Wyścig trwa. Liverpool nie zdejmuje nogi z gazu!


Jedni walczą o mistrzostwo, drudzy o utrzymanie, ale derby to derby i z pewnością nie było to zwykłe starcie Dawida z Goliatem

24 kwietnia 2022 Wyścig trwa. Liverpool nie zdejmuje nogi z gazu!
FOTO Li Ying / Xinhua / PressFocus

Dawno nie mieliśmy do czynienia z taką sytuacją, że mierzące się ze sobą w derbach Merseyside zespoły były od siebie tak daleko w tabeli. Przed dzisiejszym spotkaniem Liverpool był drugi, a Everton znajdował się tuż pod kreską i w oczy coraz głębiej zaglądało mu widmo spadku z ligi. Dodatkowo przeprawa na Anfield nigdy nie należy do łatwych. 


Udostępnij na Udostępnij na

Oba zespoły pod presją

Ze wszystkich rozgrywek ligowych dobrze wiemy, że pod koniec sezonu istnieją dwa rodzaje presji. Jedni walczą o najwyższe cele, takie jak mistrzostwo kraju czy zakwalifikowanie się do europejskich pucharów, drudzy – cytując Franciszka Smudę – „walczą o spadek” i drżą o ligowy byt na następną kampanię.

Właśnie na tych dwóch, zupełnie różnych, biegunach są zespoły z miasta Beatlesów. Gracze z Anfield zostali przyciśnięci do muru po wczorajszej wygranej Manchesteru City. Podopieczni Pepa Guardioli rozbili Watford 5:1 i na nieco ponad dobę powiększyli przewagę nad Liverpoolem do czterech punktów. Dlatego też dzisiaj zawodnicy prowadzeni przez Jürgena Kloppa musieli wygrać. Na szali było utrzymanie jednopunktowej straty do liderujących „Obywateli”. 

Sytuacja Evertonu jest o tyle mniej komfortowa, że nie mamy tu do czynienia z żadną walką o mistrzostwo i gonieniem rywala, który może zabrać zespołowi upragniony tytuł. Podopieczni Franka Lamparda po dzisiejszej wygranej Burnley znaleźli się w strefie spadkowej, a taki widok na pewno nie spodobał się sympatykom klubu z Goodison Park. Jednak od początku było wiadomo, że punktów raczej trzeba będzie szukać w kolejnych meczach, bo Liverpool wydawał się być poza zasięgiem. 

Można nawiązać walkę na Anfield? Można, na Old Trafford powinni się uczyć 

Kilka dni temu na Anfield pojawili się zawodnicy Manchesteru United i trzeba sobie otwarcie powiedzieć, że praktycznie nie podjęli walki. Momentami przykro się to oglądało, bo Liverpool miażdżył swoich rywali. Już do przerwy prowadził 2:0, po zmianie stron dołożył jeszcze dwie bramki i skończyło się na wygranej 4:0. Podopieczni Ralfa Rangnicka nie pokazali wtedy totalnie nic wartego uwagi, a tego samego nie możemy powiedzieć o dzisiejszym występie graczy Evertonu.

Liverpool bardzo długo czekał na swojego pierwszego gola w derbowym starciu. Strzelił go dopiero w 62. minucie za sprawą uderzenia głową Andy’ego Robertsona. Dwadzieścia minut później wynik na 2:0 przypieczętował Divock Origi. Minuty, w których padały bramki, dobrze pokazują, jak trudne warunki postawili dziś goście. Zresztą wydaje się, że do chwili, w której padła pierwsza bramka, to przyjezdni mieli więcej z gry. Oczywiście to nie oni kontrolowali grę i to nie oni dłużej utrzymywali się przy piłce. Jednak jeśli chodzi o tworzenie jakichkolwiek sytuacji pod bramką rywala, to właśnie „The Toffees” byli groźniejsi. 

Należy zaznaczyć, że nie były to też jakieś niesamowicie groźne sytuacje, bo w najlepszych przypadkach piłka nieznacznie mijała bramkę Alissona. Jednak fakt jest taki, że gościom więcej dawały kontrataki niż gospodarzom ich mozolne budowanie ataków z piłką przy nodze. Everton był bardzo mądrze ustawiony pod swoim polem karnym. Graczom Liverpoolu nie udawało się przebić pod bramkę krótkimi podaniami, więc częściej próbowali dośrodkowań, a te przyniosły dwa trafienia.

Luis Diaz do pierwszego składu!

Kolumbijski skrzydłowy trafił do Premier League, a konkretnie do Liverpoolu dopiero zimą tego roku. Jednak już zdołał dość wydatnie wspomóc swój zespół w walce na kilku frontach. Z najlepszej strony pokazał się na portugalskiej ziemi, bo w starciu z Benficą zdobył bramkę i zanotował asystę. To był jego najlepszy występ, ale w rozgrywkach ligowych również daje radę. Chociaż w sumie można by było pokusić się o stwierdzenie, że Kolumbijczyk robi furorę. Bowiem w dotychczas rozegranych 11 meczach w Premier League aż ośmiokrotnie wpisał się na listę strzelców i trzykrotnie asystował. No trzeba mu oddać, że są to naprawdę bardzo dobre liczby.

Dodajmy do tego, że dzisiaj po wejściu na boisko z ławki zanotował asystę przy trafieniu Origiego, ale przede wszystkim bardzo rozruszał dość mozolną grę swojego zespołu. Dodał tej maszynie trochę dynamiki, której zdecydowanie brakowało. Zresztą ta dynamika w jego przypadku jest znakiem rozpoznawczym, bo mówimy o niesamowicie ruchliwym zawodniku. W ten sposób utrudnia życie nie tylko rywalom Liverpoolu, ale też reprezentacji Kolumbii. Podczas zeszłorocznego Copa America Diaz był jednym z najlepszych zawodników całego turnieju.

Jedni są zależni od siebie, drudzy muszą liczyć na innych

Jeśli któraś z tych drużyn jest w lepszym położeniu do osiągnięcia swojego celu, to można tak mówić w przypadku Evertonu. „The Toffees” co prawda są pod kreską i tracą dwa punkty do bezpiecznego Burnley, ale mają jeden mecz rozegrany mniej. To sprawia, że wystarczy im jedna wygrana w tym zaległym spotkaniu i już będą mogli się czuć bardziej komfortowo.

Inaczej wygląda sytuacja w przypadku Liverpoolu, który wciąż goni Manchester City i musi czekać na jakieś potknięcie lidera. Obecnie jedyną rzeczą, jaką mogą robić zawodnicy z Anfield, jest po prostu wygrywanie swoich kolejnych meczów. Reszta nie jest zależna od nich.

Niezależnie od tego, kto ostatecznie zostanie mistrzem Anglii, mamy do czynienia z kolejnym pasjonującym sezonem Premier League. Oczywiście wisienką na torcie tej kampanii jest batalia o mistrzostwo z udziałem dwóch potworów z Liverpoolu i Manchesteru. Kto by tego mistrzostwa nie zdobył, zostanie zasłużenie ukoronowany. No i pamiętajmy, że te kluby wciąż walczą w Lidze Mistrzów i mogą spotkać się w finale tych rozgrywek.

Dodaj komentarz

Zapraszamy do kulturalnej dyskusji.

Najnowsze