Lech Poznań i Legia Warszawa zawodzą kibiców. Analiza warszawsko-poznańskiej nędzy


Legia Warszawa notuje trzeci sezon bez tytułu mistrzowskiego, Lech Poznań kończy sezon na rozczarowującej 5. lokacie. Dwaj hegemoni polskiej piłki są pogrążeni w niemałym kryzysie

3 czerwca 2024 Lech Poznań i Legia Warszawa zawodzą kibiców. Analiza warszawsko-poznańskiej nędzy
Dawid Szafraniak

Jak to jest, że mecz określany mianem „polskiego El Classico” to festiwal paździerzu i nieudolności? Decydenci z Warszawy i Poznania podejmują chybione decyzje personalne. Na wielkopolskiej ziemi zrezygnowano z Johna van den Broma, w stolicy za współpracę podziękowano Kosta Runjaiciowi. Zamieniono ich na Mariusza Rumaka i Goncalo Feio. Legia Warszawa zanotowała kompromitacje z Radomiakiem Radom, Lech z Puszczą Niepołomice. Oglądanie w sezonie 2023/2024 poczynań Lecha i Legii było istną męką. Co zawiodło i czego oczekujemy od tych drużyn?


Udostępnij na Udostępnij na

Kazik Staszewski w utworze „Plamy na słońcu” pytał się: „Czy doczekam Ligę Mistrzów, wygra Legia, albo Lech?”. W samej piosence znajdziemy jeszcze inne piłkarskie nawiązania, ale to bardzo ironiczne pytanie chyba najbardziej zapada w pamięć. Gdy jeszcze Lech Poznań walczył jak równy z równym z Fiorentiną czy Villarrealem w rozgrywkach Ligi Konferencji Europy, a parę miesięcy później Legia Warszawa bez kompleksów pokonywała Aston Villę, mogliśmy pomyśleć – kurczę, polskie kluby wreszcie grają poważną piłkę!

Roztrwoniony sukces Lecha Poznań i Legii Warszawa

W pewnym momencie zaczęły dziać się rzeczy bardzo niepokojące. W Poznaniu nieco wcześniej niż w Warszawie. Pierwszym sygnałem była kompromitacja ze Spartą Trnawa w eliminacjach do Ligi Konferencji Europy. Potężne faux pas. Jakby tego było mało, tęgie lanie spuściła Pogoń Szczecin. Dla kibiców porażka 0:5 w meczu przeciwko jednej z kos ma ogromne znaczenie. Zresztą „Kolejorz” nadział się także na Widzew Łódź, nie udźwignął meczów z Piastem Gliwice i Radomiakiem Radom. John van den Brom został zwolniony.

Rumak in, van den Brom out 

Decyzję o zakończeniu współpracy z Holendrem można by w miarę sensownie uzasadnić, gdyby Piotr Rutkowski i Tomasz Rząsa mieli w zanadrzu sensowne zastępstwo, na europejskim poziomie. Oczywiście, w środku sezonu nie jest o to łatwo. „Poznańska Brygada RR” postawiła na Mariusza Rumaka. Tak, tego samego, którego przerosło prowadzenie Odry Opole czy Termaliki Bruk-Bet Nieciecza. Zimą transferów nie było. Wiedząc o wąskim zapleczu, kontynuowano politykę wypożyczania. Bułgarską opuścił Filip Wilak, niegdyś postrzegany jako młody talent. Swoich sił miał spróbować w Ruchu Chorzów. Tam jednak nie przebił się do składu, występował w rezerwach. Tutaj warto podkreślić, iż Ruch Chorzów II na co dzień występuje w lidze okręgowej.

– Wiem, że w Chorzowie będę mógł się rozwinąć i nabrać doświadczenia. W szatni Lecha miałem okazję porozmawiać o Ruchu z Arturem Sobiechem. Cel jest jeden: walka o zdobycie jak największej liczby punktów i utrzymanie – deklarował rozentuzjazmowany Wilak, gdy wiązał się umową z „Niebieskimi”.

