Oni zawiedli. Najgorsze letnie transfery PKO BP Ekstraklasy 2023/2024


Oceniamy, które letnie transfery okazały się kompletnymi niewypałami

27 grudnia 2023 Oni zawiedli. Najgorsze letnie transfery PKO BP Ekstraklasy 2023/2024
Zbigniew Harazim / zbyszkofoto.pl

Skończyła się runda jesienna PKO BP Ekstraklasy. Jak zawsze kluby przeprowadziły transfery. I jak zawsze część z nich okazała się sztosami, a część flopami. W poniższym artykule omówimy sobie te drugie. Przedstawiamy najgorsze letnie transfery PKO BP Ekstraklasy.


Udostępnij na Udostępnij na

Od razu zaznaczymy, że wybór wcale nie był łatwy, bo zwyczajowo robi się TOP 10. Skoro mieliśmy święta, uznaliśmy, że zrobimy 12, czyli tyle, ile potraw świątecznych i apostołów na wieczerzy. Naszą klasyfikację o nazwie najgorsze letnie transfery PKO BP Ekstraklasy oparliśmy na kilku czynnikach. Oceniliśmy niewypały pod kątem kwoty transferowej, skali oczekiwań oraz ogólnej postawy w rozgrywkach. Zaczynajmy.

12. João Gamboa (Pogoń Szczecin) 17 meczów, 918 minut

Portugalski pomocnik Pogoni Szczecin miał zastąpić Damiana Dąbrowskiego. Za jego transferem miał przemawiać fakt szybszego rozgrywania piłki do przodu, czego miało brakować poprzednikowi. Początek jego przygody na Pomorzu Zachodnim był naprawdę obiecujący. Niestety wraz z rozwojem sezonu zaczął grać coraz słabiej. Nie wnosił do gry niczego szczególnego, nie rozgrywał tej piłki tak, jak tego od niego oczekiwano. To, przy ściągnięciu Ulvestada oraz odrodzeniu Rafała Kurzawy i Alexa Gorgona, sprawiło, że dla pomocnika z Półwyspu Iberyjskiego po prostu nie ma od pewnego czasu miejsca w podstawowym składzie. Wahaliśmy się, czy musimy wrzucać go do naszego rankingu, ale ponieważ nie wniósł do gry Pogoni oczekiwanych walorów, którymi miał poprawić grę zespołu, jednak ląduje w naszym zestawieniu.

11. Kenneth Zohoré (Śląsk Wrocław) 6 meczów, 82 minuty

Prawdę mówiąc, tego gościa wcale nie musielibyśmy tu umieszczać, patrząc na to, że w ostatnich latach został zniszczony kontuzjami. Ale magia nazwiska zrobiła swoje, działacze Śląska się na niego połasili, dlatego go wrzucimy do naszych rozczarowań, pokazując, że nie warto jednak patrzeć tylko na znane nazwisko (patrz Eduardo da Silva), za które West Brom zapłaciło kiedyś 9 mln euro. Zagrał w sześciu spotkaniach, wchodząc na ogony. Tylko raz dostał poważniejszą szansę w meczu z Puszczą Niepołomice, w którym zagrał od początku. Puszcza prowadziła po pierwszej połowie 1:0 i trener Magiera uznał, że dość już się napatrzył na popisy Duńczyka z iworyjskimi korzeniami i ściągnął go z boiska. Efekt? Śląsk ostatecznie wygrał ten mecz 3:1.

10. Mikkel Kirkeskov (Zagłębie Lubin) 9 meczów, 768 minut

Podobno Zagłębie Lubin wygrało bój o tego zawodnika ze Śląskiem Wrocław. Dziś wrocławianie pewnie śmieją się przy kominku z faktu, że chcieli walczyć o Duńczyka, skoro wzięli Yehora Matsenkę. Pisaliśmy na naszych łamach, że powrót tego zawodnika nie powinien być traktowany w kategorii sukcesu, i tak też się stało. Duński lewy obrońca nie przypomina choćby w połowie tego piłkarza, który stanowił mistrzowski element drużyny Waldemara Fornalika. Niby trener ten sam co w Piaście, za to piłkarz zupełnie inny. Ostatni raz zagrał dla „Miedziowych” w haniebnie przegranym 0:5 meczu z Rakowem. Od tego czasu bez minut, a w ostatnich trzech spotkaniach nawet nie było go w kadrze.

