Nadszedł czas rozliczenia. Przez wielu wyczekiwany już od wielu miesięcy, a konkretniej od wstydliwej porażki "Dumy Katalonii" z Liverpoolem lub AS Roma w Lidze Mistrzów. Te dwa punkty w karierze trenerskiej Ernesto Valverde były determinujące, bo stworzyły poważną plamę na jego wizerunku. Ba, nie tyle jego, co całej Barcelony, która z biegiem czasu stawała się pod wodzą Andaluzyjczyka zespołem coraz mniej przypominającym twór najlepszej drużyny na świecie. Pytanie, czy rzeczywiście było tak źle?
Aby sformułować rzetelną odpowiedź, należałoby umiejscowić 55-letniego szkoleniowca na odpowiednim pułapie. Trener klasy światowej? Rewolucjonista? Człowiek krajowego podwórka? Solidny fachowiec? Owa kategoryzacja jest o tyle ważna, że grzechem byłoby obarczanie kogoś winą za to, że nadaną przez klub misję wypełnia na miarę swoich możliwości. Te, jak było wiadomo już znacznie wcześniej, nie sięgają samych szczytów na czele ze zdobyciem Ligi Mistrzów. To pułap zarezerwowany wyłącznie dla ścisłej czołówki trenerskiej, w której miejsca dla Ernesto Valverde po prostu nie ma.
Agreement between FC Barcelona and Ernesto Valverde to end his contract as manager of the first team. Thank you for everything, Ernesto. Best of luck in the future. pic.twitter.com/zrIgB1sW2e
— FC Barcelona (@FCBarcelona) January 13, 2020
Valverde może być świetnym fachowcem w Sevilli, Valencii czy nawet Atletico Madryt, ale nie w Barcelonie czy Realu. Oczywiście nie ulega wątpliwości fakt, że laury, które już były sternik Barcelony zebrał w czasie swojej pracy w stolicy Katalonii, mają niebagatelne znaczenie. Bo co jak co, ale prawdopodobnie żaden inny człowiek w historii klubu na tym stanowisku nie może pochwalić się taką dominacją w Hiszpanii i – co szczególnie łechtające kibiców – górowaniem nad ekipą „Królewskich”. Jednak… zabrakło pierwiastka geniuszu.
Gwóźdź do trumny Ernesto Valverde? Dotknięcie sufitu
Nastawienie kibiców Barcelony wobec Ernesto Valverde było na przestrzeni ostatnich miesięcy bardzo negatywne. Dwa wielkie blamaże w europejskich pucharach ciągnęły się za Andaluzyjczykiem w nieskończoność, do tego stopnia, że gdy tylko plotki o jego zwolnieniu nabierały na sile, lud czekał. Czekał z nadzieją na odetchnienie. Bo patrząc wyłącznie na negatywne punkty pracy Valverde, ta wręcz narodowa (bo o takiej skali) niechęć była jak najbardziej słuszna. Zespół pod wodzą byłego szkoleniowca Athleticu Bilbao nie rokował i z każdym kolejnym półroczem dawał coraz poważniejsze sygnały.
Sygnały, że nic z tego na dłuższą metę nie będzie, a pójście w zaparte klubowego zarządu nie przyniesie korzyści. Może poza wygraniem trzeciego tytułu ligowego z rzędu i Copa del Rey, co jak wiemy, w Barcelonie jest celem minimum. Minimum, które Valverde potrafił zaoferować do momentu odnoszenia niepokojących wyników. W takich meczach jak ostatnie starcia ze Slavią Praga, Interem i Borussią w Lidze Mistrzów czy Espanyolem, Realem Sociedad i Levante w La Liga. Ogółem można było poczuć zderzenie z sufitem, które objawiało się choćby w niemocy wygrywania ważnych spotkań wyjazdowych (71 za kadencji Valverde, 34 bez zwycięstwa).
FC Barcelona's away games in the Champions League:
2016: 2-0 lost to Atletico
2017: 4-0 lost to PSG, 3-0 lost to Juventus
2018: 3-0 lost to Roma
2019: 4-0 lost to LiverpoolSerious problem here.
