La Masia – piękna róża, która trafiła na złego ogrodnika. Dlaczego jest z nią tak źle?


Podczas kadencji Josepa Marii Bartomeu La Masia padła ofiarą choroby, za którą kryją się głównie kwestie pozasportowe. Nowa generacja wychowanków może być uzdrowieniem

6 kwietnia 2020 La Masia – piękna róża, która trafiła na złego ogrodnika. Dlaczego jest z nią tak źle?
twitter.com

Wygasły wulkan, wyblakła gwiazda, zwiędły kwiat. Dlaczego wulkan? Bo kiedyś z jego krateru wystrzeliwał ogrom potencjału. Dlaczego gwiazda? Bo jej najjaśniejszy punkt życia minął być może bezpowrotnie. Dlaczego kwiat? Bo ogrodnik nie zaopiekował się rośliną w należyty sposób. Jak widać na podanych przykładach, koleje losu barcelońskiej akademii można ująć różnymi, równie trafnymi środkami, które nie dość, że obnażają politykę obecnych władz Barcelony, to jeszcze jej wieloletnich kibiców wprawiają w rozdrażnienie. I… smutek spowodowany myślą, że światełka w ciemnym tunelu nie będzie. Tylko czy aby na pewno La Masia powinna być skazywana na straty?


Udostępnij na Udostępnij na

To nie będzie odkrycie, ale postawienie smutnego faktu: jedna z najwybitniejszych szkółek piłkarskich na świecie (o ile nie najwybitniejsza) trwa od dłuższego czasu w stagnacji. Świadczy o tym przede wszystkim marginalna rola wychowanków w pierwszym zespole, czego nie zmienia nawet Ansu Fati [tekst o nim tutaj] będący tylko pojedynczą jaskółką. Jak wiemy, wiosny ona nie czyni, a prawdziwe zarzewie problemów akademii kryje się w kwestiach pozasportowych, które zostały zatrważająco zaniedbane przez obecne rządy klubu. Na ich czele (od 2014 roku) stoi Josep Maria Bartomeu, czyli – według naszych rozmówców z Hiszpanii – ktoś, o kim dobrego słowa powiedzieć raczej nie można.

Jak to skomentować? Zarządzanie La Masią przez obecnego prezesa jest bardzo słabe. Po pierwsze, on zawsze wolał szukać milionowych transferów zamiast zaufać perspektywicznym piłkarzom, jakich miał tuż pod sobą, czyli w Barcelonie. Po drugie, akademia za jego rządów stała się bardziej symbolem określonego brandu niż kierunkiem czy przekonaniem. Przykład? Riqui Puig, który zostaje wykorzystywany jako postać ułatwiająca sprzedaż koszulek w momencie, gdy piłkarz jest gotowy na regularną grę w pierwszym zespole twierdzi redaktor (@thesinglepivot) odpowiedzialny za dział poświęcony La Masii na portalu BarcaUniversal.com.

La Masia i jej produkty przez lata traciły na znaczeniu

Gdy spojrzymy na ostatnie poczynania Barcelony w lidze hiszpańskiej czy europejskich pucharach, nie dostrzeżemy tego, co dało się zauważyć jeszcze dekadę temu. I oczywiście tyle lat w futbolu to okres bardzo rozległy, jednak nie na tyle długi, by genialna kuźnia talentów z powodu (domniemanego) nieurodzaju przeistoczyła się w niezbyt sprawnie działającą organizację. Trudno nie oprzeć się wrażeniu, że tak właśnie jest, skoro niemal wszyscy wychowankowie „Barcy” albo kończą swoją przygodę w stolicy Katalonii na poziomie drużyny rezerw, albo w młodym wieku zostają (nieplanowo) wychwyceni przez innych.

Od sezonu 2014/2015 do 2018/2019 w Barcelonie zadebiutowało 26 piłkarzy, którzy przeszli wcześniej przez drużynę rezerw lub drużyny młodzieżowe.

16 z nich zostało sprzedanych, sześciu jest obecnie wypożyczonych, a czterech nadal występuje w Barcelonie B.

