Europa jest dla wszystkich. Jak mniejsi z bogatszymi wojowali


Najciekawsze przypadki w Lidze Europy i Pucharze UEFA w XXI wieku

21 lutego 2019 Europa jest dla wszystkich. Jak mniejsi z bogatszymi wojowali

Piłka nożna potrafi napisać wiele pięknych historii. Ich kwintesencją są wydarzenia związane z małymi, uboższymi i mniej znanymi drużynami, które są w stanie bez żadnych kompleksów rywalizować z potentatami. Ba, to właśnie ci więksi mogą się ich nabawić, patrząc na dokonania skromniejszych przeciwników. I właśnie o to w tej zabawie chodzi. Liga Europy oraz Puchar UEFA niejednokrotnie prezentowały tego typu scenariusze.


Udostępnij na Udostępnij na

Pierwsze mecze fazy pucharowej obecnej edycji Ligi Europy przyniosły ogromną niespodziankę w postaci zwycięstwa białoruskiego BATE z Arsenalem. Owszem, Anglicy mogą i zapewne z nawiązką odrobią jednobramkową stratę na Emirates Stadium. Niezależnie od tego, co się wydarzy, klub z Borysowa stając przed być może niewykonalną misją utrzymania korzystnego rezultatu w dwumeczu, ma od kogo czerpać inspirację. W XXI wieku w Lidze Europy, a wcześniej w Pucharze UEFA, historii kradnących serce nie brakowało.

Finał wszech czasów na początku wieku?

Pierwszy piłkarski sezon w nowym milenium przyniósł piękną przygodę baskijskiego Deportivo Alaves w Pucharze UEFA. Historia rozpoczęła się wraz z powrotem klubu do najwyższej hiszpańskiej klasy rozgrywkowej w 1998 roku. W pierwszym sezonie w roli beniaminka przyszło im stoczyć trudną, aczkolwiek udaną walkę o zachowanie ligowego bytu. Kampania 1999/2000 miała się toczyć według podobnego scenariusza. Zespół z Vitorii zszokował jednak całą piłkarską Hiszpanię i wywalczył przepustkę do europejskich pucharów, kończąc drugi swój sezon po awansie do Primera Division na szóstej lokacie.

I wówczas napisali jedną z najpiękniejszych kart historii poprzednika dzisiejszej Ligi Europy. Kolejni rywale w Pucharze UEFA nie byli im straszni. Przygodę rozpoczęli od pierwszej rundy, a na starcie mierzyli się z tureckim Gaziantepsporem. Losy tego dwumeczu rozstrzygnęły się w rewanżu, w którym to Hiszpanie po bezbramkowym wyjazdowym remisie na własnym terenie zaserwowali kibicom prawdziwy piłkarski thriller i zwyciężyli 4:3. W kolejnych dwóch rundach przyszło im się mierzyć z norweskimi ekipami: Lillestroem oraz Rosenborgiem. Obaj rywale znaleźli się w zasięgu ich możliwości. Tego samego nie można było powiedzieć o Interze Mediolan, który stał na drodze do ćwierćfinału.

Christian Vieri i spółka musieli jednak oddać, co Baskom należne. Deportivo Alaves znalazło się na autostradzie do wielkiego finału. I tak też się stało. Eliminując kolejno Rayo Vallecano i Kaiserslautern, w decydującym starciu przyszło im skrzyżować miecze z wybitnym angielskim zespołem, czyli Liverpoolem. Pojedynek ten do dziś uchodzi za jedno z najbardziej fantastycznych finałowych widowisk w piłce nożnej.

Wynik 5:4 w najważniejszym spotkaniu nie zdarza się często. Przy stanie 3:1 dla Anglików sprawa wydawała się już przesądzona. Nic z tego. Na boisku w Dortmundzie nastąpił szalony zwrot akcji. Niesamowici Baskowie doprowadzili do remisu, a do końca regulaminowego czasu gry Liverpool zdążył jeszcze ponownie objąć prowadzenie i stracić gola na 4:4.

Deportivo wykonało tego dnia kapitalną robotę, lecz było to dla nich już za dużo. Złoty gol, który wówczas obowiązywał w dogrywce, padł łupem drużyny z Anfield Road. Ten wybitny europejski klasyk okazał się punktem kulminacyjnym w historii baskijskiej ekipy, ponieważ dwa lata później Alaves pożegnało się z Primera Division. Na chwilę wrócili do niej w 2005 roku, by następnie spaść nawet do trzeciej ligi. W hiszpańskiej elicie zawitali ponownie dopiero jedenaście lat później i utrzymują się w niej do tej pory.

https://www.youtube.com/watch?v=NjoVPMdDTFI

Polak potrafi

W kampanii 2002/2003 piękne chwile przeżywali polscy kibice. Mając na uwadze dzisiejsze klęski i kompromitacje naszych drużyn w Europie, ówczesne wyczyny Wisły Kraków do dzisiaj wspominane są z ogromnym szacunkiem oraz sentymentem. Na występach ekipy Henryka Kasperczaka wychowała się cała rzesza obecnych dwudziestokilkuletnich piłkarskich zapaleńców.