Niestety, to jedna z tych wypowiedzi, która bardzo źle się zestarzała.

Mariusz Rumak to szkoleniowiec, który nie ma na koncie zbyt wielu osiągnięć, co oczywiście podało w słuszną wątpliwość jego predyspozycje do objęcia funkcji trenera „Kolejorza”. Krążyła jednak pewna legenda miejska, że może taktykiem wybitnym nie jest, ale to świetny motywator.

Legenda czy mit? 

Zdaje się, że poznańscy PR-owcy chcieli tę legendę podtrzymać. Na vlogach z zimowego zgrupowania w Belek Mariusz Rumak sypał z rękawa wzniosłymi hasłami o tym, jak ważna jest jedność, o odpowiednim nastawieniu. Nie wolno zapominać o kultowym „zniszczymy ich wszystkich”, które definitywnie zestarzało się najgorzej.

Legendy mają to do siebie, że trochę w nich prawdy, a trochę konfabulacji. Wiosna zweryfikowała, że przez cały czas mieliśmy jednak do czynienia z mitem. W barwach „Kolejorza” mało kto zostawiał serce na murawie. Ślamazarne toczenie się po boisku, powielanie tych samych schematów, które nic nie dawały, czyli dośrodkowanie na oślep z próżną nadzieją, że piłka nadzieje się na głowę Mikaela Ishaka i coś z tego będzie. Jak na drużynę z europejskimi aspiracjami to zdecydowanie za mało. Miała być turboszybka, nowoczesna, europejska lokomotywa, był co najwyżej zardzewiały pług zaprzężony w bezradnego rumaka.

Trzeci rok bez mistrzostwa Polski

W Warszawie też mają powoli dość. Sytuacja prezentuje się nieco lepiej, bo Legii przecież udało się rzutem na taśmie zapewnić sobie miejsce w eliminacjach do Ligi Konferencji Europy. Ten klub jest jednak spragniony mistrzostwa. Ostatni raz, kiedy „Wojskowi” tak długo czekali na mistrzowski tytuł, to okres między 2006 a 2013 rokiem. W międzyczasie po tytuł sięgały Zagłębie Lubin, Wisła Kraków, Lech Poznań i Śląsk Wrocław. By pobić ten niechlubny wynik, Legii jeszcze trochę brakuje, ale faktem jest, że ewidentnie ten projekt nie idzie w dobrym kierunku. Trzeba dokonać zmian. Może nie rewolucyjnych, bo jednak sytuacja warszawskiego klubu prezentuje się dużo lepiej niż tego poznańskiego – w końcu jest to 3. miejsce w lidze.

Zatem zadając pytanie „Quo vadis?” w kontekście przyszłości obu klubów, odpowiedź przyjdzie dużo łatwiej Legii Warszawa. Tutaj przynajmniej można znaleźć jakieś pozytywy. Chociażby całkiem ładna przygoda z Ligą Konferencji Europy. Zajęła 2. miejsce w grupie z dwunastopunktowym dorobkiem. Pokonała Aston Villę. Tak, czwarty klub Premier League. Dla niektórych najlepszej ligi na świecie, a przynajmniej jednej z dwóch topowych. Dwukrotnie upokorzyła Zrinski Mostar, u siebie pokonała AZ Alkmaar. Zwycięstwo nad Holendrami nie miało jedynie charakteru sportowego, ale i moralny. „Wojskowi” odegrali się za niderlandzką ksenofobię, ataki policji na piłkarzy, prezesa Mioduskiego i kibiców z Warszawy w najlepszy możliwy sposób – pokazując piłkarską wyższość na płycie stadionu.

Kompromitacja z Molde, koniec marzeń o Europie

Drugi sezon z rzędu z europejskimi pucharami na wiosnę. Koneserzy polskiej piłki powtarzali sobie pytania niczym Freddy Mercury w swoim sztandarowym utworze: „Is this the a real life? Is this just fantasy?”. Okazało się, że to jednak real life, bo Legia w 1/16 pucharów skompromitowała się z Molde. Rywalem, którego pokonanie wcale nie powinno sprawić tyle kłopotów. Bo Molde nie grało wybitnego futbolu, co więcej – to zespół, który ledwo co mieści się w czołówce norweskiej Elitserien. A to przecież nie jest wcale taka silna liga. Odpadnięcie z FK Molde należy potraktować jako spore rozczarowanie.

