Royal Opera House w futbolowym wydaniu, czyli co czeka kibiców w Premier League?


Zapowiedź 12. kolejki

17 listopada 2017 Royal Opera House w futbolowym wydaniu, czyli co czeka kibiców w Premier League?

Po przerwie na mecze reprezentacji powraca ligowe granie. Na liście przebojów 12. kolejki Premier League znajduje się kilka szlagierów. Króluje Londyn, ale i ekipy z Manchesteru będą musiały dobrze nastroić swoje instrumenty, by nie zafałszować rzeczywistości. Z kolei orkiestrę Antonio Conte sprawdzi główny dyrygent Tony'ego Pulisa, Grzegorz Krychowiak. W najbliższy weekend kibice ligi Jej Królewskiej Mości nie powinni narzekać na brak emocji.  


Udostępnij na Udostępnij na

Christian’s Day?

W północnym Londynie od kilku lat panuje bezkrólewie. Szczególnie po spotkaniach rozgrywanych na Emirates Stadium. Gdy w domu Arsenalu melduje się Tottenham, kibice mogą być pewni, że obie ekipy po ostatnim gwizdku sędziego dopiszą do swojego dorobku jeden punkt. Ta tendencja utrzymuje się od 2014 roku. W trzech ostatnich spotkaniach każdorazowo padał wynik 1:1. Wcześniej derbowe potyczki u siebie „Kanonierzy” (niemal) zawsze kończyli zwycięstwami. Najbardziej okazałe były te z 2012 roku, gdy piłkarze Arsene’a Wengera dwukrotnie ograli odwiecznego rywala 5:2. Ostatni raz Hotspur przy Ashburton Grove podnieśli z murawy trzy punkty w 2010 roku (2:3). Warto jednak podkreślić, że w długiej historii spotkań było to dopiero ich drugie ligowe zwycięstwo na wrogiej ziemi.

 

Obecnie zespół Mauricio Pochettino znajduje się wyżej w tabeli  (3. miejsce), mimo to faworytem będą gospodarze (6.). Wpływ na taki stan rzeczy ma również kontuzja ostoi defensywy, Toby’ego Alderweirelda. Belg nie wróci w tym sezonie na boisko. Na domiar złego – dla Tottenhamu – poprzednia ligowa porażka, jaką Arsenal poniósł na własnym obiekcie, miała miejsce 31 stycznia. „The Gunners” ulegli wówczas Watfordowi (1:2). Każda seria kiedyś się kończy, ale miejscowi fani na pewno nie chcieliby, aby nastąpiło to w tak prestiżowym starciu. Rzecz jasna, po drugiej stronie barykady nie mieliby nic przeciwko temu. Choć do świąt Bożego Narodzenia (Christmas Day – ang.) jeszcze ponad miesiąc, sympatycy „Kogutów” liczą na prezenty już teraz. Kilka dni temu w barażu o rosyjski mundial ich ulubieniec, Christian Eriksen, wprowadził Danię na światowe salony. Skandynawscy dziennikarze przed spotkaniem życzyli sobie, aby piłkarz urządził „Christian’s Day” – w koguciej części północnego Londynu liczą na powtórkę z rozrywki. Prezenty są zawsze mile widziane. Bez względu na okazję. A ta jest wyborna. Derby. Czy trzeba coś dodawać?

Pierwszy gwizdek sędziego Mike’a Deana wybrzmi w sobotę (18 listopada) o godz. 13:30.

„Lisy” w potrzasku?

