Do czterech razy sztuka. Messi i spółka przełamali klątwę


FC Barcelona w pewny sposób pieczętuje awans do półfinału Ligi Mistrzów

16 kwietnia 2019 Do czterech razy sztuka. Messi i spółka przełamali klątwę

Mistrzowie Hiszpanii w dość pragmatyczny sposób podeszli do pierwszego ćwierćfinałowego starcia przeciwko Manchesterowi United. Plan ten przyniósł pożądany efekt i Barcelona zapewniła sobie jednobramkową zaliczkę, co jednak nie stawiało jej w aż tak komfortowej sytuacji. Ostatnie klęski na etapie 1/4 finału wciąż stanowiły żywą pamięć. Po końcowym gwizdku rewanżowego starcia piłkarze „Blaugrany” mogli odetchnąć jednak z ulgą.


Udostępnij na Udostępnij na

W zasadzie nastąpiło to już po pierwszej połowie meczu, po której Barcelona prowadziła już dwoma bramkami. Leo Messi okazał się bezlitosny dla zawodników gości i między 14 a 20 minutą dwukrotnie pokonał Davida de Geę. Hiszpański golkiper Manchesteru United w znacznym stopniu przyczynił się do takiego stanu rzeczy. Jego interwencja przy drugim golu należała do gatunku piłkarskiego kryminału. Na pewnym poziomie tego typu błędu nie przystoją. Zwłaszcza w przypadku tak klasowego bramkarza.

Lekko, łatwo i przyjemnie

Po zmianie stron przedstawiciel La Liga kolejnym golem ostatecznie przypieczętował awans. Jego autor jest dość zaskakujący, gdyż dokonał tego tak bardzo krytykowany od dłuższego czasu Philippe Coutinho. Gospodarze na Camp Nou nie pozwolili swojemu przeciwnikowi na nic. Fakt ten może nieco zaskakiwać. Manchester United w pierwszym pojedynku wcale nie wyglądał na zespół, który tak łatwo zrezygnuje z walki o awans. Stało się inaczej i w delegacji nie zasłużyli na nic.

To wręcz niewiarygodne, że taki zespół jak Barcelona czekał długie cztery lata na sforsowanie bram półfinału najważniejszych klubowych rozgrywek na Starym Kontynencie. Istny skandal dla tak wielkiej drużny. Leo Messi i spółka tym razem nie pokpili sprawy jak przed rokiem i wzięli wszystko, co było do zgarnięcia w dwumeczu z Anglikami. Aż tak bezproblemowej przeprawy w rewanżu nikt się nie spodziewał. Po ostatnich „wyczynach” Katalończyków w tej fazie Ligi Mistrzów, każdy kto podszedłby do sprawy inaczej, zostałby uznany za kompletnego ignoranta.

Ku uciesze całego barcelońskiego środowiska, złe demony odeszły w niepamięć. Przed ekipą Ernesta Valverde tylko i aż dwa kroki do wielkiego finału, w którym ostatni raz oczywiście znaleźli się w 2015 roku. Postawić je będzie niezwykle trudno, gdyż wszystkie znaki na niebie wskazują, iż będziemy mieli do czynienia z kolejną hiszpańsko-angielską, piłkarską wojną. A Liverpoolu Kloppa napisano już wiele i nikomu nie trzeba przypominać, jak wielki to w tej chwili rywal. Z całą pewnością rzuci znacznie większe wyzwanie, aniżeli zespół z Manchesteru.

Nieprzemyślane rozwiązanie?

Po stronie przegranych stanął zespół norweskiego szkoleniowca Ole Gunnara Solskjaer. Nad jego głową od samego początku roztoczony został parasol ochronny. W znacznym stopniu ułatwiało mu to sprzątanie bałaganu w szatni, jaki zostawił po sobie Jose Mourinho. I z miejsca zachwycił wszystkich. Kapitalna seria meczów bez porażki na ligowym podwórku, odwrócenie losów w rywalizacji z PSG – to wystarczyło, aby populacja wyznawców jego trenerskiego talentu powiększyła się, a włodarzom klubu, nie czekając do końca sezonu na finalne rozstrzygnięcia, by zaproponować mu posadę pełnoprawnego menedżera.

W ostatnim czasie, a także po dzisiejszej porażce, rodzi się pytanie, czy nie była to zbyt pochopna decyzja? Owszem, odpadnięcie z Ligi Mistrzów na tym etapie, przeciwko takiemu zespołowi jak Barcelona, miało prawo się zdarzyć. Choć nie należy przekreślać szans żadnej z drużyn, było wręcz wkalkulowane. Chodzi raczej o całkowity pogląd na funkcjonowanie i dyspozycję zespołu, która w aż tak dużym stopniu nie zachwyca. Tak jak na pewnym etapie sezon 2018/2019 był już dla „Czerwonych Diabłów” przegrany, jeszcze pod wodzą poprzednika Norwega, tak klęska wciąż może nastąpić. W sposób bolesny i spektakularny.

Liga Mistrzów dla Manchesteru United już skończona. Pozostaje trudny, wyczerpujący finisz w Premier League. Może mieć kilka różnych scenariuszy. W tym zakończenie przez nich rozgrywek ligowych za plecami wszystkich wielkich rywali. Czy Ole Gunnar Solksjaer przy takim rozwiązaniu sam pozostanie wielki?

Dodaj komentarz

Zapraszamy do kulturalnej dyskusji.

Najnowsze