Epoka przejmowania klubów piłkarskich przez multimiliarderów rozpoczęła się wraz z przejęciem Chelsea Londyn przez rosyjskiego oligarchę Romana Abramowicza w 2003 roku. Zapoczątkował on pewien trend wśród bogatych inwestorów. Niedługo później w jego ślady poszli inni właściciele, którzy czuli potrzebę czynnego uczestniczenia w życiu piłki nożnej, godząc się oczywiście ze stratami finansowymi. Wraz z wejściem na rynek piłkarski indywidualnych inwestorów pojawiły się ogromne pieniądze. Kontrakty piłkarzy, opłaty dla agentów czy same kwoty za transfery wzrosły do gigantycznych rozmiarów. Nagle kluby, które mogły tylko pomarzyć o zbliżeniu się do czołówki, dzięki pokaźnemu i nieograniczonemu zastrzykowi gotówki potrafiły w szybkim czasie stać się nie tylko krajowym, lecz także międzynarodowym potentatem w walce o najważniejsze trofea. UEFA, widząc to zjawisko, zdecydowała się zareagować i postarać się ukrócić takie działania, wprowadzając pewien zapis w regulaminie znanym jako Finansowe Fair Play. Czy aby na pewno z pozytywnym skutkiem oddziałującym na piłkę nożną?
Co to jest FFP?
Oczywiście sama idea regulaminu jest jak najbardziej na miejscu. Coraz więcej klubów miało problemy finansowe, stawało się niewypłacalnych, a zawodnicy oraz pracownicy klubowi nie dostawali należytych wypłat. FFP według UEFA polega na poprawie ogólnego „zdrowia” finansów europejskiej, klubowej piłki nożnej. W regulaminie możemy znaleźć zapisy o celach, które ma realizować ten projekt. Są to m.in. zapobieganie upadaniu klubów czy zakazanie klubom wydawania więcej pieniędzy, niż są w stanie zarobić, pod groźbą surowych kar finansowych, ograniczenia liczby zawodników, którą klub może zgłosić do udziału w europejskich pucharach, oraz nawet wykluczenia z rozgrywek organizowanych przez UEFA.
Regulamin FFP stał się jednak po części ciosem wyprowadzonym prosto w bogatych biznesmenów, którzy za pomocą pieniędzy chcieli w sposób prosty i szybki stworzyć nową piłkarską potęgę. Ich budżet przeznaczony na realizacje planu nagle nie może w sposób legalny zostać wprowadzony do obrotu. Czy blokowanie inwestowania pieniędzy w futbol jest czymś złym? Śmiem w to wątpić.
Żeby mały nie podskoczył dużemu
Mowa oczywiście o kontrowersyjnej zasadzie rentowności klubu. Dotyczy ona tylko tych najbogatszych, czyli klubów, które uzyskały przychód większy niż 50 milionów euro rocznie. Takich drużyn w Europie jest bardzo mało. Według statystyk z roku 2011 jedynie 77 drużyn uzyskało co najmniej taki przychód. Trzeba podkreślić, iż na zysk klubu składają się m.in. kwoty uzyskane z transferów, pieniądze wydane przez kibiców (bilety, koszulki, gadżety), stacje telewizyjne oraz umowy sponsorskie. Wielkim rozpoznawalnym na całym świecie markom takim jak Manchester United czy Real Madryt przepis FFP zbytnio nie przeszkadza, a nawet jeszcze pomaga. Zasada rentowności utwierdza przewagę klubów najbogatszych nad tymi mniejszymi, nie pozwalając im się do siebie zbliżyć. Jest to niesprawiedliwe i krzywdzące, gdyż nie mają one podjazdu do czołówki pod względem popularności, a co za tym idzie – nie mają możliwości ustabilizowania swoich zysków na wyższym poziomie.
Przepis ten uderza bezpośrednio w indywidualnych inwestorów, a pośrednio dotyka mniejsze kluby, w pewnym stopniu ograniczając ich możliwość rozwoju i przeskoczenia na wyższy poziom sportowy. Nie rozumiem więc, czemu zabrania się bogatym ludziom inwestowania w futbol. Przychodzi koleś z walizką wypchaną po brzegi pieniędzmi. Kładzie ją na stole i mówi: „stwórzmy wielki klub, zróbmy razem coś wielkiego”. Czemu nie móc z tego skorzystać? Tym bardziej że multimiliarderzy nie osiągną żadnego zysku finansowego z posiadania klubu. Godzą się na straty, wydają swoje pieniądze z wiedzą, że one im się nie zwrócą. W zamian oczekują wyników sportowych. Czy naprawdę to jest aż takie złe? Wspomaganie każdej innej dziedziny (niekoniecznie sportu) jest czymś normalnym i przyjmowanym z otwartymi ramionami. Bez nowych drużyn walczących o najważniejsze tytuły futbol może stać się nudny i przewidywalny. Bez dodatkowego wsparcia mniejszym klubom bardzo trudno jest się dostać do koryta, w którym urzędują m.in. Real Madryt, FC Barcelona czy Bayern Monachium. Podobnego zdania jest prezes PZPN, Zbigniew Boniek, który w wywiadzie dla Laroma24.it wypowiedział się na temat zasady rentowności: – FFP powiększa jedynie przepaść między silnymi i słabymi. Bogaci zawsze będą bogaci, a słabi coraz słabsi. Jeśli mam pieniądze do wydania, nikt nie powinien mówić mi, jak mogę je wydać.
