Słowacja po trzech meczach eliminacji MŚ 2010 ma tylko punkt mniej od Polski. A to oznacza jedno - "biało-czerwonych" w Bratysławie czeka prawdziwa wojna!
Tym bardziej, że Słowacy w końcu chcą przełamać ciążące nad nimi od lat fatum i wreszcie zagrać w finałach wielkiej imprezy. Bliscy realizacji tego celu byli już w el.MŚ 2006, kiedy w grupie wyprzedzili Rosję, ale już w barażach nie mieli żadnych szans w starciu z Hiszpanią, przegrywając dwumecz za La Seleccion 6:2 (1:5 u siebie i 1:1 na wyjeździe).
Bez Skrtela

Kolejnych eliminacji, tym razem do EURO 2008, Słowacy nie wspominają już tak miło. No bo co z tego, że rozgromili Cypr 6:1, zaś z Walią w Cardiff wygrali aż 5:2, skoro w najważniejszych meczach nie sprostali u siebie Czechom (0:3) i Niemcom (1:4). Teraz wydaje się jednak, że Słowacja ma wszelkie dane ku temu, by skutecznie powalczyć o awans na MŚ. Coraz więcej słowackich piłkarzy bowiem znajduje zatrudnienie w czołowych klubach Europy i bynajmniej nie pełnią tam roli statystów. Furorę w Serie A robi Marek Hamsik, który w zeszłym sezonie strzelił dla Napoli aż dziewięć goli, a przecież jest…nominalnym ofensywnym pomocnikiem! Wychowanek Jupy Podlavice to piłkarz kompletny- świetnie gra obiema nogami oraz głową, znakomicie wykonuje również stałe fragmenty gry, do tego dochodzi ta niesamowita, jak na środkowego pomocnika, skuteczność. Na znakomite, prostopadłe podania Hamsika zawsze mogą liczyć koledzy z napadu, zaś obrońcy zawsze mogą oczekiwać jego wsparcia w defensywie. Gdy zeszłego lata Napoli kupowało go z Chievo (wcześniej Hamsik grał również w Brescii), musiało wyłożyć 5,5 mln euro, dziś Słowak jest z pewnością wart cztery razy więcej. Jego talentem zachwycali się tacy szkoleniowcy, jak Ariggo Sacchi, Jose Mourinho, czy Claudio Ranieri, a bramkarz Legii Warszawa i reprezentacji Słowacji, Jan Mucha pozwolił sobie nawet na stwierdzenie, że w drużynie słowackiej jest wielu dobrych lub bardzo dobrych piłkarzy, ale tylko jedna gwiazda światowego formatu, którą jest właśnie Hamsik.
Bardzo dobrą wiadomością dla podopiecznych Leo Beenhakkera jest fakt, że w środę nie zagra inna gwiazda reprezentacji Słowacji – Martin Skrtel. Ten 24- letni obrońca od początku roku jest zawodnikiem FC Liverpool, który kupił go z Zenitu Sankt Petersburg aż za 6, 5 mln funtów! Skrtel szybko udowodnił, że jest wart tych pieniędzy, wygryzając z pierwszego składu takich zawodników, jak Daniel Agger, czy Sami Hyppia. Wraz z Jamie Carragherem tworzy zaporę nie do przejścia, zaś fani The Reds widzą w nim gracza, który za parę lat może stać się dla LFC tak ważną postacią, jak obecnie jest wspomniany Carra, czy też Steven Gerrard. Z Polską Skrtel jednak nie zagra z powodu kontuzji więzadeł krzyżowych. To, co cieszy polskich kibiców, martwi z kolei mocno Weissa, bo w ten sposób kompletnie posypała mu się obrona. W meczu z San Marino czerwoną kartkę dostał bowiem inny stoper – Roman Krotochvil. Kibice i media nie zostawili na nim suchej nitki, zwłaszcza że wyleciał z boiska przy stanie 3:1, więc nikt nie był w stanie zrozumieć powodów tak ostrej gry. – Obsada środka defensywy to poważny problem Weissa, ale mimo wszystko nie ma powodów do paniki – pisał po meczu z San Marino słowacki „Sport”, ale chyba ciut podkolorował rzeczywistość, bo problem jest. W środę bowiem Weiss od pierwszych minut zmuszony będzie