Jeśli ktoś przed meczem Lecha Poznań z Wisłą Kraków miał wątpliwości, czy „Kolejorz” faktycznie jest w stanie walczyć o mistrza, to właśnie otrzymał odpowiedź. Znak zapytania zdecydowanie zamieniamy na wykrzyknik z dopiskiem kandydat do mistrzostwa. Poznańska lokomotywa wkroczyła na odpowiednie tory, a jej przejazd może się zakończyć spektakularnym finiszem z tytułem. Lech umacnia się na pozycji lidera PKO Ekstraklasy.
Takie mecze robią wrażenie. Lech Poznań dostał trudnego przeciwnika, bo za takiego należało uznawać Wisłę Kraków. Może to nie poziom Rakowa czy Pogoni, ale choćby taka Legia straciła przecież z nimi punkty, a więc trzeba było trzymać się na baczności. „Kolejorz” za to nic sobie nie robił z „Białej Gwiazdy”. Yaw Yeboah, Jan Kliment, Michal Skvarka? Nie istnieli. Zostali przyćmieni, a jedynymi artystami na tym koncercie byli piłkarze Lecha. To była miazga.
Wynik robi oczywiście największe wrażenie. Gładkie 5:0. Ani przez moment Wisła Kraków nie poczuła, że jest w stanie coś zrobić w tym meczu. Lech wybił jej jakąkolwiek grę w piłkę z głowy, a z każdą kolejną bramką było już coraz łatwiej i przyjemniej. Tak jak często można powiedzieć, że to przeciwnik był słaby, tak w tym przypadku to nie Wisła była aż tak słaba, żeby przegrać pięcioma bramkami. To Lech był taki silny, że prawdopodobnie pół ligi dostałoby podobny oklep w piątkowy wieczór przy Bułgarskiej, sam Adrian Gula przyznał to po meczu:
– Dziś Lech pokazał jakość i wykorzystał to, czego nam brakowało w tym meczu – agresywność w naszym polu karnym, szybki kontratak. Wykorzystali on sytuacje, które sobie stwarzali. Jest to wynik, który jest zasłużony.
Presja wytrzymana
Dla Lecha Macieja Skorży był to tak naprawdę pierwszy sprawdzian, jak drużyna poradzi sobie z tyloma kibicami na trybunach. Po raz pierwszy od co najmniej dwóch lat mogli poczuć magię Bułgarskiej z około 30 tysiącami kibiców spragnionych sukcesów i mających dość ciągłych porażek. Jeszcze z bojkotem w tle na stulecie klubu. Umówmy się, nie zdziwilibyśmy się, gdyby zamiast święta, jakie oglądaliśmy w Poznaniu, skończyłoby się klęską i po raz kolejny straconym zaufaniem kibiców.
Dla takich meczów przychodzi się na stadion. Nic lepszego dzisiaj w Poznaniu nie mogło się wydarzyć. To jest mecz, który na długo zapadnie w pamięci kibiców. No i chyba rekord wynikowy w XXI wieku. Rywale będą znowu się bali przyjechać na Bułgarską.
— Dawid Dobrasz (@dobraszd) September 17, 2021
Po prostu była to idealna szansa na to, aby rozwiać wszystkie nadzieje, które zostały zbudowane w ostatnich tygodniach. Balonik napompowany, dobre transfery, wyniki więcej niż przyzwoite, prawie komplet na trybunach. Pachniało tutaj wpadką, ale Lech udowodnił, że jest w stanie wytrzymać presję własnych kibiców. Choć dziwnie to brzmi, to jednak takie coś występuje. „Kolejorz” podołał zadaniu i sprawił, że na następny mecz nie przyjdzie 30 tysięcy kibiców, a 40. A przecież następny mecz u siebie to spotkanie z obecnym wiceliderem Śląskiem Wrocław, więc frekwencji można się spodziewać dużej. Po tym, co ujrzeliśmy w meczu z Wisłą Kraków, jesteśmy w stanie uwierzyć, że „nowy” Lech Poznań Macieja Skorży nie będzie miał splątanych nóg na spotkaniach domowych, jak to bywało w latach poprzednich. Kibice nie będą kulą u nogi, a dwunastym zawodnikiem.
No to na lepszy sen 🎶#LPOWIS pic.twitter.com/J81DCqZyYH
— Lech Poznań (@LechPoznan) September 17, 2021
Co jak co, ale transfery Lech zrobił wyśmienite
W piątek na popularnym „Kotle”, który w końcu został wypełniony, widniał transparent „Rząsa, jedno okno niczego nie zmienia”. Nie zamierzamy oczywiście wchodzić w relacje klub – kibice, bo to sprawa trochę bardziej złożona i wykraczająca poza działalność sportową. Faktem jest jednak to, że nawet najzagorzalsi i najwybredniejsi przyznają, że to okienko transferowe w wykonaniu Lecha było fantastyczne.
Wystarczy spojrzeć na mecz z Wisłą. Adriel Ba Loua i Pedro Rebocho zdobyli po bramce. Joel Pereira stał się w zasadzie od razu jednym z lepszych prawych obrońców ligi, choć przed transferem na takiego nie wyglądał. Barry Douglas to poziom solidny i pewnie każdy zespół chciałby mieć takiego zmiennika. Radosław Murawski znalazłby sobie miejsce w każdym innym zespole PKO Ekstraklasy, a w Lechu jest dopiero czwarty w hierarchii. Artur Sobiech też ma za sobą kilka udanych sezonów i pewnie gdy dostanie szansę, to ją wykorzysta. Dochodzimy do wniosku, że sztab sportowy wykonał dobrą robotę, która powinna się obronić na przestrzeni całego sezonu.