9. Filip Starzyński (Ruch Chorzów) 11 meczów, 636 minut

Niestety, to nie jest ten sam „Figo” co sprzed kilku lat. Wszyscy wiemy, co potrafił ten środkowy pomocnik w swoim primie. Był niekwestionowanie czołowym polskim środkowym pomocnikiem, który prezentował się na tyle dobrze, że Adam Nawałka wziął go na Euro 2016. Przez długi czas był kreatorem w ofensywie Zagłębia Lubin. Jeszcze wcześniej zaś jego znakomita gra w Ruchu Chorzów pozwoliła mu wybić się na Zachód do Belgii i chyba w siedzibie „Niebieskich” liczyli na to, że ten doświadczony pomocnik przypomni sobie dawne czasy świetności w ich koszulce. Lecz jego powrotu nie należy zaliczyć do udanych. Ledwie jedenaście występów i tylko jedna asysta. Mocno przeciętne występy, w których nie pomagał drużynie w kreowaniu akcji ofensywnych czy uspokojeniu środka pola. Przy Cichej zapewne panuje spore rozczarowanie dyspozycją 32-latka. Może runda wiosenna będzie lepsza.

8. Dani Ramirez (ŁKS Łódź) 17 meczów, 1155 minut

Kolejny zawodnik ściągnięty do PKO BP Ekstraklasy za dawne czasy w starym klubie. ŁKS sprowadził 32-letniego Hiszpana chyba wyłącznie ze względu na dawne sentymenty. Te niestety jednak nie grają i dlatego należy go zaklasyfikować jako spore rozczarowanie. W niczym nie przypomina tego kreatora, jakim jeszcze był choćby nawet w Lechu Poznań, nie mówiąc już o ŁKS-ie. Niezbyt pomógł drużynie jesienią, co widać choćby po miejscu, jakie zajmują łodzianie w tabeli. Ledwie trzy gole i asysta – nie tego oczekiwano od niego.

7. Marco Burch (Legia Warszawa) 5 meczów, 286 minut

Obrońca przeniósł się do stolicy Polski ze szwajcarskiego FC Luzern. Miał być ciekawą opcją do obrony, a ostatni mecz rozegrał pod koniec października ze Stalą Mielec, w którym defensywa wypadła nad wyraz źle. Od tego czasu nie złapał ani minuty. A mowa o zawodniku, któremu nie doskwierały kontuzje i który w poprzednim klubie stanowił pewny punkt drużyny, której był nawet kapitanem. Zapytany o powody, dla których Marco nie gra, Kosta Runjaić powiedział, że 23-latek potrzebuje czasu, żeby się oswoić z nową ligą i jej wymaganiami. Nie chcemy być złośliwi, ale szwajcarska liga stoi wyżej od polskiej, co zauważyły także szwajcarskie media, które opisywały nieciekawą sytuację defensora. Zważywszy jeszcze na fakt, że Legia wcale tak za mało za niego nie zapłaciła (650 tys. euro), musimy go na naszej liście umieścić.

6. Elias Anderson (Lech Poznań) 14 meczów, 987 minut

Szwed miał zastąpić oddanego Pedro Rebocho na lewej stronie obrony. Lecz jak na razie to olbrzymie rozczarowanie. Znów mówimy tutaj o piłkarzu, który w lidze szwedzkiej regularnie grał i nawet pograł w LKE z Djurgårdens. Zresztą przed sezonem pisaliśmy, że gość w piłkę grać potrafi, dlatego tym bardziej rozczarował. Na początku Andersson po prostu nie dawał za wiele z przodu, ale im dalej szliśmy w sezon, tym coraz częściej zaczął nawalać w tyłach. Dlatego były już trener „Kolejorza” John van den Brom wolał stawiać na 34-letniego Barry’ego Douglasa niż na Eliasa i my go rozumiemy. A jeśli Szkot będzie się prezentował tak jak w meczu z Legią, to Szwed będzie wchodził na murawę wyłącznie z ławki rezerwowych.

5. Gil Dias (Legia Warszawa) 13 meczów, 439 minut

Wydawałoby się, że zawodnik wypożyczony z niemieckiego Stuttgartu powinien umieć grać w piłkę, prawda? Portugalczyk przyszedł na newralgiczną pozycję wahadłowego, która nie była dobrze obsadzona w Legii. Ale przegrywa walkę z Patrykiem Kunem i Yurim Ribeiro. Nie wnosi do gry nic ożywczego, przegrywa pojedynki, nie próbuje błyskotliwych zagrań. Na szczęście Jacek Zieliński nie wydał na ten ruch milionów, ale niemniej rozczarowanie Portugalczykiem jest spore. Z takim CV gość powinien być pierwszym wyborem na swojej pozycji, a na razie musi zadowolić się wchodzeniem z ławki.

