Wracają demony? Gdzie jest skuteczna Chelsea?


Dlaczego oni znów przestają strzelać? Ligowe spotkanie z Leicester nie może zamazać rzeczywistości!

19 maja 2021 Wracają demony? Gdzie jest skuteczna Chelsea?
psgonline.pl

Kapitalne wejście Tuchela zaczyna pomału zamieniać się w problem, który wszyscy znaliśmy w erze Franka Lamparda – brak goli. Choć szanse bramkowe Chelsea kreuje, to porażki z Arsenalem w lidze czy Leicester City w finale Pucharu Anglii to nie przypadek. Nie jest to również efekt genialnej gry przeciwnika. Na pewno też nie można wszystkiego zrzucić na istnienie VAR-u, bo gdyby nie on, na Wembley byłaby dogrywka, a Wernerowi na Stamford Bridge nie zabraliby bramki. Problem tkwi w skuteczności, a mecz wygrany w lidze nie może nikogo uśpić.


Udostępnij na Udostępnij na

Według definicji skuteczność jest umiejętnością wyznaczania odpowiednich celów, „robieniem właściwych rzeczy”. W przełożeniu na język piłkarski można to wytłumaczyć tak – każdy gra, by wygrać. Chce zdobyć jedną bramkę więcej  od przeciwnika. Z pewnością też takie założenie mają piłkarze ze Stamford Bridge. Niestety ich wykończenie jest dramatyczne. Liczba kreowanych sytuacji nie przekłada się na zdobywane bramki. Niestety symbolem tego wszystkiego niepotrzebnie jest Timo Werner.

Brak dostarczyciela bramek

Jeśli spojrzymy na czołówkę ligową, to każda drużyna ma fantastycznego snajpera. Manchester United posiada Cavaniego. Wczorajszy rywal, Leicester, ma Vardy’ego i Iheanacho. Liverpool uszczęśliwia Salah. Opoką Tottenhamu jest kapitan reprezentacji Anglii, czyli Kane. Nawet West Ham ma kogoś od strzelania, czyli Michaila Antonio. Każdy z tych zespołów w trudnym momencie zwraca się właśnie do tych zawodników. To na nich liczą kibice w sytuacjach, gdy potrzeba tej bramki.

W Chelsea tymczasem patrzy się na… obrońców. Bo co innego może zrobić fan „The Blues”, jeśli w najtrudniejszych momentach bramki zdobywają defensorzy? Przecież przez pół sezonu najskuteczniejszym zawodnikiem był Kurt Zouma grający na środku bloku defensywnego. Właściwie wszystko, co dobre w grze drużyny z Londynu, powstaje dzięki zawodnikom grającym bezpośrednio przed Mendym. To oni robią wynik zarówno czyszcząc przedpole swojego bramkarza, jak i strzelając bramki. Przykład – kto dał wczoraj prowadzenie? Antonio Ruediger!

O ile jeszcze do ostatnich dwóch ligowych spotkań szło wszystko zatuszować, o tyle teraz wrócono do punktu wyjścia. Dlaczego? Wcześniej indywidualną akcją mecz dla niemieckiego szkoleniowca umiał wygrać praktycznie każdy… z wyjątkiem Wernera. Swoje pięć minut mieli Pulisc i Ziyech. Błysnął nawet kilka razy Kai Havertz. Dużo pomagał N’Golo Kante. Jednak ta formuła została obecnie gdzieś wyczerpana.

Dlatego też w meczu, poniekąd rewanżowym za sobotę, z Leicester City Chelsea wróciła do punktu wyjścia znanego przed przyjściem Thomasa Tuchela. Marnowanie dogodnych sytuacji – jak Mason Mount nabiegający na pierwszy słupek i trafiający w Schmeichela lub obijający poprzeczkę. Czy Timo Werner, który w drugiej połowie zmarnował co najmniej dobrą szansę w 64. minucie meczu. To właśnie wtedy wygrał biegowy wyścig i uderzył wprost w bramkarza.

Można by tak mnożyć wszystkie zmarnowane sytuacje, ale co z tego, skoro w tym zespole brakuje klasowej „dziewiątki”. Napastnika, który zrobi to samo, co parę lat temu robił Drogba czy Anelka, a nawet Costa. Tak naprawdę taki zawodnik rozwiązałby wszystkie problemy Chelsea jak zaczarowana różdżka.

Jak pomóc Wernerowi?

Wielu uważa, że nie jest to zawodnik na poziom Premier League. Niektórzy już żegnają go w Londynie. Jednak czy warto? Patrząc na wszystkie liczby Niemca, warto podkreślić, że ten sezon jest pierwszym od czasów przybycia na Stamford Bridge Edena Hazarda, kiedy nowy piłkarz notuje double-double w barwach Chelsea.