postawić na niedoświadczonego Petra Pekarika. Do defensywy cofnięty zostanie prawdopodobnie Miroslav Karhan. O ile Hamsik i Skrtel to nowa generacja gwiazd słowackiej reprezentacji, o tyle Karhan to stara gwardia, zawodnik z największą ilością występów (83) w drużynie narodowej. Problem tkwi jednak w tym, że ten 32- letni gracz od zawsze występował w pomocy. Weiss wycofa go jednak do obrony, licząc na jego niemałe doświadczenie, które zdobywał grając w Hiszpanii (Betis Sewilla), Turcji (Besiktas Stambuł), czy Niemczech, gdzie występuje do dziś (VfL Wolfsburg). Od lat o sile reprezentacji Słowacji stanowi także Robert Vittek. Gdy miał 16 lat, poważnie interesował się nim Real Madryt, ale do transferu nigdy nie doszło. Vittek jednak nie ma czego żałować, bo mimo iż w CV nie ma występów na Santiago Bernabeu, może się pochwalić tym, że przez cztery lata był znaczącą postacią 1.FC Nuernberg, w barwach którego w Bundeslidze rozegrał 78 meczów i strzelił 27 goli. Latem przeniósł się do Lille OSC, a Norymberga dzięki temu transferowi wzbogaciła się o 4,7 mln euro. Nieco w cieniu wyżej wymienionych graczy jest w ostatnim czasie Marek Mintal. Zupełnie niesłusznie, bo przecież w sezonie 2004/2005 ten zawodnik w wielkim stylu zdobył koronę króla strzelców Bundesligi z 24 golami na koncie. Później Mintal, zamiast z obrońcami przeciwnika, zmagać musiał się z kontuzjami, ale z pewnością nie powiedział jeszcze ostatniego słowa.
Skazany na selekcjonera
Temat na osobne opowiadanie to Vladimir Weiss. Na Słowacji to trener-legenda, wszak to pod jego wodzą Artmedia Petrzalka Bratysława w II rundzie eliminacji Ligi Mistrzów w sezonie 2005/2006 rozbiła Celtic Glasgow i awansowała do Ligi Mistrzów. „Biało-czarni” trafili w Champions League do grupy H z Interem Mediolan, Glasgow Rangers i FC Porto i wydawało się, że będą tam tylko i wyłącznie chłopcami do bicia. Tymczasem aż do końca fazy grupowej liczyli się w walce o awans do 1/8 finału, wygrywając 3:2 z Porto na Estadio Dragao i remisując z Glasgow Rangers 0:0 na Ibrox Park. Ostatecznie Artmedia zajęła w grupie 3. miejsce, dzięki czemu trafiła do 1/16 finału Pucharu UEFA. Tam jednak nie potrafiła wyeliminować Levskiego Sofia, ale i tak nikt o to do Weissa nie miał żadnych pretensji. Wielki sukces, jaki osiągnął z Artmedią, otworzył mu drogę do silniejszych klubów. I tak w 2006 r. został szkoleniowcem Saturna Ramienskoje, gdzie szybko zyskał uznanie kibiców i gubernatora dystryktu moskiewskiego, Borisa Gromowa (który w praktyce rządził Saturnem), ze względu na perfekcyjną znajomość języka rosyjskiego. Szybko zaprowadził porządek na Saturn Stadion, wyrzucając z klubu leniwych i wiecznie imprezujących Brazylijczyków, w ich miejsce sprowadzając swoich rodaków. Efekt tego był taki, że Saturn na mecie sezonu 2006/2007 zameldował się na 5. miejscu, co stanowi najlepszy wynik w historii „Kosmitów”. Wkrótce po tym Weiss był bliski przenosin do Hearts od Midlothian, ale z góry zakomunikował, że nie pozwoli na to, by właściciel Serc, Władmir Romanow, wtrącał mu się do pracy. Ta wypowiedź wręcz rozwścieczyła litewskiego biznesmena, który krótko po tym zaprzestał prób ściągnięcia Weissa do Edynburga. Weiss więc wrócił tam, skąd ruszył na podbój Europy, czyli do Artmedii, gdzie pracował przez rok, po czym w końcu przyjął propozycję słowackiej federacji piłkarskiej.
