Można nie lubić Primera Division, można nie interesować się hiszpańską piłką, można uznawać angielską Premier League za najciekawsze rozgrywki, ale kiedy przychodzi co do czego, okazuje się, że drużyny z Półwyspu Iberyjskiego zdominowały europejski futbol w XXI wieku. W czym tkwi sekret zespołów z La Liga?
Przed nami drugi w odstępie dwóch lat hiszpańsko-hiszpański finał Ligi Mistrzów, powtórka z rozrywki, kiedy to w 2014 roku los skojarzył ze sobą Atletico i Real Madryt. Tym samym jest już pewne, że trofeum trafi na Półwysep Iberyjski. Podobna sytuacja ma miejsce, jeśli chodzi o rozgrywki Ligi Europy, w których Sevilla może triumfować trzeci rok z rzędu. Zaskakujące jest to, że na przestrzeni ostatnich dziesięciu lat tylko trzykrotnie nie oglądaliśmy drużyny z La Liga w Superpucharze Europy. Co takiego sprawia, że dwa największe klubowe trofea na Starym Kontynencie niemal rokrocznie przywłaszczają sobie Hiszpanie?
W XXI wieku przez Europę przewinęło się 21 (!) drużyn z La Liga, które, mniej lub bardziej, odcisnęły swoje piętno na rozgrywkach klubowych. Trzy z nich – Real Madryt, FC Barcelona i Valencia zagrały we wszystkich 15 edycjach zawodów UEFA bez przerwy. Od sezonu 2000/2001 oglądaliśmy osiem hiszpańskich zespołów w finałach, po których zwycięstwa na swoje konta mogło dopisać pięć z nich. Zarówno w Lidze Mistrzów, jak i Lidze Europy brały udział ekipy, których nie oglądamy już w najwyższej klasie rozgrywkowej w Hiszpanii, jak choćby Deportivo Alaves, Racing Santander czy Osasuna.
Właśnie drużyna Deportivo Alaves jako pierwsza pokazała światu, że La Liga to nie tylko Real i Barcelona, gdyż w sezonie 2000/2001 „Babazorros” dotarli do finału Pucharu UEFA, zostawiając za plecami takie drużyny, jak: Inter Mediolan, FC Kaiserslautern czy norweski Rosenborg. W finałowym starciu podopieczni Jose Manuela Pardo ulegli jednak Liverpoolowi dopiero po złotej bramce w 116. minucie.
Trzy lata później piłkarski świat zadziwiło Deportivo La Coruna, które pokonując Juventus i Milan, dotarło aż do półfinału Ligi Mistrzów, tam jednak ulegając późniejszemu triumfatorowi – FC Porto. „Los Turcos” w tamtym czasie uchodzili za solidną, europejską markę i regularnie brali udział w rozgrywkach spod szyldu UEFA, jednak takiego sukcesu jak ten w sezonie 2003/2004 nie udało im się powtórzyć.
Sezon 2005/2006 to prawdziwy renesans hiszpańskich zespołów. Wówczas w Superpucharze oglądaliśmy pierwszy w historii iberyjski pojedynek, w którym naprzeciw siebie stanęły Barcelona z Sevillą. Ówczesna „Duma Katalonii” pod wodzą Franka Rijkaarda zaczynała pokazywać siłę oraz dominację w Europie i była podwaliną pod to, co w następnych latach osiągali z nią Pep Guardiola i Luis Enrique. Sevilla również powoli przekształcała się w drużynę, z którą trzeba było się liczyć. Z Frederikiem Kanoute i Luisem Fabiano na czele. Tamto spotkanie skończyło się wynikiem 3:0 dla „Sevillistas”, a rok później stali się oni pierwszą drużyną w historii, która obroniła mistrzostwo w Pucharze UEFA.
Od sezonu 2008/2009 nie zdarzyło się, abyśmy nie oglądali żadnej z hiszpańskich drużyn w półfinale Ligi Mistrzów. Zaczęły się natomiast krystalizować pewne standardy i pewne kluby, które niemal z automatu mogliśmy podziwiać w rozgrywkach europejskich. Powstała pewna grupa zespołów, które, niezależnie od tego, w jakim zestawie i od jakich szczebli rozgrywek zaczynały, zawsze prezentowały wysoki poziom, daleko zachodząc w pucharach.
Przykładem może być sezon 2011/2012, w którym zarówno Real, jak i Barcelona pożegnali się z rozgrywkami Ligi Mistrzów dopiero w półfinale, natomiast w Lidze Europy triumfowało Atletico, pokonując w finale Athletic Bilbao i wyrzucając rundę wcześniej Valencię. Dwa lata później hiszpańskie zespoły odpalą już na dobre, kosząc po drodze wszystkie możliwe puchary klubowe.
Można zaryzykować stwierdzeniem, że w obecnych rozgrywkach oglądamy najmocniejszą flotę hiszpańskich klubów i to nie tylko dlatego, że obserwowaliśmy aż pięć drużyn z La Liga w Lidze Mistrzów. Warto też zwrócić uwagę na to, jak te drużyny odpadają. W finale LM zobaczymy Real i Atletico, które wyeliminowało Barcelonę. Ciekawiej wygląda sytuacja w LE, tam zagra Liverpool, który wyrzucił Villarreal, a także Sevilla – ta rozprawiła się w ćwierćfinale z Athletikiem Bilbao, natomiast Baskowie wcześniej pożegnali Valencię. Trochę to zawiłe, ale nasuwa się jeden wniosek – Hiszpanie zostają eliminowani w znacznej części tylko przez Hiszpanów, poza Villarrealem, oczywiście.
Skąd zatem taka dominacja Hiszpanii w pucharach? Niektórzy mogą powiedzieć, że liga nie obfituje w wymagających rywali dla drużyn pokroju Barcelony czy Realu. Jednak jak pokazują ostatnie lata, w La Liga znajdziemy całkiem sporo zespołów z wyższej półki, które z sukcesami rywalizują w Europie. Pod względem budżetu lwia część ligi zostaje w tyle za klubami z Anglii czy petrogigantami pokroju PSG. Można nawet zaryzykować stwierdzeniem, że „La Otra Liga”, czyli Primera Division bez uwzględnienia: Realu, Barcelony i Atletico, to finansowa przepaść w porównaniu z klubami z europejskiego topu.
Może zatem jest coś charakterystycznego w stylu gry Hiszpanów? Albo nawet w ich charakterze, bo przecież ileż to razy drużyny pokroju Sevilli, Valencii czy Atletico udowadniały, że potrafią wygrać z mocniejszymi rywalami? Jakkolwiek można polemizować, czy La Liga jest obecnie najlepszą ligą w Europie, to trzeba przyznać, że hiszpańskie kluby obecnie rozdają karty w rozgrywkach kontynentalnych i jak na razie nie zapowiada się na zmianę lidera.