Osąd sprzedaży Muciego 

Ważnym momentem dla Legii Warszawa była sprzedaż Ernesta Muciego. Albańczyk przeszedł do Besiktasu, który na konto legionistów przelał aż 10 milionów euro. Z jednej strony – świetny ruch, naprawdę ogromny zarobek, na którego bazie można ponaprawiać w Legii te braki, które najbardziej rzucają się w oczy. Potrzeba w końcu napastnika z prawdziwego zdarzenia, następcy Josue i wzmocnienia linii defensywy, której ogromne problemy odsłoniła chociażby porażka 0:3 z Radomiakiem Radom.

Z drugiej strony, Muci był kluczową postacią w Legii. Wiosna to pokazała. Brakowało już tego dynamizmu, przebojowości, poziomu wyrwanego rodem z topowych lig. Spadło tempo przeprowadzanych akcji, nie było tego dzikiego pragnienia wygrywania, które poprowadziło Legię do już wcześniej wspomnianego, wspaniałego triumfu nad Aston Villą. Podobnie jak w Lechu – zniknęło zaangażowanie, wdała się rutyna, która prowadziła klub donikąd.

Kontrowersyjny Feio

W kwietniu podjęto więc dość dziwną decyzję o usunięciu ze stanowiska Kosty Runjaicia. Legia zajmowała pozycje poza podium, co uniemożliwiało udział w eliminacjach do europejskich pucharów. Zatrudniono Goncalo Feio, który swoją przygodę zaczął od dwóch remisów i kompromitującej porażki 0:3 z Radomiakiem Radom. W Warszawie znów zrobiło się nerwowo, zwłaszcza że o Europę walczyło kilka drużyn – Pogoń Szczecin, Raków Częstochowa, Lech Poznań i Górnik Zabrze.

Do końca sezonu Legia już tylko wygrywała. Pokonała najpierw Lecha Poznań, który, prawdę mówiąc, to zadanie sporo ułatwił, potem przyszło zwycięstwo nad Wartą Poznań i formalność, czyli pokonanie Zagłębia Lubin. Trochę szczęścia, ale i kunsztu. Wszystko to wystarczyło, by zwyciężyć w walce o 3. miejsce w lidze. Goncalo Feio zatrudniony w miejsce Kosty Runjaicia zrealizował więc plan minimum na ten sezon. Pytanie, czy jego dalszy pomysł na Legię wypali. Dla kibiców liczy się już tylko mistrzostwo, a aby móc realnie podłączyć się do walki o tytuł, potrzeba daleko idących wzmocnień i zmian.

Projekt Legia zmierza w złym kierunku 

Sezon Legii Warszawa był całkiem przyzwoity, ale trzeba mieć wbity gwóźdź w oko, żeby nie widzieć, że to wszystko nie idzie w odpowiednią, mistrzowską stronę. Że Legia nie ma składu na walkę o tytuł mistrzowski czy nabijanie kolejnych dużych punktów do rankingu UEFA. Jest także wiele wątpliwości co do trenera. Goncalo Feio nie ma doświadczenia jako trener w polskiej ekstraklasie. Został wrzucony na bardzo głęboką wodę. Dariusz Mioduski stąpa po bardzo cienkim lodzie i nie może mówić, że wszystko idzie super.

Bo w sytuacji Mioduskiego mówienie, że jest super, to trochę jakby wziąć składane rybackie krzesło pamiętające czasy, jak Edward Gierek brał jeszcze kredyty, kupić piwo z promocji, nalać wody do dużej, białej miski, wziąć to wszystko na ciasny, śmierdzący papierosami balkon, usiąść i mówić, że ma się tak dobrze jak ten sąsiad, co pojechał na Malibu Beach, gdzie pije drogie drinki i godzinami opala się na leżaku odcięty od trudów życia codziennego.

