Emocje po finale Ligi Mistrzów pomiędzy FC Barceloną a Manchesterem United pomału opadają, ale prawdziwi miłośnicy futbolu nie przestają żyć tym meczem. Właśnie teraz przyszedł czas na porównania, analizy i podsumowania. W tym tygodniu w „Na trybunie” rozmawiamy o finałowych spotkaniach Ligi Mistrzów w XXI wieku. Łukasz Koszewski, Mateusz Łukaszyk, Piotr Matuszak i Tomasz Bejnarowicz debatują na temat „finału marzeń”, bohaterów tegoż spektaklu i wpływu grających w nim drużyn na widowiskowość.
P.M.: W XXI w. mieliśmy już dziewięć finałowych meczów piłkarskiej Ligi Mistrzów. Każdy z nich był inny, wyjątkowy, unikalny. Które spotkania musielibyśmy „połączyć” ze sobą, aby powstał „finał marzeń”?

M.Ł: Jak powszechnie wiadomo, dla przeciętnego kibica „finał idealny” oznacza ofensywną grę obu drużyn, a co za tym idzie dużo goli, a także dramaturgię do samego końca spotkania. Któż chciałby oglądać finał Ligi Mistrzów, w którym obie ekipy grałyby na tzw. zero z tyłu, nie angażując się w atak na bramkę rywala. Ja także jako zwolennik piłki ofensywnej, słysząc „finał idealny”, wyobrażam sobie mecz, w którym zespoły wymieniają się ciosami, a decydujące gole padają w samej końcówce.
T.B.: Mój „finał marzeń” odbył się 25 maja 2005 roku. W tym dniu spotkały się drużyny FC Liverpool i AC Milan. Drużyna Carlo Ancelottiego do przerwy prowadziła 3:0 po dwóch bramkach Hernana Crespo i trafieniu Paolo Maldiniego. Druga połowa meczu to całkowita zmiana miejsc i zdobycie trzech bramek przez zespół z Anglii. Dogrywka, karne i znakomity występ Jerzego Dudka. Wspaniały mecz, dramaturgia, piękne bramki. Czego chcieć więcej?
Ł.K.:Dla mnie finał marzeń, to mecz, w którym napięcie sięga zenitu przez pełne 90, czasem 120, a czasem nieco więcej minut, kiedy akcja stale przenosi z jednego pola karnego w drugie, a piłkarze popisują się sztukami technicznymi, pięknymi zagraniami, strzałami, golami, a bramkarze paradami. Do takich finałów można zaliczyć przede wszystkim mecz ze Stambułu w roku 2005, ale także z Glasgow w 2002, kiedy Real Madryt pokonał Bayer Leverkusen.
P.M.: Przez te wszystkie lata w finale mieliśmy różne zespoły. Począwszy od walczącego obecnie o utrzymanie w Ligue 1 AS Monaco, kończąc na znakomitych w ostatnim czasie Manchesterze i Barcelonie. Czy prestiż klubów występujących w finale ma wpływ na widowiskowość spektaklu?
M.Ł.: Moim zdaniem finał z udziałem znanych drużyn i gwiazd wcale nie musi oznaczać, że będzie on niezwykle widowiskowy. Drużyny mniej wypchane indywidualnościami, a stanowiące zgrany kolektyw, potrafią stworzyć spektakl, który długo pozostanie w pamięci kibiców. Może nie będzie w takim finale dużej ilości popisów indywidualnych, lecz składna, zespołowa gra także potrafi sprawić, że ręce same będą składać się do oklasków. Taki finał miał miejsce w roku 2004, kiedy Porto pokonało Monaco.
Ł.K.: Zgodzę się z Mateuszem. Mecz Porto z Monaco w Gelsenkirchen, choć był widowiskiem praktycznie jednostronnym, stał na dość wysokim poziomie. Chociaż Monaco przegrało 0:3, też miało swoje szanse na pokonanie Victora Bai. A kiedy w 2003 roku w Manchesterze spotkały się renomowane Juventus i Milan, przez 120 minut nie działo się nic.
T.B.: Według mnie jednak o widowiskowości finału w dużej mierze decyduje prestiż klubowy. Przykład Łukasza o finale Juventusu i Milanu oczywiście jak najbardziej trafny, ale tak nudne spotkania z udziałem klasowych drużyn w finałach zdarzają się niezwykle rzadko. Spotkania Barcelona – Manchester czy Barcelona – Arsenal pod względem piłkarskim i nie tylko przewyższały o dwie klasy pojedynek FC Porto z AS Monaco.