Po czyjej stronie leży wina? Najpierw należałoby spojrzeć na sam szczyt góry lodowej, czyli na miejsce, które każde dziecko z marzeniem o grze w koszulce „Barcy” chciałoby osiągnąć. O dziwo w ostatnich latach pretendentów do zaistnienia u boku Lionela Messiego czy Gerarda Pique wcale nie było tak mało, jednak na drodze do zostania pełnoetatowym zawodnikiem „jedynki” często stawał szklany sufit. I o ile dla części nastolatków ten najwyższy próg rzeczywiście mógł być nie do przeskoczenia (np. Adam Traore, Munir czy Deulofeu), o tyle innym trzeba przyznać, że po prostu nie mieli szczęścia. Potencjał był, lecz wydaje się, że inwestycji ze strony klubu brak. Piłkarzom trudno było uwierzyć, że osiągną najwyższy poziom w Barcelonie.

iGol.pl

Powyższy wykres dość wymownie pokazuje, że rola wychowanków Barcelony stawała się z upływem czasu coraz mniej istotna. Ci, którzy od dawna okupują miejsce w podstawowej jedenastce lub na ławce rezerwowych, nie są uwzględnieni z oczywistych względów. Przynależnością do złotego pokolenia La Masii wciąż dysponują: Lionel Messi, Gerard Pique, Sergio Busquets i (minimalnie „naciągani”) Jordi Alba z Sergim Roberto będący kluczowymi filarami swojego zespołu od lat. Ten stan nie będzie jednak trwał wiecznie i właśnie tutaj tkwi problem. Poza Ansu Fatim (swoją drogą Gwinejczykowi hiszpańskie media sondują mniejszy przydział minut lub wypożyczenie) nie ma innego wychowanka, który otrzymał wyraźny sygnał pt. „Liczę na ciebie, jesteś przyszłością tego klubu”.

La Masia cierpi z powodu potrzeb obecnego rynku transferowego. Prawda jest jednak taka, że kluby coraz więcej inwestują w młodych piłkarzy niekoniecznie z własnych akademii. Barcelona musi się do takich okoliczności przystosować, jeśli nie chce tracić swoich największych talentów, co stało się z np. Robertem Navarro [obecnie 17 lat, w 2018 roku wykupiony przez AS Monaco i sprzedany do Realu Sociedad za 6 mln euro], Erikiem Garcią [obecnie 19 lat, w 2017 roku wykupiony przez Manchester City, według Guardioli przyszły genialny obrońca, już 6 występów w Premier League] i Adrią Bernabe [18 lat, w 2018 roku również wykupiony przez City*, ciekawostka: jego agentem jest Carles Puyol].

Talenty są, tylko brakuje dla nich szans. Z Ilaiksem Moribą [17 lat, obecnie Barcelona U-19, pod kątem umiejętności porównywany przez hiszpańskich dziennikarzy do Paula Pogby] się akurat udało, bo „Barca” wysiliła się pod kątem finansowym i zdołała go zatrzymać. Inną kwestią jest to, że niestety zapomina się o niższych szczeblach szkolenia, na których trzeba bazować na inwestycji w trening i rekrutację. To dwa kluczowe faktory, kiedy mówimy o czymś takim jak „grassroots football” powiedział zapytany przez nas Albert Roge, dziennikarz hiszpańskiego Sport.es.

* Obecnie Manchester City robi zakusy pod jeszcze innego piłkarza Barcelony, 16-letniego Juana Larriosa. To lewy obrońca, który trafił do La Masii w wieku 12 lat. Wówczas jego trenerzy z akademii Sevilli mówili, że to będzie fenomenalny piłkarz. Wraz z osiągnięciem przez Hiszpan wieku uprawniającego do podpisywania profesjonalnego kontraktu (styczeń 2020 roku) klub z Anglii miał przedstawić ofertę nie do odrzucenia.

Jeśli utalentowany adept barcelońskiej szkółki nie jest traktowany jak przyszły reprezentant pierwszego zespołu, pojawia się problem. Tam, gdzie brak zaufania, rodzą się wątpliwości, które skrzętnie wykorzystuje ktoś inny, co w ostatnich latach jawi się jako dość regularna tendencja w przypadku Barcelony. Szeregowymi przykładami z mniej lub bardziej odległej przeszłości są choćby Alex Grimaldo (LO, debiut w Barcelonie B w wieku 15 lat, obecnie gwiazda Benfiki Lizbona), Marc Cucurella (LO, świetny obecny sezon w Getafe i niezły poprzedni w Eibarze) czy Sergi Samper (największy symbol nieszczęśliwej miłości do klubu). I o ile podane nazwiska robią niemały wpływ na wyobraźnię, o tyle ciekawej robi się tam, gdzie przeciętny kibic nie zagląda.

