Liverpool, ogrywając Manchester, dostał pozytywnego kopa


Bitwa o Anglię może przywrócić wiarę w Liverpool. „Big Four” ciągle osiągalne

14 maja 2021 Liverpool, ogrywając Manchester, dostał pozytywnego kopa
Foto Xinhua / PressFocus

Wyobraź sobie, drogi kibicu, że jest już nowy sezon. W nim jednak w uratowanej przez fanów Champions League nie będzie drużyny „The Reds”. Nikt nie był w stanie przewidzieć tego, gdy startowała tegoroczna kampania. Przecież rok temu drużyna Jürgena Kloppa nie przez przypadek rozegrała koncertowy sezon. Jednak coś przestało działać. Liverpool, który chodził lepiej niż szwajcarski zegarek, stał się zardzewiałym rupieciem. Mimo to zwycięstwo w meczu z odwiecznym rywalem, jakim jest Manchester United, daje nadzieję, że nie wszystko jest jeszcze stracone!


Udostępnij na Udostępnij na

Byli mistrzowie Anglii zawodzą w tym sezonie niczym Lech Poznań w polskiej ekstraklasie. Nawet geneza upadania jest podobna. Całkiem nie najgorsza początkowo jesień w Europie zamieniła się w koszmar, który trwał do zeszłego tygodnia. Jedyną różnicą w łączeniu obu zespołów jest to, że Liverpool prawdopodobnie zdobędzie mistrzostwo własnego miasta i liczy się w walce o jakiekolwiek europejskie puchary w przyszłej kampanii. Na to trofeum pełne ironii oraz grę w Europie nie ma już szans poznańska drużyna.

Liverpool za dużo przegrywa jedną bramką

Rok temu było 99 punktów. 18 oczek przewagi nad Manchesterem City Guardioli. Upragnione mistrzostwo kraju po wielu latach oczekiwania.

Dzisiaj zaś jest pierwsze z niewielu światełek w tunelu. Brak wygranego jakiegokolwiek pucharu w tym sezonie. 20 punktów za plecami „Obywateli”. Niezliczone kombinacje środkowych obrońców. Poprawa z przodu. Regres bocznych obrońców pod względem liczb. To tylko najbardziej nasuwające się wnioski, które pokazał mecz z popularnymi „Czerwonymi Diabłami”.

W przypadku angielskiego klubu ten marsz w kierunku upadku rozpoczynał się od straty swojej opoki defensywnej, czyli Virgila van Dijka. Jego kontuzja, jak później pokazał sezon, była warta… strat sporej liczby bramek – i to z kategorii tych, których nie powinno się tracić. Kolejną cegiełką były kontuzje innych defensorów. To doprowadziło do sytuacji, w której sięgnęli po tureckiego obrońcę z Schalke – klubu spadającego z hukiem z Bundesligi.

Te wszystkie straty z tyłu zmusiły Jürgena Kloppa, aby w zeszłorocznej wspaniałej linii obronnej zarówno w swoim, jak i przeciwnika polu karnym zmieniał jej środek prawie 20 razy! Tak częsta potrzeba manipulowania w tak newralgicznym organie swojej drużyny nigdy nie może znaczyć czegoś dobrego dla reszty ciała.

Strata 39 bramek w tym sezonie to wynik może nie znacząco gorszy od tego z zeszłej kampanii, ale bardziej kosztowny. Aż pięć meczów w lidze Liverpool przegrał różnicą jednej bramki tylko w 2021 roku. To najlepiej obrazuje, w jaki sposób „The Reds” zgubili 15 punktów!

Nawet dzisiaj pomimo wygranej Liverpool stracił dwie bramki. I o ile przy drugiej wyszła klasa atakujących zespołu z Manchesteru, tak pierwszy gol pomimo zapisania go Fernandesowi ukazuje „słabość” drużyny Kloppa. To nadzianie się na dośrodkowanie jest pokazem braku panowania we własnym polu karnym.

Impotencja ofensywna? Rozwiązane!

Jednak całej winy nie można zrzucić na grę z tyłu. Skoro mądre powiedzenie piłkarskie mawia, że tytuły wygrywasz obroną, a mecze atakiem, to mamy odpowiedź, dlaczego jest aż tak źle. Słowo „skuteczność” można by odmienić w czerwonej części miasta Beatlesów przez wszystkie przypadki, a pewnie i by więcej. Już przed tym prestiżowym starciem zauważył to Jürgen Klopp.

Czasami brzmi to trochę nudno, ale wiemy, że musimy się poprawić. Jedyne, nad czym musimy pracować, to wykończenie. Musimy kończyć sytuacje. Stworzyliśmy 36 sytuacji w ostatnich trzech meczach i strzeliliśmy dwa gole. To oczywiście nie wystarczy.

Takie słowa rodzą od razu pytanie, gdzie są gwiazdy, które grają z przodu. Czy Mane (ławka rezerwowych w meczu z United), Firmino (przełamanie w starciu na Old Trafford) i Salah (bramka z „Czerwonymi Diabłami”) zapomnieli jak to się robi?

Czasami patrząc na grę „The Reds”, można odnieść takie wrażenie. Wystarczy tylko przypomnieć sobie mecz z Realem Madryt, podczas którego Liverpool oddał aż 15 strzałów, z czego tylko cztery były celne! Już dysproporcja w tej statystyce pokazuje, jak duże problemy mają podopieczni Kloppa z finalizacją akcji. Mało tego pomimo tylko czterech prób w światło bramki to oni powinni wygrać ten rewanż spokojnie dwoma golami. Czy tu tkwi więc prawdziwa niemoc?