Ł.K.: Nie zgodzę się w wypadku tegorocznego finału. Co prawda stał on na wysokim poziomie, ale tylko z jednej strony, bo Manchester przez 90 minut nie pokazał nic. Jeżeli chodzi o wysoki poziom, ten w bardzo prestiżowych konfrontacjach prezentowały Liverpool i Milan, które w 2005 i 2007 sprawiły naprawdę wielkie widowiska.
P.M.: Kibice i media zawsze próbują znaleźć „ojca sukcesu” zwycięskiej drużyny. Kto był największym bohaterem swojej ekipy w ostatnich ośmiu latach Ligi Mistrzów?
T.B.: Krytykowałem w mojej poprzedniej wypowiedzi poziom finału z 2004 roku, ale w tym meczu, jak i całej edycji 2003/2004, był jeden znakomity bohater. Chodzi oczywiście Jose Mourinho, wtedy szkoleniowca FC Porto. W rozgrywkach zwyciężyła drużyna znakomicie ustawiona taktycznie, z wieloma wówczas anonimowymi zawodnikami, jednak prezentującymi już wysokie umiejętności. Dzięki Mourinho Portugalczycy w drodze do finału pokonali m.in. Manchester United czy Olympique Lyon. Nie jestem wielkim fanem tego szkoleniowca, ale w tamtych rozgrywkach spisał się bez zarzutu.
M.Ł.: W mojej pamięci nadal pozostaje finał edycji 2001/02 pomiędzy Bayerem Leverkusen a Realem Madryt i wspaniały gol Zinedine’a Zidane’a. Strzał boskiego Zizou dał zwycięstwo „Królewskim”, a sam Francuz uznany został najlepszym zawodnikiem spotkania. I choć kilka miesięcy później Zidane wraz ze swoją reprezentacją spisał się słabo na MŚ w Korei i Japonii, to i tak w tym czasie należał on do wiodących graczy Realu, co doskonale widać było w tamtym finale.
Ł.K.: Finał w 2002 roku miał dwóch bohaterów. Był nim nie tylko Zinedine Zidane, który wspaniale pokierował grą „Królewskich”, a swoją postawę w całym meczu ukrasił przepięknym golem zdobytym w doliczonym czasie pierwszej połowy. Nie wolno także zapominać o Ikerze Casillasie, który wszedł do bramki Realu w miejsce kontuzjowanego Cesara i kilkoma interwencjami uratował swojemu klubowi Puchar Mistrzów.
T.B.: Nie zapominajmy oczywiście o polskim bohaterze finału z 2005 roku, a mianowicie Jerzym Dudku. Jego występ w Stambule, „Dudek-dance”, będzie pamiętany jeszcze z pewnością przez lata. Teraz kiedy włączam powtórkę tego spotkania, a w szczególności serie jedenastek, to naprawdę emocje są nadal żywe.
Ł.K.: Kibice Barcelony pewnie nigdy nie zapomną Henrikowi Larssonowi finału w 2006. Wiekowy Szwed wszedł na boisko, wracając do składu po bardzo ciężkiej kontuzji. Jednak wtedy, kiedy trzeba było, noga mu nie zadrżała. To właśnie dzięki jego asystom Samuel Eto’o i Juliano Belletti zdobyli bramki, po których Katalończycy pokonali Arsenal.
Każdy z finałów Ligi Mistrzów jest na swój sposób jedyny i niepowtarzalny. Może być taki ze względu na swój przebieg, uczestniczące w nim drużyny lub bohatera spotkania, który przesądza o zwycięstwie którejś z ekip. I choć w przyszłości w ludzkiej pamięci zagości jedynie nazwa drużyny, która w danym roku zwyciężyła, jest coś, czego pewna grupa ludzi nie zapomni. Tą grupą są zwycięzcy danego finału, a niezapomnianymi chwilami momenty arcywielkiej radości, radości ze zdobycia najważniejszego trofeum klubowego w Europie.
W dyskusji udział wzięli: Piotr Matuszak (Primera Division), Tomasz Bejnarowicz (Bundesliga), Łukasz Koszewski (Premier Liga) i Mateusz Łukaszyk (Eredivisie).
Na dalszą dyskusję poświęconą finałom Ligi Mistrzów w XXI wieku, a także przebiegom tych meczów, wynikom i bohaterom, zapraszamy do radia iGol FM. Audycja „EuroiGol” rozpocznie się o godzinie 21.
Piłka nożna2. runda kwalifikacji
do Ligi Europejskiej
Olimpi Rustawi
GODZ. 15:30
0:1
(0:0)
Legia Warszaw