La Masia spadła w piramidzie potrzeb

Czym jest piramida Maslowa? Określoną sekwencją łączącą te najbardziej podstawowe potrzeby z koniecznościami wyższego rzędu, które aktywizują się dopiero wtedy, gdy niższe zostają zaspokojone. Jaki stopień budowli za obecnych rządów Josepa Marii Bartomeu zajmowałaby La Masia? Cóż, porównując obecne realia do obrazów z przeszłości, trudno nie zauważyć regresu. Jeszcze dekadę temu dziedzictwo Johana Cryuffa miało się całkiem nieźle, natomiast dzisiaj sponiewierane jest przez różne kwestie pozakulisowe. Ich wpływ (a nawet samo istnienie) każe myśleć, że nastały czasy złego zarządzania opartego na próbie budowania potęgi za ogromne pieniądze. Niestety z pominięciem potrzeb niższego rzędu w myśl działania na już.

Od początków prezydentury Josepa Marii Bartomeu „Barca” wydała na transfery 1,25 miliarda euro. To średnio ponad 200 milionów rocznie.

Budżet transferowy klubu zanotował w tym czasie (do teraz) łącznie 363 mln euro straty. Dla porównania skali: budowa nowego budynku La Masii kosztowała ok. 11 mln euro.

Jak można zaniedbać coś, czego koszty utrzymania w skali ogólnie dostępnego budżetu (najprawdopodobniej) oscylują w granicach jedynie kilku procent? Odpowiedź powinna być prosta, ale chętnych do jej udzielenia brak. La Masia nie dość, że cierpi na braki perspektyw dla najbardziej utalentowanych graczy i przepłacaniu pierwszego zespołu, to jeszcze w jej wnętrzu dzieją się niepokojące rzeczy. Jak choćby ta, że do zeszłego lata w stołówce młodych adeptów szkółki podawano żywność niespełniającą najniższych wymogów dla sportowca. Według jednego z hiszpańskich reporterów (konkretnie Xaviego Torresa) władze klubu po prostu cięły koszty.

„Budowa nowego budynku La Masii kosztowała ok. 11 mln euro” – to zdanie ma jeszcze inny wymiar, z którego wielu kibiców może nie zdawać sobie sprawy. Otóż wymieniony budynek powstał w 2011 roku po to, by zgromadzić adeptów szkółki w jednym miejscu, czyli, inaczej mówiąc, zapobiec sytuacjom, w których pewna część piłkarzy przebywa w hotelach, a inna w odosobnionych strukturach akademii. Chodziło o stworzenie namiastki jednej i wielkiej rodziny, która żyje ze sobą na co dzień. Niestety ta wizja została nieco zmodyfikowana sześć lat później, gdy Pep Segura został menedżerem generalnym Barcelony.

Żołnierz Josepa Marii Bartomeu przejął dla swoich pracowników wszelkie dostępne biura na Camp Nou, co zmusiło ludzi odpowiedzialnych za La Masię do przeprowadzki na teren nowo zbudowanej rezydencji. Całe najwyższe piętro budynku (pierwotnie stworzone dla zawodników) zostało przemianowane na obszar biurowy i co więcej, również inne części rezydencji oddano w ręce administracji. W tym momencie chyba nie trzeba mówić, co dzieje się z zawodnikami… Oni zostali z powrotem wysłani do miejsc, z których poprzednie władze klubu ich zabierały. Powstała dezorganizacja, w wyniku której np. koszt utrzymania piłkarzy rezerw (niekoniecznie perspektywicznych) wzrósł nie tak, jak powinien. A nowa La Masia? Jej mieszkańcom przysługiwało coraz mniej miejsc.

La Masia stała się polem do konfliktów

W 2016 roku prezydent Barcelony miał wybrać osobę do nadzorowania hucznie zapowiadanego projektu pt. „Masia 360”, mającego kosztować początkowo ok. milion euro (w myśl stworzenia specjalnego departamentu złożonego z kilkudziesięciu profesjonalistów do pracy z młodzieżą, np. pod kątem psychologicznym). Bartomeu wyznaczył do tego zadania Alberta Solera (dyrektor od obszaru piłki nożnej), który później powierzył rolę dyrektora akademii Carlesowi Folguerze. Ówczesny dyrektor generalny (odpowiedzialny m.in. za Barcelonę B i zespół U-19), czyli Pep Segura, chciał obsadzić na tym stanowisku innego, swojego kandydata. Pozornie niewielka kość niezgody wywołała konflikt między zarządzającym piłkarzami poniżej 19. roku życia a szefem rezerw.