Zeby zdobyć 18 punktow w zeszłym sezonie Lech potrzebował aż 15 kolejek!!!??? z bilansem bramek 24-23. W tym sezonie 18 ma już po 8 kolejkach z bilansem bramek 18-5 #LPOWIS
— Hubert Michnowicz (@Hubert__Michno) September 17, 2021
Jeśli połączymy dwa klocki, czyli transfery i to, co już było w poprzednim sezonie, wychodzi nam najlepsza kadra w lidze. I nie jest to kontrowersyjna opinia. Tyle jakości, tyle wyborów nawet Czesław Michniewicz może pozazdrościć Maciejowi Skorży, a przecież to ten pierwszy będzie musiał grać co trzy dni. To jest oczywiście początek sezonu i zaraz wszystko może się zawalić jak domek z kart, ale na pewno nie można powiedzieć, że Lech Poznań nie jest przygotowany na walkę nawet o dublet. Jest przygotowany bardzo dobrze, a początek sezonu tylko daje stempel tej teorii.
Lech ma konkretnych liderów
Wszyscy wiedzieliśmy, że Pedro Tiba, Mikael Ishak czy Jakub Kamiński to top polskiej ekstraklasy. Zdarzało się jednak, nawet podczas kadencji Macieja Skorży, że oni zawodzili. Obecnie są w superformie. Mikael Ishak jest liderem klasyfikacji strzelców, Jakub Kamiński jednym z wyróżniających się młodzieżowców, a Pedro Tiba został podrażniony posadzeniem na ławce i stwierdził, że „tak być nie może i pokazał gdzie raki zimują”. A sam fakt, że został posadzony na ławce, pokazuje, jakim potencjałem dysponuje Maciej Skorża.
Do tego dochodzą oczywiście inni. Nie można zapominać o najlepszej defensywie, jaką dysponuje Lech. Bartosz Salamon to dyrektor tej linii, a najlepszym podwykonawcą jest Lubomir Satka. Także Pedro Rebocho włożył do kieszeni ostatnio błyskotliwego Yaw Yeboaha. Dochodzi do tego Adriel Ba Loua, o którym już po dwóch meczach można powiedzieć, że to kandydat na gwiazdę ligi. Maciej Skorża wykreował sobie tylu liderów, że nawet jak jeden ma słabszy okres, to zaraz drugi przejmuje pałeczkę.
Lech w piątkowy wieczór wysyła przekaz reszcie ligi: Bójcie się, Kolejorz ma się zdrów i wraca na właściwe miejsce. Wszystko zaczyna się w Poznaniu zgadzać. A to jeszcze nie koniec.
— Dawid Dobrasz (@dobraszd) September 17, 2021
Z Lechem na początku sezonu jest troszeczkę tak jak z hydrą. Odetniesz jedną głowę, to zaraz pojawi się następna. Wyłączysz z gry wodza tego plemienia Pedro Tibę, to zaraz pojawi się zmiennik, który odmieni losy spotkania jak Nika Kvekveskiri w spotkaniu z Termalicą. Jak średnio pracują skrzydła, to zaraz pojawia się Joao Amaral i Mikael Ishak, którym współpraca wychodzi coraz lepiej. Gdy Alan Czerwiński ma słabszy okres, to Maciej Skorża spokojnie może przygotowywać dla niego „plan naprawczy”, bo na prawej obronie mogą zagrać Joel Pereira i Lubomir Satka. I co najważniejsze, ci liderzy uaktywniają się w momentach, gdy są naprawdę potrzebni, jak w spotkaniu z Pogonią.
Mieć takich jokerów to przyjemność
Opiekun poznańskiej drużyny bardzo często podkreśla, że niesamowitym komfortem dla niego jest to, że może wprowadzać z ławki takich zawodników jak Michał Skóraś, Dani Ramirez czy Nika Kvekveskiri, ale ta lista piłkarzy jest zdecydowanie dłuższa. To robi różnicę i daje duże pole do manewru. Zresztą zobaczyliśmy to w spotkaniu z Rakowem, gdzie już w połowie Skorża musiał lekko zamieszać w drużynie.
Lech Poznań ma na ten moment naprawdę wszystkie atuty, aby walczyć o mistrzostwo na stulecie klubu. Ma wspierających kibiców, kadrę, trenera i lekką przewagę nad rywalami. Tak jak wielu obserwatorów jeszcze do niedawna uważało, że spokojnie, to jest „Kolejorz”, oni i tak się wykoleją, to dostaliśmy właśnie odpowiedź, że w tym przypadku niekoniecznie musi tak być. „Duma Wielkopolski” miała już co najmniej kilka okazji, aby pokazać swoje najgorsze oblicze, a pokazała je jedynie w meczu otwarcia z Radomiakiem. Maciej Skorża na konferencji przedmeczowej powiedział: – My nie patrzymy na to, ile dni już nie przegraliśmy, my patrzymy, ile dni już nie wygraliśmy (26 dni). I z taką mentalnością Lech może napsuć krwi wszystkim.
Wracając jeszcze raz do wczorajszego meczu Lecha. Strasznie podoba mi się mental Macieja Skorży. Chłop od początku sezonu otwarcie przekonywał, że w tym sezonie jego ekipa powalczy o mistrza.
Jak widać nie były to słowa rzucone na wiatr. No i fajnie! 💪 #LPOWIS
— Wojciech Bąkowicz (@WBakowicz) September 18, 2021