Piłkarska drużyna z Polski, traktowanej wówczas jako europejski zaścianek, wśród najlepszych drużyn Pucharu UEFA? Czemu nie! Ta historia naprawdę układała się pięknie i spokojnie mogła przeciągnąć się przynajmniej do ćwierćfinału. Dwumecze z Parmą i Schalke były doprawdy wybitne w wykonaniu „Białej Gwiazdy” i należą do klasyki gatunku.

Pojedynek z Lazio również, lecz oczywiście w odróżnieniu do tamtych mający gorzki smak. Po wspaniałym remisie 3:3 we Włoszech niestety nie doczekaliśmy się happy endu. Maciej Żurawki, Kalu Uche i reszta wspaniałej krakowskiej ekipy nie sprostała wielkim oczekiwaniom, choć po czterech minutach spotkania przy Reymonta prowadziła już 1:0. Najlepsza ósemka Pucharu UEFA była na wyciągnięcie ręki. Nie udało się, aczkolwiek przygoda Wisły z tamtych lat na stałe zapisała się w annałach polskiej piłki ligowej. W XXI wieku nic lepszego jeszcze jej się nie przydarzyło.

Debiutant, który mógł pogrążyć Bayern

Hiszpański klub z przedmieść Madrytu, czyli Getafe, nie może się poszczycić wybitnymi sukcesami na własnym podwórku. W najwyższej klasie rozgrywkowej debiutowali w sezonie 2004/2005. Celem było przetrwanie w elicie, zespół nigdy nie myślał choćby o europejskich pucharach. Awans do nich stał się jednak faktem dzięki udziale w finale krajowego pucharu w sezonie 2006/2007. W następnej kampanii dość nieoczekiwanie przyszło im zadebiutować na europejskiej arenie.

W Pucharze UEFA nie odgrywali jedynie roli statystów. Dość pewnie przebili się do fazy pucharowej, zajmując pierwsze miejsce w swojej grupie. Następnie odprawili z kwitkiem AEK Ateny oraz Benficę Lizbona. Jak na europejskiego debiutanta przygodę już można było uznać za udaną. Jej zwieńczeniem był niesamowity ćwierćfinałowy dwumecz przeciwko wielkiemu Bayernowi Monachium. I wcale nie musiał zakończył się porażką hiszpańskiego kopciuszka. Ba, do tej pory trudno uwierzyć w niewiarygodne szczęście Niemców i fakt, że Getafe nie znalazło się w półfinale!

Wszystko zaczęło się dosyć niepozornie. W pierwszym meczu padł bowiem remis 1:1, a prawdziwa zabawa rozpoczęła się w rewanżu rozgrywanym w Hiszpanii. Spotkanie miało jednego faworyta. Po czerwonej kartce już w 6. minucie dla Rubena de la Reda skromne Getafe miało zostać zniszczone przez niemieckiego giganta. Pod koniec pierwszej połowy nastąpiła jednak wielka konsternacja. Gospodarze objęli prowadzenie i od awansu dzieliło ich tylko i aż drugie 45 minut. Czas mijał, a Bayern po zmianie stron wciąż nie radził sobie z rywalem.

Opór Getafe został przełamany dopiero w samej końcówce, mianowicie w 89. minucie. O awansie miała decydować dogrywka tudzież opcjonalnie konkurs rzutów karnych. Każdy zespół znajdujący się w ich sytuacji zapewne dążyłby właśnie do serii „jedenastek”. Ale nie oni. W ciągu trzech minut od rozpoczęcia dogrywki padły dwa gole dla Getafe. Niebywały scenariusz. Czy coś mogło się jeszcze wydarzyć?

Jak najbardziej. Mowa o kolejnych dwóch bramkach, lecz dla Bayernu. Luca Toni w dramatycznych okolicznościach trafił dwukrotnie w 115. i w 120. minucie. Dramat, krew pot i łzy. Monachijczycy awansowali dzięki większej liczbie goli zdobytych na wyjeździe, a dla hiszpańskiego zespołu było to piękne i jednocześnie smutne zwieńczenie przygody w Europie. Nigdy więcej, przynajmniej do tej pory, Getafe nie zaistniało w europejskich pucharach. Znaleźli się co prawda w Lidze Europy w sezonie 2010/2011, lecz ich występ zakończył się już w fazie grupowej.

