Rozpoczęła się długo wyczekiwana przez ponad 80 milionów mieszkańców Polski i Ukrainy impreza, czyli organizowane wspólnie przez te państwa mistrzostwa Europy. Już w pierwszej serii spotkań kibice na arenach Euro 2012 byli świadkami kilku niespodzianek.
Duńska sensacja
Wprawdzie do pierwszej niespodzianki mogło dojść już w meczu otwarcia w Warszawie. Jednak o ile Polacy uratowali swój honor, remisując z grającą w osłabieniu Grecją, o tyle festiwal nieskuteczności i bezradności rozegrali aktorzy „Oranje”, którzy na otwarcie polegli ze skazywanymi na pożarcie Duńczykami 0:1. Podopieczni Mortena Olsena utarli tym samym nosa wicemistrzom świata, którzy teraz są w trudnej sytuacji. W kolejnym spotkaniu czeka ich bowiem potyczka z Niemcami, w której nie mogą sobie pozwolić na porażkę. Zupełnie inaczej niż Duńczycy, którym zwycięstwo zapewnił 29-letni Michael Krohn-Dehli. Warto zaznaczyć, że gracz Broendby kilka dni wcześniej obchodził swoje urodziny. Skandynawowie wyszli na murawę stadionu w Charkowie bez najmniejszych kompleksów i od początku spotkania nie bronili się podwójną gardą, lecz także szukali swoich szans na zdobycie gola. Efektem tego była bramka Krohn-Dehliego w 24. minucie. Bramka, która zadecydowała o wyniku tego spotkania. W drugim meczu grupy B bohaterem był z kolei Mario Gomez. Napastnik Bayernu Monachium skuteczną główką pokonał znanego z dwumeczu Sporting Lizbona – Legia Warszawa Rui Patricio. Pomimo wielu szans w końcówce Portugalczycy, którzy wyraźnie chwycili wiatr w żagle po wejściu Vareli i Oliveiry, nie zdołali wyrównać. Zadowolenia nie krył trener Joachim Loew, który porównywał turniej Euro do wyścigu Formuły 1. W grupie B z pit stopu nasi zachodni sąsiedzi wystartują zatem wspólnie z Duńczykami, którzy w drugim meczu spotkają się we Lwowie z Portugalią.
Warszawski thriller
Nie tak miał wyglądać inauguracyjny występ „Biało-czerwonych” na mistrzostwach Europy. Wprawdzie na pierwszego gola czekaliśmy zaledwie 17 minut, kiedy to do siatki rywali trafił niezawodny Robert Lewandowski, wywołując eksplozję radości nie tylko na Stadionie Narodowym, ale też wśród rekordowej, ponad 15-milionowej publiki zgromadzonej przed telewizorami, jednak wydarzenia drugiej połowy oprócz losu byłby w stanie wyreżyserować tylko Hitchcock. Najpierw stracona bramka, potem czerwona kartka i uratowanie nas z futbolowego piekła przez Przemysława Tytonia, który popisał się kapitalną interwencją. Z wyniku, biorąc pod uwagę zbliżającą się konfrontację z Rosją i okoliczności spotkania z Grecją, a więc szybko zdobytą bramkę oraz niekoniecznie słuszną czerwoną kartkę Papastathopoulosa, nie powinniśmy być zadowoleni. Dramaturgia spotkania z pewnością spowodowała jednak, że mecz otwarcia był o wiele ciekawszy niż starcie we Wrocławiu, w którym Rosjanie bezdyskusyjnie pokonali Czechów 4:1. Wynik może nie do końca odzwierciedla wydarzenia boiskowe, jednakże bez wątpienia stanowi potwierdzenie tego, że „Sborna” będzie w starciu z „Orłami Smudy” faworytem.
