Gdzie wojownicy, którzy mieli gryźć trawę w meczach kadry narodowej? Gdzie rozgrywający, którzy mieli dawać radość napastnikom, kibicom, ekspertom i może bukmacherom? Gdzie liderzy, na których liczy cały kraj, a dodatkowo emigranci?
„Zizou” wróć?
Nieobecność Henry’ego w wyjściowym składzie Francji na mecz z Urugwajem nie była dziwna. Powodów bowiem było naprawdę wiele, otóż były gwiazdor „Kanonierów” nie rzucił nikogo na kolana grą w Barcelonie, która częściej stawiała jednak na usługi młodego, ambitnego Pedro Rodrigueza. Młody Hiszpan odpłacał się klubowi za zaufanie, zmuszając tym samym do pozostawienia Francuza na ławce. Dodajmy do tego solidny sezon Anelki, który grał regularnie, nie dając wątpliwości koledze z Katalonii, komu należy się miejsce w podstawowym składzie.
Mundialowe boiska mają tendencję do weryfikowania dokonań klubowych, co pokazał piątkowy mecz Francji z Urugwajem. Anelka, skuteczny w Chelsea, zawiódł na całej linii w kadrze, nie pozostawiając złudzeń o drużynie „Les Bleus”. Pomimo iż snajper londyńskiego klubu wychodził do podań, był ruchliwy, niewiele z tego wynikało. Podopieczny Domenecha grał egoistycznie, nie zwracając uwagi na lepiej ustawionych partnerów. Grał bezproduktywnie, nie oddając groźnych strzałów, a piłkę tracąc w mgnieniu oka. Zmiana Anelki na Henry’ego w drugiej połowie spotkania z „Urusami” była więc uzasadniona.
Niestety, obraz gry kadry francuskiej nie zmienił się, a w drużynie nadal brakowało kogoś, kto wziąłby na siebie ciężar odpowiedzialności, kogoś kto tchnąłby nieco ambicji w ociężałych graczy z Europy Zachodniej. Takim piłkarzem wydaje się Gourcuff, jednak rozgrywającemu Bordeaux brakuje nieco doświadczenia, by wziąć taką odpowiedzialność na barki. Co widzieliśmy bardzo dokładnie w obydwu meczach z udziałem „Trójkolorowych”.
Czy kadra prowadzona przez Raymonda Domenecha potrafi jeszcze czymś nas zaskoczyć? Wydaje się, że nie, gdyż Francja potrzebuje zawodnika z charyzmą. Francja potrzebuje nowego Zidane’a.
Król może być tylko jeden
Pytając angielskiego kibica piłki nożnej o króla strzelców mundialu rozgrywanego w RPA, w większości przypadków usłyszelibyśmy: Rooney. Nic dziwnego, popularny „Wazza” w 38 spotkaniach minionego sezonu zdobył bowiem 31 bramek, licząc wszystkie rozgrywki, w jakich występował. To Rooney stał się samodzielnym liderem na Old Trafford po odejściu Cristiano Ronaldo do Realu Madryt. To Rooney został snajperem numer jeden. To Rooney był liderem ekipy sir Aleksa Fergusona i to na Rooneya liczą angielscy sympatycy.
Co „zjadło” niesfornego reprezentanta? Zmęczenie, presja? Wayne nie popisał się niczym w prestiżowym starciu przeciw „Jankesom”, które zakończyło się niezadowalającym Anglików remisem. A szkoda, bo bramka po kombinacyjnej akcji w pierwszych pięciu minutach mogła napawać optymizmem. Jednak napastnik Manchesteru United nie zaprezentował niczego specjalnego, całkowicie oddając pole manewru dobrze kryjącym go defensorom USA.
Problemem synów Albionu wydaje się zatem brak armat, którymi burzyliby najgrubsze mury. Linia ofensywna Fabio Capello to Rooney, Defoe z Tottenhamu – który skompletował w ostatnim sezonie aż 17 bramek – a także Heskey oraz Crouch, którzy w ostatnim sezonie, we wszystkich rozgrywkach, nie uzbierali nawet dziesięciu trafień. Ten zatrważający fakt skłania do refleksji nad szansą drużyny Fabio Capello na wygranie turnieju, w którym Anglicy na razie zajmują trzecią lokatę w swojej grupie.
Czym zaskoczy Lippi?
Paragwaj miał zostać z przyjemnością rozszarpany przez Włochów, tak przynajmniej brzmiały niemal wszystkie przedmeczowe analizy. Niestety, niedyspozycja jednego gracza znowu rzutuje na obraz całej drużyny. Andrea Pirlo nie zdążył wykurować się na pierwsze spotkanie grupowe, a podopieczni Lippiego nie mieli prawa imponować finezyjnymi, przesyconymi precyzją podaniami z głębi pola, do jakich przyzwyczaił nas rozgrywający AC Milan. W zamian otrzymaliśmy Italię znudzoną, Italię bez wyrazu, jednak Italię nieco złą, iż gra nie układała się po jej myśli.
Powrót Pirlo może okazać się zbawienny. Wreszcie bowiem Iaquinta z Gilardino, Pazzinim czy Di Natale mogliby przekonać sceptyków wysokim, przekonującym zwycięstwem, na kształt pogromu, jaki Australijczykom zaserwowali Niemcy. Jednak do tego czasu Lippi musi znaleźć odpowiedniego zmiennika, gdyż do meczu drugiej kolejki czasu coraz mniej. Zadanie może okazać się karkołomne, bo przecież włoska kadra nie poraża artystami pokroju Pirlo.
Kiedy „liderzy” zostaną liderami?
Nam, jako obserwatorom, pozostaje więc czekać na „liderów”, którzy zamienią się w liderów. Na razie zawodnicy, którzy zapowiadani byli jako główne motory napędowe swoich reprezentacji, zawodzą, co niestety odbija się na poziomach spotkań. Mecze, które uważane mogły być przed rozpoczęciem za ciekawe, ze względu na skład rywalizującej pary, okazują się bezbarwne, pozbawione większych emocji, sytuacji bramkowych. Czy tak działa właśnie mundialowa presja? A może jest to efekt ciężkiego sezonu liderów?