Symbolem Premier League jest – jak na piłkarskie królestwo przystało – lew. W bieżących rozgrywkach przybiera on błękitne barwy. Wszystko za sprawą fantastycznego Manchesteru City. „Citizens” ostatni poważny mecz przegrali w kwietniu, gdy w półfinale Pucharu Anglii ulegli Arsenalowi (1:2 po dogrywce). Dla podopiecznych Pepa Guardioli bez znaczenia jest, czy grają na Etihad Stadium, czy w delegacji. Różnicy nie robi dla nich także status spotkania – biją wszystkich w Premier League i Lidze Mistrzów. Nic dziwnego, że po 11 kolejkach Hiszpan i jego piłkarze spoglądają w tabeli na wszystkich z góry, a nad drugim zespołem – zza miedzy – mają osiem punktów przewagi. Tylko najwięksi optymiści wierzą, że po weekendzie City nie dopisze do swojego dorobku kolejnego kompletu punktów.

Ich najbliższym rywalem będzie Leicester City, z którym przyjdzie im się mierzyć na King Power Stadium. „Lisy” mogą znaleźć się w potrzasku nie tylko ze względu na wyśmienitą formę rozpędzonego Manchesteru. Błękitny Lew ma z rywalem swoje rachunki do wyrównania. W poprzedniej kampanii „The Foxes” dość nieoczekiwanie pokonali faworyta aż 4:2. Mimo że za kadencji Claude’a Puela mistrz Anglii sezonu 2015/2016 jeszcze nie przegrał, to trudno podejrzewać, by ten scenariusz mógł się powtórzyć. Szans nikomu nie należy odbierać, ale trzeba trzeźwo spojrzeć na rzeczywistość.

Graham Scott zagwiżdże po raz pierwszy w sobotę o godz. 16.

Mecz ostatniej szansy?

Początek sezonu dla West Bromich Albion był bardzo udany. W pierwszych trzech kolejkach podopieczni Tony’ego Pulisa zainkasowali siedem oczek. Później nie było już tak kolorowo. WBA wprawdzie zaszokowało cały piłkarski świat, wypożyczając z PSG Grzegorza Krychowiaka, jednak Polak nie okazał się zbawicielem. Gra solidnie, ogólnie jest chwalony, ale odkąd pojawił się na The Hawthorns, drużyna jeszcze nie wygrała. Złośliwi twierdzą, że na defensywnym pomocniku ciąży klątwa i kibice powinni szykować się na sezon pełen nerwów. W te brednie nie wierzy menedżer, regularnie stawiając na „Orła” Adama Nawałki. Kłopot w tym, że ekipa Pulisa ostatni komplet oczek zdobyła w połowie sierpnia – do wspomnianych siedmiu dorzuciła tylko cztery i obecnie znajduje się na 16. miejscu w tabeli. Nad pierwszym zespołem znajdującym się „pod kreską”, West Hamem, ma już tylko punkt przewagi, przedostanie Swansea traci doń jeden więcej. Jeśli w sobotnie popołudnie WBA przegra u siebie z – 4. w tabeli – Chelsea, może znaleźć się w strefie spadkowej i nie jest powiedziane, czy właściciele nie będą chcieli poszukać impulsu w postaci nowej miotły.

Tony Pulis zdaje się nie przejmować dywagacjami mediów, niemniej mogą to być jego ostatnie dni przy The Hawthorns. Optymistycznie nie wyglądają także statystyki  – Albion ostatni raz pokonali „The Blues” w 2015 roku (3:0). Na domiar złego podopieczni Antonio Conte w lidze się odrodzili i kroczą od zwycięstwa do zwycięstwa. Po październikowej wyjazdowej wpadce z Crystal Palace (2:1) nie ma już śladu.

Początek spotkania o godz. 16.

„Sroki” trafią do piekła?