Niespodziewany gość na Stadionie Narodowym

Stadion Narodowy w Warszawie był areną finału Ligi Europy w sezonie 2014/2015 i gościł chyba najbardziej zaskakującego finalistę tych rozgrywek, odkąd rozgrywane są pod obecnym szyldem. Do walki z Sevillą stanęło Dnipro Dniepropietrowsk. W czasach największej prosperity ligi ukraińskiej, gdy na terenie kraju naszych sąsiadów nie toczyły się działania militarne, Dnipro uchodziło za czwartą siłę tamtejszej piłki. Na koniec sezonu 2013/2014 zdołali utrzeć nosa Metalistowi Charków i Dynamo Kijów, sięgając po wicemistrzostwo Ukrainy. Możliwość walki o Ligę Mistrzów stała się faktem, jednak trzecia runda kwalifikacji okazała się dla nich zbyt wysokim progiem i nie sprostali FC Kopenhaga. Na otarcie łez pozostała Liga Europy.

A w niej Dnipro dokonywało prawdziwych cudów. Po wyeliminowaniu w ostatniej rundzie eliminacji Hajduka Spilt trafili do grupy z Interem Mediolan, Saint-Etienne oraz kazachskim Karabachem. Jewhen Konoplyanka, uchodzący za prawdziwego lidera zespołu, oraz jego koledzy w fazie grupowej odnieśli zaledwie dwa zwycięstwa. Bardzo minimalistycznie, ale jednak skutecznie. Dnipro znalazło się w fazie pucharowej i tam dopiero zaczęło się rozkręcać. Nim się obejrzeli, awansowali do półfinału. Triumfalny marsz Ukraińców miało przerwać Napoli. Nic z tego. We Włoszech padł bramkowy remis stawiający Konoplyankę i spółkę w korzystniejszej sytuacji. Na własnym terenie zwieńczyli dzieło i wywalczyli przepustkę na nasz Stadion Narodowy.

Finał okazał się niezwykle interesującym widowiskiem. Pomimo kilku chwil słabości Hiszpanie nie dali za wygraną i nie pozwolili swojemu zaskakującemu przeciwnikowi świętować spektakularnego dla nich sukcesu. Swój udział miał w tym wszystkim Grzegorz Krychowiak, który w 28. minucie zdobył dla Sevilli wyrównującego gola na 1:1. Finał Ligi Europy 2015 okazał się dla Ukraińców smutnym początkiem końca. Wojna w oczywisty sposób doprowadziła do znacznego wyniszczenia ukraińskiej piłki, w tym także Dnipro. Klub trafił na niższe szczeble rozgrywkowe w kraju i przyjął status drużyny amatorskiej.

Z czwartej ligi na Emirates Stadium

W poprzedniej edycji Ligi Europy piłkarscy kibice usłyszeli o wcześniej szerzej nieznanym szwedzkim zespole, czyli Östersunds. Ich przygoda zakończyła się co prawda tuż po wyjściu z grupy. Piłkarska Europa doceniła jednakże niesamowity wysiłek drużyny, która pojawiła się w tych rozgrywkach dzięki triumfowi w Pucharze Szwecji w 2017 roku.

Rewelacyjni Szwedzi nie tak dawno uchodzili za zespół, o którym mało kto słyszał nawet w ich kraju. Historia klubu nie jest szczególnie obszerna. Powstali bowiem dopiero w 1996 roku w wyniku połączenia kilku lokalnych drużyn. Droga do szwedzkiej elity nie należała do najprzyjemniejszych i wielokrotnie zespół musiał się mierzyć ze wszelkimi przeciwnościami losu. Tak było m.in. w 2010 roku. Östersunds spadło wówczas do czwartej ligi, a w Allsvenskan klub pojawił się dziewiętnaście lat po tym, jak został powołany do życia. Dość szybko zapisał na swoim koncie pierwsze poważne trofeum, czyli już wspomniany krajowy puchar.

Liga Europy stanęła otworem, a w zasadzie jej eliminacje. Już w nich Szwedzi zrobili dużą furorę, ogrywając Galatasaray oraz PAOK Saloniki. Niestraszna im była także faza grupowa, w której szwedzki zespół okazał się gorszy jedynie od Athleticu Bilbao, zaś wyprzedził Herthę Berlin oraz Zorię Ługańsk. W nagrodę za świetną postawę otrzymali możliwość sprawdzenia się w historycznym dwumeczu z Arsenalem będącym faworytem do końcowego triumfu. Przeciwko londyńczykom wstydu nie przynieśli. Na Emirates Stadium w rewanżu zwyciężyli przecież jedną bramką, co jednak awansu do dalszej fazy nie dało.

Dodaj komentarz

Zapraszamy do kulturalnej dyskusji.

Najnowsze