela Pellegriniego już zaczyna parzyć, a sezon się jeszcze nie skończył. W sumie to nie dziwi, bo jego dokonania w Madrycie budzą respekt, a zwłaszcza wyeliminowanie przez Olympique Lyon. Za podejście do drużyny pryncypałom Realu należy się owacja na stojąco. Z takim podejściem do sprawy bezsprzecznie przewyższą Barcelonę… w rozrzutności i głupocie.

Dodaj komentarz

Zapraszamy do kulturalnej dyskusji.

Najnowsze