Kolejnym kamyczkiem do ogrodu władz Barcelony było jeszcze kilka innych kwestii związanych z wyżej nakreślonym projektem. Zapowiadał się on rewolucyjnie, ale okazało się, że jego efekty stoją daleko od ideału. Celem pomysłu było nauczanie zawodników w trzech sektorach: psychologia, nauka, tożsamość klubu. I o ile wizja tego rodzaju edukacji brzmi naprawdę świetnie, o tyle w praktyce założenia ponoć się nie sprawdzają. Przykładem są piłkarze, wobec których nie wyciąga się konsekwencji, gdy nie zaliczają oni przedmiotów (to zmieniło się względem przeszłości). Współpraca z psychologami i opiekunami z zewnątrz? Cel zacny, jednak zbyt idylliczny, bo młodzież – mówiąc kolokwialnie – odbębnia spotkania, odpowiadając na pytania tak, jak chce tego jej prowadzący.

W ramach tego samego projektu w dziwny sposób funkcjonuje np. zatrudnianie pracowników do nauczania o tożsamości klubu. Według wyżej wspomnianego dziennikarza Albert Soler, czyli dyrektor ds. piłki nożnej, kilkukrotnie zwalniał trenerów sekcji sportowych na rzecz wykorzystania ich w swoim projekcie. Jakby tego było mało, ta sama grupa zawodowa miała obiecaną możliwość rozwoju (jedno z założeń projektu), której znikoma wartość po pewnym czasie wyszła na jaw. Nauka nie polegała bowiem na wdrażaniu metodologii z barcelońskiego DNA, ale na zdobywaniu wiedzy teoretycznej (np. o analizie danych). Co więcej, przez pewien czas ważne stery odpowiedzialne za zespoły młodzieżowe obejmował człowiek, który u piłkarzy bardziej cenił sobie wartości fizyczne, niż te wyznawane przez Johana Cryuffa. To mówi wiele.

Konflikt na linii Kluivert – Valdes kroplą w morzu niezgodności

Wewnętrzne konflikty i szereg nieporozumień to coś, co niejako określa nieudolne rządy obecnej władzy Barcelony nad akademią. Flagowym przykładem był słynny i całkiem niedawny konflikt między Patrickiem Kluivertem a Victorem Valdesem, z których ten drugi stał się kozłem ofiarnym. Dlaczego? Tutaj należy cofnąć się do początku sezonu 2019/2020, gdy zespół (Juvenil A) prowadzony przez byłego piłkarza „Dumy Katolonii” miał zagrać mecz ligowy z Lleidą, który (wśród innych kontrowersji) jawił się jako początek końca legendy „Barcy”.

Istnieje grono czterech osób, które wiedzą, co się stało. Chciałbym, żeby tak zostało. To najlepsze rozwiązanie dla wszystkich, a przede wszystkim dla samego klubu. Czasami musimy podejmować trudne decyzje, co jest normalne w klubach piłkarskich. Ludzie mnie o to pytają, ale nie chciałbym rozpoczynać debaty na ten temat.Patrick Kluivert (wypowiedź z listopada)

Dyrektor akademii (Holender) nakazał Valdesowi rozegranie wspomnianego spotkania w formacji 1–4–3–3 przy użyciu nominalnych skrzydłowych. Skrzydłowych, którzy byli wówczas niedostępni (np. jeden z nich nie miał jeszcze dokumentów uprawniających do gry). Valdes wybrnął z tej sytuacji i – po wcześniejszej analizie rywala – ustawił drużynę na kształt taktyki 1–4–3–1–2. Barcelona rozgromiła rywali w sposób koncertowy (5:0), grając najlepszą partię pod wodzą nowego trenera. Kluivert ze złością zaczął krytykować 38-latka i… dalszą historię już znamy. Hiszpan pożegnał się z rolą trenera po trzech miesiącach pracy, jednak okazało się, że jego drużyna trafiła w dobre ręce. Ręce człowieka, który w serca kibiców Barcelony może wlać nadzieje na lepsze czasy La Masii. To Franc Artiga, którego (zdaniem hiszpańskich dziennikarzy) drużyny ogląda się w wielką przyjemnością.