4. Kamil Glik (Cracovia) 7 meczów, 612 minut

To miało być rozwiązanie na bolączki defensywne Cracovii. Niegdysiejsza skała, opoka obrony reprezentacji Polski, bez której świata nie widzieliśmy, w Krakowie nie dała na razie spokoju w tyłach. Były reprezentant Polski zdobył co prawda jednego gola, ale w obronie tak różowo nie było. W siedmiu meczach, w których wystąpił, „Pasy” straciły aż 14 goli. A często nawet sam zawalał, jak w meczu z Legią Warszawa, przegranym ostatecznie 0:2. Duży powrót do polskiej ligi tego legendarnego w Polsce stopera to na razie nie jest bajka usłana różami.

3. Marc Gual (Legia Warszawa) 18 meczów, 802 minuty

Przyjście Hiszpana do Legii Warszawa było zapowiadane już pod koniec sezonu 2021/2022. Zrealizowało się ono dopiero teraz, ale jak to czasem bywa z długo oczekiwanymi zawodnikami, napastnik okazuje się dotąd olbrzymim rozczarowaniem. W PKO BP Ekstraklasie zdobył ledwie gola i dwie asysty, ciut lepiej wyglądał w europejskich eliminacjach. A przecież mówimy tu o królu strzelców poprzedniego sezonu. Dlatego wrzucamy go ze względu na skalę oczekiwań, których na razie nie spełnił. Co prawda nie ma w Warszawie do współpracy swojego rodaka Jesusa Imaza, ale to nie powód, żeby zanotować taką obniżkę formy.

2. Ali Gholizadeh (Lech Poznań) 4 mecze, 178 minut

Będziemy z wami szczerzy, tu kierujemy się w dużej mierze wydaną kwotą na zawodnika. Bo trzeba przyznać, że ta jest po prostu kosmicznie nieadekwatna do tego, co dotąd Irańczyk pokazał, a właściwie czego nie pokazał. Swój pierwszy występ zanotował dopiero pod koniec października w Pucharze Polski, ponieważ musiał dojść do siebie po poważnej kontuzji kolana. Może na wiosnę pokaże, dlaczego zapłacono za niego prawie 2 miliony euro, ale na razie jest powodem frustracji wśród kibiców, którzy w obliczu gorszej dyspozycji drużyny nie rozumieją potrzeby wydania takiej kwoty na kota w worku. Zwłaszcza że gdy dostał swoje pierwsze większe szanse, to raczej nie był wiodącą postacią zespołu.

1. Sonny Kittel (Raków Częstochowa) 11 meczów, 521 minut

Nasz numer jeden, jeśli chodzi o najgorsze letnie transfery PKO BP Ekstraklasy. Raków, wyciągając gościa ze sporym doświadczeniem w Bundeslidze oraz 2. Bundeslidze z HSV, wydawał się robić genialny ruch. To miał być kolejny dowód niesamowitej ambicji Michała Świerczewskiego w budowaniu częstochowskiej potęgi. Nie mówimy o facecie, który pięć lat temu rozegrał jeden świetny sezon i od tego czasu wozi się na tej opinii. Nie, on od lat regularnie stanowił pewny punkt „Rothosen”. Do zespołu wszedł z drzwiami, gdy atomowym strzałem zapewnił zwycięstwo w meczu z Karabachem. Jednak od tego czasu było tylko gorzej. Pojawiły się problemy opisywane w niemieckich mediach, a i sama gra Niemca nie przekonywała. Trzy gole i asysta nie są tragedią, ale jak na tak głośny ruch mówimy o dużej wpadce Rakowa. Taki kozak, jak na naszą ligę, nie wywalczył sobie miejsca w pierwszym składzie – coś tu poszło nie tak.

***

Oto najgorsze letnie transfery PKO PB Ekstraklasy, cała parszywa dwunastka, nawiązując do filmowej klasyki. W przeciwieństwie do filmowych bohaterów ci swojego zadania nie zrealizowali i zawiedli oczekiwania kibiców i prezesów. Najwięcej znalazło się tu zawodników z czołówki ligi, zwłaszcza Legii i Lecha, zaskakująco mało zaś z beniaminków. Ale może po prostu ruchy zespołów z dołu nie były aż tak duże i nie spodziewaliśmy się cudów po zawodnikach pokroju Kaye Tejana czy Antona Fase. A taki Gual czy Kittel powinni pokazać dużo więcej niż dotychczas.

Dodaj komentarz

Zapraszamy do kulturalnej dyskusji.

Najnowsze