Solidne zespoły rezerw? A komu to potrzebne!

Zaplecze też nie wygląda zbyt dobrze. Rezerwy Lecha Poznań spadają z 2. ligi, Legia Warszawa II notuje zaś kolejny sezon bez awansu na poziom centralny. Można powiedzieć, że to przecież o niczym nie świadczy, w końcu na wizerunek klubu pracuje pierwszy zespół. To jest wizytówka, to jest twarz. Rezerwy mają być przestrzenią, żeby się ograć, a nie notować wyniki, prawda?

Właśnie takie myślenie zdaje się funkcjonować zarówno w Lechu, jak i Legii. Jest ono bardzo naiwne i staroświeckie. Rezerwy grają na szczeblu centralnym właśnie po to, by ci, dla których na pierwszy skład jest jeszcze za wcześnie, mieli możliwość ogrania się na w miarę przyzwoitym poziomie, przyzwyczajenia się do realnej, sportowej rywalizacji.

Lech Poznań i Legia Warszawa, gdy łamią sobie rękę, to nie chcą iść do lekarza

Lekceważenie własnych rezerw jest strasznie infantylne. Lech i Legia zachowują się trochę tak, jakby złamali lewą rękę i stwierdzili, że nie pójdą z tym do lekarza, bo po pierwsze są praworęczni, a w razie co, to są przecież jeszcze dwie sprawne nogi. Rezerwy są mniej ważne niż pierwszy skład, ale jeżeli coś tam fermentuje, to należy się tym zająć, bo potem kłopoty mogą rozprzestrzenić się na cały klubowy organizm.

Rezerwy Lecha Poznań w dziesięciu spotkaniach nie strzeliły gola. Brakowało solidnego napastnika. Trener Artur Węska próbował przekonać co do tego władze klubu. Bezskutecznie. Po sierpniowym meczu w Pucharze Polski z Motorem Lublin wypowiedział takie słowa:

– Widzę takie same potrzeby jak panowie dziennikarze. Możemy razem skierować się do odpowiednich osób – tak właśnie Węska odpowiedział na pytanie, czy nie ma wrażenia, że zespołowi przydałby się silny i rosły napastnik.

Bez Dziuby i Pawłowskiego nie ma rezerw Lecha

Rezerwy Lecha Poznań były i są oparte na dwóch zawodnikach – Szymonie Pawłowskim i Maksymilianie Dziubie. Oni jako jedyni robią liczby, oni grają solidny futbol. Jeżeli zastanawiacie się, dlaczego Dziuba tak często był na ławce rezerwowych w pierwszej drużynie Lecha Poznań i ani razu nie wszedł na murawę – musiał być ktoś, kto uratuje rezerwy. Przenoszenie ciężaru gry na dwóch piłkarzy jest jednak średnio odpowiedzialne i znaczy jedynie tyle, że pozostała część zespołu nie była gotowa i odpowiednio przygotowana do rywalizacji w ramach II ligi. Węska także w ostatnim czasie aktywnie dawał do zrozumienia, co myśli o polityce włodarzy klubu wobec zespołu rezerw.

Ci chłopcy są najmniej winni, oceniając, co się dzieje wokół tej drużyny – powiedział trener Artur Węska na pomeczowej konferencji prasowej po porażce zespołu rezerw 0:1 przeciwko Sandecji Nowy Sącz.

Legia Warszawa II za bardzo chce 

W Warszawie zaś wszystko poszło zupełnie w drugą stronę. Pragnienie awansu do II ligi, czyli na poziom centralny, przybrało kolosalne rozmiary. Warto mieć twarde cele i warto tego bardzo chcieć, ale w Warszawie przybrało to charakter jakiejś chorej obsesji. Legia Warszawa II ma drugą najstarszą kadrę w swojej lidze! A przecież zespoły rezerw powinniśmy kojarzyć także z przestrzeni do ogrywania się i zdobywania doświadczenia dla juniorów. Rezerwy są po to, by młodzi piłkarze poczuli przedsmak gry na najwyższym poziomie w swoim klubie. Oczywiście, trzeba to jakoś wyważyć i naturalnie piłkarze z większym bagażem doświadczeń są potrzebni, ale nie powinni grać głównej roli.