Co łączy Manchester United i Newcastle United? Na pewno „zjednoczenie” w nazwie klubu. Fakt, że ich szkoleniowcami są trenerzy pochodzący z Półwyspu Iberyjskiego – triumfatorzy Ligi Mistrzów. Obie drużyny w poprzedniej kolejce poniosły porażki, pokonały WHU, Swansea i Stoke, a także – jak dotąd – tylko dwukrotnie dzieliły się punktami (m.in. solidarnie w meczu z Liverpoolem). Na tym podobieństwa jednak się kończą. „Czerwone Diabły” w tabeli ustępują miejsca tylko rywalowi zza miedzy, natomiast „Sroki” plasują się obecnie na 11. miejscu. Czy w sobotni wieczór ptaki znad rzeki Tyne usmażą się w piekle Old Trafford? Jest to wielce prawdopodobne. Wprawdzie w 2013 roku Newcastle wygrało na wyjeździe, był to jedyny jak dotąd ich triumf w „Teatrze Marzeń”. Ten jest dla piłkarzy Jose Mourinho prawdziwą twierdzą.

Jeśli Portugalczyk marzy jeszcze o dogonieniu City, mecze takie jak ze „Srokami” musi wygrywać. Nie może lekceważyć rywala, ale nie powinien się go też szczególnie obawiać. Na papierze faworyt może być tylko jeden. Tym bardziej że po kontuzji do meczowej osiemnastki wracają dwaj rekonwalescenci – Zlatan Ibrahimović i Paul Pogba. Cieniem nadziei dla fanów z St James’ Park może być fakt, iż ich szkoleniowiec może być pierwszym w historii Premier League, któremu uda się wywieźć trzy punkty z domu „Czerwonych Diabłów” z trzema różnymi zespołami. Wcześniej Hiszpan zrywał skalp z United jako opiekun Liverpoolu i Chelsea.

Sędzia Craig Powson da sygnał do gry punktualnie o 18:30.

Do czterech razy sztuka?

David Moyes w Evertonie mocno zapracował na swoje nazwisko. Zyskał markę, która z Goodison Park zaprowadziła go na Old Trafford. W Manchesterze miał być następcą sir Alexa Fergusona, okazało się jednak, że rozmiar butów dla Szkota był zdecydowanie za duży. Poszukał szczęścia w La Liga, ale pod jego okiem Real Sociedad cofał się w rozwoju. Powrócił na Wyspy ratować Sunderland przed spadkiem, ale i ta misja zakończyła się niepowodzeniem. Teraz ma być następcą Slavena Bilicia, który nie potrafił tchnąć ducha w West Ham United. Do czterech razy sztuka? Wydaje się, że to ostatni gwizdek, aby 54-latek odbudował swoją pozycję. W niedzielny wieczór po raz pięćsetny poprowadzi zespół w angielskiej ekstraklasie. Takim wynikiem dotąd mogło pochwalić się tylko trzech szkoleniowców: Arsene Wenger, wspomniany sir Alex Ferguson i Harry Redknapp.

Pierwszym rywalem pod wodzą nowego szkoleniowca „Młotów” będzie Watford, z którym WHU zmierzy się na wyjeździe. Moyes z „Szerszeniami” ma całkiem przyzwoity bilans (trzy zwycięstwa, dwa remisy i porażka) – dwa podziały punktów miały miejsce na początku XXI wieku, gdy Szkot w First Division dowodził Preston. Wprawdzie ostatnia wizyta w Watford zakończyła się dla menedżera – prowadzącego ówcześnie Sunderland – porażką (1:0), to można zaryzykować stwierdzenie, że właśnie goście są minimalnym faworytem nadchodzącej potyczki. Lepiej radzą sobie w delegacjach niż na własnym obiekcie, przemawia za nimi tzw. efekt nowej miotły i najważniejsze – od wyjazdowej porażki z Chelsea (4:2) ekipa Marco Silvy nie potrafi się pozbierać. Na domiar złego przed własną publicznością w tym sezonie pokonała tylko Arsenal (2:1).

Pierwszy gwizdek Andre Marrinera wybrzmi na Vicarage Road w niedzielę (19 listopada) o godz. 17.

Dokończenie 12. kolejki Premier League w poniedziałek (20 listopada). O godz. 21. Beniaminek Brighton Hove & Albion będzie podejmował Stoke City.

Dodaj komentarz

Zapraszamy do kulturalnej dyskusji.

Najnowsze