Może i wychowanek RB Lipsk nie strzela bramek taśmowo, jak potrafił to czynić w Bundeslidze, ale robi wiele innych rzeczy. Haruje w defensywie – przypomnij sobie kibicu początek meczu z „Lisami”, gdzie odebrał piłkę w narożniku swojej drużyny. Biega w pressingu. Schodzi na skrzydła. Kreuje okazje, a wreszcie i wywalcza karne. Tak, tego wszystkiego dokonuje zawodnik, który miał być gwarantem zdobywania bramek.

Dowodem tego są jego statystyki i wspomniana wcześniej podwójna zdobycz. To on przyczynił się do zdobycia 22 goli w tym sezonie. Na ten moment ma 12 bramek i dziesięć asyst. Jeśli więc ktoś mówi, że Timo Werner nic nie wnosi i jest problemem w Chelsea, nie patrzy na nic innego, tylko na liczbę marnowanych okazji.

Jednak jeżeli ktoś oglądał chociażby mecz z „Lisami”, zauważy, że Timo Werner jest najgroźniejszy w momencie, gdy zbiega ze skrzydła do środka (wywalczony karny) lub wbiega ze skrzydła w pole karne. To wtedy może bazować na swoim największym atucie, czyli szybkości. Inaczej z niej nie skorzysta, bo jeśli ktoś wystawia go na szpicy, a potem liczy, że przepcha się po ataku pozycyjnym w polu karnym z rosłymi obrońcami przeciwnika, to się myli.

Dlatego najważniejszym pytaniem na dwa ostatnie, ale i kluczowe mecze Chelsea będzie to, jak pomóc Niemcowi na boisku. Czy grać z Kaiem Havertzem na fałszywej „dziewiątce”, a może odkurzyć innych snajperów? O ile Tammy Abraham wydaje się być skreślony przez Tuchela, to wariant z rosłym Olivierem Giroud, który umie strzelać bramki w ważnych momentach i do tego piękne, może pomóc.

25% dobrze czy źle?

W innym przypadku może być totalna porażka w meczu z Guardiolą, a ten przecież pała rządzą rewanżu za ostatnie dwie porażki.

Trzeba poprawić skuteczność i kropka. Dowodem są ostatnie mecze. Najpierw ten z Arsenalem. 19 strzałów, pięć celnych, zero bramek. Potem z pominięciem finału mecz z Leicester już w lidze – 13 uderzeń na bramkę przeciwnika. Tylko trzy w światło bramki. Owszem, były dwie bramki, ale jedna padła z rzutu karnego.

Patrząc na łączną sumę strzałów z dwóch spotkań ligowych, widzimy liczbę 32 uderzeń oddanych w ciągu 180 minut gry. Raptem osiem trafiło w bramkę, czyli 25%. Jednak najważniejsza jest liczba bramek – dwie. O ile w przeliczeniu celności strzałów na zdobywane bramki wynik 25% wygląda przyzwoicie, o tyle element celności jest, delikatnie mówiąc, przeciętny. Prawdopodobnie poprawienie tej umiejętności będzie teraz kluczowe przed finałem sezonu.

Chelsea wygraną z Leicester robi poważny krok, by grać w przyszłorocznej Lidze Mistrzów, jednak przy okazji musi pamiętać, że ma przed sobą w tym sezonie jeszcze jeden finał do rozegrania. Pierwszy przegrali, bo zabrakło skuteczności. Drugi raz taka historia nie może się powtórzyć. Przecież jest to drużyna, która przywykła, że regularnie wstawia trofea do gabloty, a tymczasem przegrali pięć z sześciu ostatnich finałów. To rodzi dodatkową presję na zespole, który sam buduje ją właśnie przez nieskuteczność, czego symbolem jest Timo Werner. Być może gdyby ten zawodnik zaczął regularnie strzelać, podopieczni Thomasa Tuchela rzadziej musieliby spoglądać w kierunku swoich obrońców czy rozgrywającego Masona Mounta.

***

Pomimo wygranej z Leicester City Chelsea nie jest jeszcze pewna gry w przyszłorocznej edycji Champions League ze względu na próbę skutecznego finiszu Liverpoolu. O ile zespoły z Manchesteru są już pewne udziału w tych rozgrywkach jesienią, tak właśnie ostatnia kolejka przyniesie rozstrzygnięcia, kto do nich dołączy. Kandydatów jest trzech: Chelsea, Leicester i „The Reds”.

Dodaj komentarz

Zapraszamy do kulturalnej dyskusji.

Najnowsze