Legia przed sezonem sprowadziła chociażby 27-letniego Adama Ryczkowskiego, 33-letniego Damiana Byrtka czy jego rówieśnika Michała Kucharczyka. Rezerwy Legii stały się piłkarskim domem spokojnej starości, bo nie oszukujmy się, tacy piłkarze, jakich sprowadziły rezerwy „Wojskowych”, nie mają interesu w rozwijaniu się i grze na 200%. Do pierwszego składu i tak się nie załapią, co z pewnością osłabia motywację, a presji na wyniki tak wielkiej nie ma. Oczywiście, rezerwy Legii od lat chcą wejść do II ligi, ale ta dwójka po nazwie sprawia, że margines błędu staje się w mniemaniu niektórych piłkarzy znacznie szerszy. To z kolei bardzo negatywnie wpływa na zaangażowanie. Po raz kolejny widać to w grze rezerw Legii.

Trzecia liga? To dla nas zbyt mało. Naszym celem jest poziom centralny. Marzeniem jest wręcz doprowadzenie do tego, by Legia II grała na zapleczu ekstraklasy. To długi proces, ale chcemy trafić do 2. ligi, by podnieść wymagania szkoleniowe. Wiąże się to ze zbudowaniem odpowiedniego składu. Idea jest taka, by byli u nas zawodnicy o bogatej przeszłości ekstraklasowej, a może nawet międzynarodowej. Mateusz Możdżeń ma duże doświadczenie sportowe. Potrzebujemy takich zawodników. Z kolei Łukasz Turzyniecki nie jest nośnikiem najwyższej wartości sportowej, ale był już przy Łazienkowskiej i napisał pracę magisterską dotyczącą Legii. To dobre rozwiązanie, w którym może kontynuować tu pracę – opowiadał Marek Śledź, dyrektor akademii Legii Warszawa dla portalu TVPSport.pl przed startem sezonu 2023/2024.

Utopia 

Legia Warszawa i Lech Poznań mają być przykładami tego, jak budować drużynę, akademię. Mają nabijać punkty do rankingu UEFA, by kiedyś na przykład mieć dwie drużyny w eliminacjach do Ligi Mistrzów. Legia i Lech mają grać piłkarskie show podczas słynnego polskiego El Classico. Mają ściągać do naszej ligi gwiazdy europejskiego futbolu, zatrudniać uznanych trenerów, podwyższać poziom naszej ligi. Tak, by za kilka lat każdy z nas mógłby powiedzieć, że ta PKO Ekstraklasa to w sumie fajnie się rozwinęła, a polską piłkę czeka świetlana przyszłość.

Obecnie oba zespoły są pogrążone w kryzysie. Okej, sam przyznałem – w Legii Warszawa sprawa wygląda nieco lepiej, ale jest bardzo bliska podzielenia losu Lecha Poznań, który już całkowicie zniszczył swoją pozycję i reputację, jaką wypracował w poprzednim sezonie w Lidze Konferencji Europy. Zadaniem Feio, Mioduskiego, Śledzia i całej ekipy jest niedopuszczenie do tego. Zadaniem obu klubów jest powrót na swoją pozycję, którą ciężko wypracowały przez lata swojej pięknej historii. Tak, byśmy mogli odpalić mecz Lech Poznań – Legia Warszawa z nadzieją na piłkarskie arcydzieło inkrustowane emocjami i grą wysokich lotów, a nie sennym pokazem nieudolności, niekompetencji. Chcemy wuzetki i rogala świętomarcińskiego, nie flaków z olejem.

Dodaj komentarz

Zapraszamy do kulturalnej dyskusji.

Najnowsze