Starcie gigantów na remis
Powody do zadowolenia mieli też w pierwszej kolejce spotkań fani zespołów występujących w grupie C, z wyjątkiem Irlandii, której passa meczów bez porażki została przerwana przez Chorwatów. Podopieczni Slavena Bilicia, na czele z Mario Mandzukiciem, zdobywcą dwóch goli, pokonali zespół Giovanniego Trappatoniego 3:1 i objęli pozycję lidera grupy, która swoje spotkania rozgrywa w Poznaniu i Gdańsku. Na PGE Arenie z kolei odbyło się bodaj najciekawsze spotkanie całej fazy grupowej, czyli mecz mistrzów świata – Hiszpanów i Włochów. Podopieczni Cesare Prandellego zmazali złe wrażenie ze sparingowej porażki z Rosją i jako pierwsi objęli prowadzenie po tym, jak rezerwowy Antonio Di Natale z chirurgiczną precyzją wykorzystał sytuację sam na sam. Warto dodać, że napastnik Udinese pojawił się na boisku w miejsce Mario Balotellego, który kilka minut przed zejściem z murawy oszukał Sergio Ramosa i popędził samotnie na bramkę Casillasa. Napastnik Manchesteru City zbyt długo jednak wahał się z oddaniem strzału, przez co obrońca Realu Madryt zdążył mu wybić piłkę spod nóg. Zasłużone prowadzenie Włochów było dla mistrzów świata i Europy jak zimny prysznic, który efekty przyniósł już trzy minuty później, kiedy to bramkę zdobył Fabregas. W końcówce bliżej przechylenia szali zwycięstwa na swoją korzyść była „La Furia Roja”, a szczególnie Fernando Torres, który po raz kolejny w tym sezonie nie popisał się skutecznością. Najpierw w sytuacji sam na sam doskonale jego zamiary przewidział Buffon, a potem „El Nino” niecelnie lobował golkipera Juventusu Turyn.
Szewczenko przyćmił Ibrahimovicia
W zupełnie innych nastrojach niż Polacy są po meczu inauguracyjnym Ukraińcy, których z piekła do bram niebios wprowadził Andrij Szewczenko. Doświadczony gracz Dynama Kijów zdobył dwie bramki w starciu ze Szwecją, przyczyniając się do zwycięstwa gospodarzy 2:1 i do objęcia przez nich pozycji lidera grupy D. Podopieczni Ołeha Błochina zaprezentowali dobrą grę w ataku pozycyjnym, często zagrażając też Isakssonowi strzałami z dystansu. Wynik spotkania otworzył jednak pilnowany jak oko w głowie Ibrahimović, który powinien zrobić to już w pierwszej połowie, kiedy to jego uderzenie głową musnęło słupek bramki Pjatowa. Chwilę później wyrównał wspomniany Szewczenko, który w 62. minucie po dośrodkowaniu z rzutu rożnego świetnie zmieścił piłkę między bliższym słupkiem a stojącym przy nim… Ibrahimoviciem. Gospodarze do końca spotkania kontrolowali jego przebieg, bardzo rzadko dopuszczając podopiecznych Erika Hamrena do sytuacji podbramkowych. Nasi wschodni sąsiedzi zostali samodzielnym liderem grupy dzięki remisowi Anglii i Francji w Doniecku. Podobnie jak w starciu gigantów z grupy C wynik spotkania otworzyła drużyna, którą rzadziej wskazywano na faworyta, a więc Anglia. Kapitalnym dośrodkowaniem z rzutu wolnego popisał się Steven Gerrard, a z bliska Hugo Llorisa pokonał Joleon Lescott. Francuzi, którzy od początku spotkania posiadali inicjatywę, dość szybko wyrównali za sprawą Samira Nasriego, który precyzyjnym uderzeniem zza pola karnego pokonał klubowego kolegę z Manchesteru City – Joe Harta. Synowie Albionu długo wyczekiwali na błąd Francuzów i kontrę za podwójną gardą. W końcówce zarówno Hodgson, jak i Blanc wprowadzili na boisko graczy ofensywnych – Defoe i Walcotta oraz Martina i Ben Arfę – nie wpłynęło to jednak na wynik spotkania, w którym Anglicy i Francuzi musieli zadowolić się remisem.