— Barça Universal (@BarcaUniversal) May 7, 2019
Na dobrą sprawę jednak, gdy spogląda się na osiągi Ernesto Valverde, niewiele brakuje do wypowiedzenia słów „blisko perfekcji”. Naprawdę. Perfekcji, której nie udało się dosięgnąć przez cztery feralne punkty zwrotne. Najpierw blamaż z Romą w sezonie 2017/2018, a rok później powtórka z rozrywki z Liverpoolem. W międzyczasie jeszcze dwa inne momenty, czyli porażka z Levante (w przedostatniej kolejce La Liga) w pierwszym sezonie Valverde zabijająca marzenia o zostaniu „Invicibles” oraz oddanie pucharu CDR na rzecz Valencii w kampanii 2018/2019. Co łączy te cztery mecze i dwa sezony? Nastąpiły po sobie parami, co podaje w wątpliwość mentalność piłkarzy.
Mentalność, która kształt żelaznej konstrukcji przypominała jedynie do momentu początku końca Valverde – pamiętnego rewanżowego meczu z AS Roma. Nic wówczas nie wskazywało, że genialny sezon w wykonaniu „Dumy Katalonii” zostanie tak poważnie splamiony. Wtedy Barcelona rozniosła ligę, zdobywając 93 punkty i notując bilans 28/9/1. Ale co najważniejsze, kibice zachwycali się jakością w defensywie, która wykręciła aż 32 czyste konta (na 59 spotkań we wszystkich rozgrywkach), gdzie w samej lidze straty bramkowe opiewały na jedyne 29 goli.
Sezon 2018/2019 ujawnił „miękkość” Barcelony
Pierwszy sezon Ernesto Valverde w roli trenera Barcelony przyniósł naprawdę pozytywny wydźwięk i na dobrą sprawę… nie mogło być inaczej. Bo jak brzmiałaby krytyka kogoś, kto poniósł łącznie trzy porażki (po jednej na każde rozgrywki) na przestrzeni pierwszego roku pracy? A do tego zdobył obowiązkowe trofea? Absurd. Nikt się wówczas nie spodziewał, że może być gorzej i pewne rzeczy staną się po prostu symptomatyczne. Pisząc „pewne”, chodzi oczywiście o nieumiejętność przeskoczenia poprzeczki, którą był charakter zawodników „Barcy” podczas meczów wyjazdowych. A właściwie jego brak.
April 10th, 2018: Roma 3-0 Barcelona
May 7th, 2019: Liverpool 4-0 Barcelona
Barcelona was the first team in Champions League history to surrender a 3+ goal advantage in a Champions League knockout tie twice. pic.twitter.com/dl54ydF6f1
— Yangalotto (@Yangalotto_) January 14, 2020
Co prawda ta swoista choroba istniała, zanim Valverde objął stery w Barcelonie, ale wygląda na to, że pacjent nie trafił na dobrego lekarza. Choroba więc postępowała i w meczach najwyższego kalibru nastawienie, charakter, mentalność… zawodziły na całej linii. Trener nie potrafił temu zapobiec, stąd idealnym określeniem byłoby, że poza własnym podwórkiem Barcelona z drapieżnika przeradzała się w ofiarę. Liverpool i zupełne przeciwieństwo Valverde, czyli Juergen Klopp, dobitnie pokazali tę niepokojącą zależność wraz z dniem 7 maja 2019 roku. Zależność, która pozbawiła klub triumfu w Lidze Mistrzów.
Powstał problem pod kątem psychologicznym. Zaczęliśmy się martwić, że sytuacja z Rzymu się powtórzy. Mieliśmy moment słabości i zapłaciliśmy za to. To był bardzo trudny moment, który obniżył nasze morale na finał Copa del Rey.Ernesto Valverde (w wywiadzie dla Marca.com)
Niedługo później na kibiców „Blaugrany” spadł kolejny cios, czyli porażka z Valencią w finale Pucharu Króla. Wówczas dla Andaluzyjczyka nie było już odwrotu – kibicowski świat obrócił się przeciwko niemu. Fala krytyków wzburzyła się pod słynnym hashtagiem #ValverdeOut z podwojoną mocą, a ostatni obrońcy byłego trenera „Lwów” stanęli pod ścianą. Bo co miałoby przemawiać za człowiekiem, pod którego wodzą Barcelona pęka w najważniejszych momentach sezonu? Absolutnie nic, tym bardziej że ekipa najlepszych piłkarzy na świecie zaczęła zmierzać w stronę poziomu wyżej wspomnianego Bilbao.