Wcześniej bowiem notorycznie odmawiał władzom rodzimej federacji, co jej szefów doprowadzało do szewskiej pasji, czego z kolei nie można powiedzieć o jego kolegach po fachu. W końcu jednak w 2008 r. Weiss podjął decyzję, że czas na to, by zmierzyć się z wyzwaniem prowadzenia reprezentacji Słowacji. Gdy Weiss oficjalnie obejmował funkcję selekcjonera drużyny narodowej, jego poprzednik, Jan Kocian, rzucił na odchodne: – Stanowiłem tylko wariant zastępczy, od dawna było wiadomo, że Weiss prędzej czy później mnie zastąpi, bez względu na wyniki drużyny narodowej. Kocian pretensje mógł mieć jednak tylko do siebie. Obejmował zespół narodowy po Dusanie Galisie, który omal nie awansował ze Słowacją na MŚ ’06. Tymczasem sam z kretesem przegrał eliminacje EURO 2008. Wracając jednak do Weissa, ten nie zaliczył efektownego debiutu, w sierpniu Słowacy przegrali bowiem towarzysko z Grecją 0:2. Weissowi dostało się głównie za to, że w pomocy wystawił kwartet nominalnych środkowych pomocników (Hamsika, Karhana, Kozaka i Sapara). Gdy jednak Słowacy na inaugurację el.MŚ 2010 pokonali Irlandię Płn. 2:1, selekcjoner znów zaczął być noszony na rękach. Nastroje wśród kibiców popsuła trochę porażka 1:2 ze Słowenią, ale już po sobotnim zwycięstwie z San Marino 3:1 i awansie na 3. miejsce w grupie 3, atmosfera się poprawiła. Fani oczekują więc dalszego ciągu dobrej passy, będąc niemalże pewnymi zwycięstwa z Polską.
Festiwal goli
Słowacki „Sport” pewność kibiców tłumaczy tym, że kiedy Polska toczyła morderczy bój z Czechami, Słowacy na luzie wygrywali z San Marino. Jest w tym na pewno trochę racji, bo Weiss w sobotę wystawił mocno rezerwowy skład, dając odpocząć aż siedmiu podstawowym zawodnikom, m.in. Hamsikowi. Inna sprawa, o czym już „Sport” nie wspomina, to to, że Słowacy w tym roku wygrali zaledwie dwa spotkania na osiem możliwych. Czarna seria została przerwana w eliminacjach, gdzie Słowacy wygrali już z Irlandią Płn. i San Marino, natomiast wcześniej Hamsik i spółka przez sześć kolejnych meczów nie potrafili wygrać. Inny problem Słowaków to fatalna skuteczność napastników. Z ośmiu goli zdobytych w tym roku przez reprezentację Słowacji tylko dwa były dziełem atakujących.
Jakiego więc meczu kibice mogą spodziewać się w środę? Na pewno naznaczonego wieloma bramkami, bo gole sypiące się jak z rogu obfitości były charakterystycznym elementem dotychczasowych bojów „biało-czerwonych” ze Słowacją. W pierwszym kontakcie obu ekip Polacy rozbili w Zabrzu rywali w el.EURO ’96, wygrywając 5:0. W rewanżu Słowacy wygrali 4:1, a mecz w Bratysławie zostanie zapamiętany głównie z haniebnego zachowania Romana Koseckiego i Piotra Świerczewskiego. W 1998 r. „biało-czerwoni” pokonali Słowaków 3:1, chociaż boisko było pełne błota, zupełnie nie nadając się do gry. Warto odnotować, że wówczas w kadrze debiutowali Jacek Krzynówek i Maciej Żurawski. Ostatni kontakt obu reprezentacji to sparing w lutym 2007 r. Słowacy prowadzili do przerwy 2:0, ale w drugiej połowie piłkarze Leo Beenhakkera wzięli się do roboty, ostatecznie ratując remis. Przed środowym meczem polscy kibice nie są zbyt wybredni. Nie będą domagać się pogromu jak w Zabrzu przed dwunastu laty. Wystarczy skromne 1:0…