Patrząc na starcie z United, można powiedzieć, że ten problem zaczyna schodzić na dalszy plan. Mecz, który to przełamał, odbył się jednak tydzień temu. Zdecydowanie spotkania z Southampton są pewnego rodzaju klamrą spinającą zjazd formy z odrodzeniem. Inaczej nie można mówić, jeśli pokonujesz przyszłego wicemistrza kraju i finalistę Ligi Europy na jego stadionie. Ważny jest w tym przede wszystkim styl. Liverpool odwrócił niejako mecz z pozycji przegrywającego 1:0 na 2:4. Do tego warto to jeszcze raz podkreślić – bramki Firmino i Salaha!

Zagubieni „reżyserzy”?

Każdy, kto ogląda uważnie Liverpool, zauważy jedną bardzo istotną zmianę w bramkach zdobywanych przez klub z Anfield – brak dwóch bocznych obrońców. To oni przestali dawać liczby zarówno pod względem zdobywanych goli, jak i asyst. Zwłaszcza brak tych ostatnich można odczuć najbardziej. Na poniższym wykresie pokazujemy aktualne osiągnięcia Trenta Arnolda i Robertsona.

Bitwa o Anglię idealnie podsumowuje Liverpool

Zjazd w liczbie ostatniego podania jest dramatyczny. W obecnej kampanii obrońcy trzykrotnie wpisali się na listę strzelców, co stanowi połowę zeszłorocznego dorobku. Dziesięć asyst z tego sezonu jest wynikiem gorszym aż o 15 względem poprzedniego sezonu! Być może tutaj powinniśmy upatrywać największego regresu drużyny Kloppa. Przecież ci dwaj panowie w zeszłej kampanii stanowili nie tylko płuca zespołu, biegając od jednego do drugiego pola karnego, ale przede wszystkim byli reżyserami gry. Inaczej nie można przecież mówić o zawodnikach, którzy sezon temu zapewnili swojej drużynie 41 trafień w lidze.

W tych rozgrywkach już im tak dobrze się nie wiedzie. Najlepiej obrazuje to sytuacja Trenta Arnolda, który ostatnio nie dostał nawet powołania od Garetha Southgate’a. Oczywiście w Anglii przetoczyła się na ten temat dyskusja, w której najciekawszym argumentem wcale nie była aktualna forma defensora „The Reds”, ale jego jednowymiarowość – jedyny obrońca w talii angielskiego selekcjonera, który nie ma doświadczenia w grze na trzech obrońców z tyłu. Lecz również są głosy, które mówią jasno – młody zawodnik zwyczajnie obniżył loty.

Nadzieją dla niego musi być taki moment jak ten w meczu z Manchesterem United, gdy podaje celnie na głowę Firmino z rzutu wolnego. Ten moment pozwolił jego zespołowi na zejście z prowadzeniem do szatni i rozpoczęcie drugiej połowy w lepszym humorze.

I tylko ten „motor” Jota

To on jest najlepszym zawodnikiem „The Reds” w tegorocznej kampanii. Były gracz Wolverhampton strzelił w tym sezonie w samej lidze angielskiej dziewięć bramek. Portugalczyk zdobył gola również w meczu z Manchesterem United. To on coraz częściej bierze na siebie ciężar gry, a nie Salah. Owszem, jego znaczenie w drużynie Jürgena Kloppa nie jest jeszcze takie jak Egipcjanina, ale kładzie coraz solidniejsze podwaliny po to, by odciążyć ulubieńca publiczności z miasta Beatelsów.

Z pewnością w tym sezonie ten utalentowany zawodnik zrobiłby więcej dobrego dla swojego zespołu, gdyby nie… kontuzja, która wyeliminowała go z gry na trzy miesiące. Tej nabawił się w meczu z FC Midtjylland w Lidze Mistrzów. Skutek jej podobnie jak w przypadku Van Dijka – opłakany. Można śmiało twierdzić, że ze zdrowym Portugalczykiem Liverpool miałby kilka punktów więcej w ligowej tabeli niż obecnie.

To on przecież, patrząc na skład byłych już mistrzów Anglii, jest jedynym zawodnikiem stanowiących realną alternatywę dla tercetu Mane–Firmino–Salah. Jest to piłkarz, który nawet i w tym meczu na Old Trafford pokazał, że umie popracować w defensywie. Wie, o co chodzi w pressingu Kloppa. Ma zmysł strzelecki oraz potrafi grać kombinacyjnie, a przede wszystkim napędzić drużynę.

***

Jednak jeden mecz wiosny nie czyni. Drużyna prowadzona przez niemieckiego szkoleniowca ma jeszcze do rozegrania trzy spotkania. Każdy z nich musi wygrać i liczyć na chociaż jeszcze jedno potknięcie w wykonaniu Chelsea albo Leicester. Warto wspomnieć, że bezpośredni rywale zmierzą się ze sobą w lidze w bezpośrednim starciu. Jaki z tego wniosek? Nadzieja na Ligę Mistrzów jeszcze jest!

Dodaj komentarz

Zapraszamy do kulturalnej dyskusji.

Najnowsze