Sezon 2019/2020 przelał czarę goryczy i potwierdził obawy
Trudno dzisiaj znaleźć sympatyków Ernesto Valverde. W końcu kibice widzą doskonale, że na przestrzeni kadencji 55-latka ich klub spadł na tyle nisko, że nie potrafi poradzić sobie z Espanyolem (czerwona latarnia ligi) lub nie potrafi odnieść zwycięstwa z Atletico Madryt w Superpucharze Hiszpanii. Ba, dość powiedzieć, że Diego Simeone po raz pierwszy w swojej karierze wygrał spotkanie w krajowych rozgrywkach przeciwko „Dumie Katalonii”, co mówi wiele. Konkretniej to, że pewna formuła w Barcelonie się wyczerpała. Nie w meczu przeciwko Atletico czy Realowi, nie z Liverpoolem czy Valencią. W spotkaniu z Romą.
Tamto rewanżowe starcie we Włoszech dobitnie pokazało, że Barcelona jest jeden stopień ponad możliwościami Ernesto Valverde. Już wtedy można było zauważyć, że o ile zespół może pod wodzą nowego trenera wyewoluować w grze defensywnej, o tyle w innych aspektach… Można było się poważnie zastanawiać. Ostatecznie „Barca” straciła pazur w takich elementach jak gra z kontrataku (wybitna za kadencji Luisa Enrique) czy skuteczny atak pozycyjny będący solą w oku kogoś, kto ogląda mecze mistrza Hiszpanii. Co więcej, nawet genialna defensywa z sezonu 2017/2018 zaczęła pękać. Dziś widać ów fakt jak na dłoni.
Jak należy zapamiętać Ernesto Valverde?
Przed słowami podsumowania warto jeszcze pochylić się nad pewną teorią, która krążyła po orbicie mediów od momentu przyjścia do Barcelony Philippe Coutinho. Mianowicie dzisiaj śmiało można powiedzieć, że Ernesto Valverde nie potrafi wnosić piłkarzy z dużym potencjałem na wyższy poziom. A jeśli już ktoś pod batutą Andaluzyjczyka lepiej wyglądał, to nie kto inny jak Arturo Vidal lub piłkarze tego pokroju (np. Paulinho). Inni zawodnicy, młodzi i utalentowani czy ci z wcześniej wyrobioną marką (ale bez ostatniego stempla na samym szczycie klubowym) o charakterystyce piłkarzy kreatywnych, w Barcelonie zaczęli zatrzymywać się w rozwoju.
Antoine Griezmann, Philippe Coutinho, Junior Firpo, Frenkie de Jong, Ansu Fati, Arthur, Malcom, Alena… Krótko mówiąc, piłkarze, którzy przybyli do stolicy Katalonii z nadzieją, że sięgną nie tylko szczytu zespołowego, ale też indywidualnego, nie mogli liczyć na wiele. Szczęśliwie dla tych, którzy w zespole nadal występują, prawdopodobnie nadchodzą lepsze czasy (np. Riqui Puig). Przy czym należy oczywiście zaznaczyć, że diabeł nie jest tak straszny, jak go malują.
Ernesto Valverde może i nie nadawał się na poziom Barcelony na dłuższy okres niż jeden sezon, jednak, co by nie było, zagwarantował kibicom naprawdę przyjemne momenty (na czele ze zdobyciem czterech trofeów). O nich też przecież należy pamiętać, bo wbrew pozorom nie było ich wcale tak mało. I jeżeli kibice z czegoś mieliby tego trenera zapamiętać, na pewno byłby to bilans meczów z Realem Madryt czy historyczny w skali klubu sezon 2017/2018. Co działo się później i sprawiało, że momentami podczas oglądania spotkań „Barcy” krwawiły oczy, może odejść w zapomnienie.
Zwolnienie juz teraz to szok.
To na pewno nie w stylu Barcelony, bo ostatni raz w trakcie sezonu (nie liczę śp. Tito Vilanovy) trener zapakował tam walizki w 2003 roku. Ale ewidentnie potrzebny był impuls. Ta drużyna od ponad roku przestała się rozwijać