Zysk na przykładzie Premier League
Nie oszukujmy się, Chelsea czy City nie byłyby tymi klubami, którymi obecnie są, bez wielkich pieniędzy inwestorów. Niektórym to przeszkadza i jest to jak najbardziej zrozumiałe – ilu ludzi, tyle opinii. Lecz czy ekscytowalibyśmy się tak derbami Manchesteru, gdyby nie ogromna kasa wpompowana w „The Citizens”? Nie ma mowy. Czy Monaco wygrzebałoby się z kryzysu bez pieniędzy Rybołowlewa? Nie zaprzeczę, ale na pewno byłoby mu z tym o wiele trudniej. Czy Anglia miałaby kolejnego triumfatora w Lidze Mistrzów, gdyby nie pewien bogaty obywatel Rosji? Również odpowiedź jest przecząca. Dzięki inwestycjom takich ludzi jak Abramowicz czy Mansour Premier League stała się jeszcze bardziej ekscytująca i wyrównana. Walka o miejsca 1-4 dające możliwość gry w Lidze Mistrzów toczą się do ostatniej kolejki i za każdym razem klub, który znajdzie się poza tymi lokatami, jest wielkim przegranym. Dzięki takim inwestycjom wzrasta poziom piłki, zainteresowania nią, co prowadzi do rozwoju tej dyscypliny. Spójrzmy w stronę Ligi Mistrzów i wykreślmy z niej takie drużyny, jak: PSG, Manchester City czy Chelsea Londyn. Dzięki nim zwiększa się liczba pretendentów do końcowego triumfu, co znacząco wpływa na jakość widowiska. A przecież o to kibicom chodzi w piłce nożnej – aby oglądać jak najwięcej wyrównanych starć pomiędzy najlepszymi klubami, w których pierwsze skrzypce będą grały gwiazdy futbolu.
Zasady są po to, żeby je łamać?
Jak już wcześniej wspominałem, karą za łamanie przepisów FFP jest – obok tej finansowej – usunięcie klubu z europejskich pucharów, co jest karą bardzo dotkliwą, ale nie tylko dla zawieszonego zespołu, lecz także dla… samej UEFA. Wyobraźmy sobie, że za naruszenie panujących zasad z Ligi Mistrzów wyrzucone zostają Manchester City czy PSG, a wraz z nimi tacy zawodnicy, jak: Neymar, Mbappe, Aguero czy de Bruyne. Na pewno odbiłoby się to na wizerunku tych rozgrywek i wywołało lęk w UEFA przed chęcią stworzenia przez bogate kluby własnych europejskich pucharów. Dlatego do dnia dzisiejszego żaden wielki klub nie został ukarany wykluczeniem, a był nim jedynie straszony. Tak, były kary finansowe, ale one zbytnio nie ruszają tych bogatych. Dodatkowo umowy sponsorskie, takie jak linii lotniczych Etihad z Manchesterem City na 350 milionów funtów, nie zwracają większej uwagi UEFA. A trzeba podkreślić, że firma ta, podobnie jak właściciel klubu, pochodzą z Abu Zabi i byłby to idealny sposób na „legalne” dofinansowanie zespołu bez naruszania zasad FFP. Sytuacje tę oddaje również wypowiedź byłego dyrektora wykonawczego Arsenalu Londyn, Ivana Gazidisa: – Czy w przepisach FFP istnieją jakieś luki prawne. Całkiem możliwe.
Oczywiście FFP ma również swoje plusy i bez wątpienia jest czymś potrzebnym w futbolu, tym bardziej w erze wielkich pieniędzy panujących w piłce. Przepisy takie jak ten mówiący o wypłacalności klubów, która jest podstawą w każdej prowadzonej działalności, są warunkiem koniecznym działania dzisiejszego futbolu. Dzięki niemu wysokość zaległości wypłat między rokiem 2011 a 2013 spadła z 57 milionów do 9. FFP wpływa również na obniżenie zarobków piłkarzy, co dla niektórych również jest bardzo ważnym czynnikiem. Ale zabierać mniejszym miejsca przy stole bogatszych? To jest raczej wbrew powszechnie znanych zasad fair play.