W akademii niemało jest świetnych trenerów. Na ich czele stoi przede wszystkim Franc Artiga (obecnie odpowiedzialny za Juvenil B, U-19, prowadził m.in. Ansu Fatiego), a tuż za nim Garcia Pimienta (odpowiedzialny za Barcelonę B). To niesamowita sprawa, że tacy szkoleniowcy mogą funkcjonować w akademii. Oni mają w sobie DNA Barcelony, ale również wiedzę, by w razie potrzeby objąć w przyszłości stery pierwszego zespołu. Obok nich muszę także wymienić Marca Serrę (U-12, prowadził m.in. Takefuso Kubę) i Sergiego Milę (U-15) – topowi fachowcy twierdzi zapytany przez nas specjalista od La Masii.

Nowa generacja światełkiem w tunelu. Trzeba tylko zaufania

Gdzie tkwi problem? Dlaczego nie widzimy nowych wychowanków w składzie Barcelony częściej niż na czas pojedynczych epizodów? Nie tylko w obecnej, ale również w poprzednich kampaniach? Kluczowymi kwestiami zdają się wyżej nakreślone wewnętrzne problemy oraz… trener. Tak, jednym z winowajców jest z pewnością Ernesto Valverde, który o ile zaczął wprowadzać Ansu Fatiego jesienią nawet do pierwszej jedenastki, o tyle nie można zapomnieć, że Andaluzyjczyk robił to bardziej z przymusu niż własnej inwencji. Gdyby nie fatalna sytuacja kadrowa (mnogość kontuzji piłkarzy ofensywnych), być może Gwinejczyk otrzymałby poważniejszą szansę dopiero w erze Quique Setiena, który z kolei zapowiadał większą rolę dla Riquiego Puiga (ostatnio tylko 93 minuty w pierwszym zespole).

Dziś hiszpańskie media sondują, że obaj młodzi piłkarze raczej nie staną się w najbliższym czasie ważnymi punktami „Dumy Katalonii”. Z każdym kolejnym tygodniem obecnego sezonu wydawało się, że swoisty symbol nowej generacji produktów La Masii marnuje się w zespole rezerw i czeka go los, który spotkał m.in. Carlesa Alenę (obecnie wypożyczony do Betisu). Los, który wychowankom Barcelony podczas krótkoterminowych pobytów w innych klubach po prostu nie sprzyja. Ostatnie lata pokazują, że tacy piłkarze niewiele zyskują po powrocie do stolicy Katalonii, a ich miejsce zajmują milionowe, niekoniecznie przemyślane transfery, jak choćby ten Malcoma [tekst o nim tutaj]. Wraz z nieudanymi (np. Coutinho, Dembele, Andre Gomes, Yerry Mina).

Wśród negatywnych wizji przyszłości i w dobie realiów, w których brakuje zaufania, jakim wykazał się ponad dziesięć lat temu Pep Guardiola, wyrasta jednak coś, co może zbudować wiarę kibiców w wielkość La Masii. Pandemia i jej zamrożenie futbolu co prawda modyfikują możliwe scenariusze i tonują optymizm, ale zdaniem zapytanych przez nas ekspertów jest na co czekać. Konkretnie na nowe nazwiska z młodszych roczników akademii, którym przy swojej anonimowości nie brakuje potencjału, by pójść w ślady Sergiego Roberto czy (obecnie niesprawiedliwie traktowanego) Riquiego Puiga.

Riqui Puig, Collado, Inaki Pena i Jandro Orellana z Barcelony B mają na tyle duże umiejętności, by w najbliższej przyszłości stać się członkami pierwszego zespołu. Z kolei na szansę do wykazania się zasługują Monchu, Araujo i Jorge Cuenca (także z Barcelony B). Jeśli chodzi o niższe roczniki – Brian Pena, Jorge Alastuey, Pablo Paez „Gavi”, Lamine Yamal i Michał Żuk. Są jeszcze młodzi, ale drzemie w nich ogromny talent. Nie mógłbym również zapomnieć o innych topowych talentach z Juvenilu A, którymi są: Ilaix Moriba, Peque (akurat oni zostali wzięci do Barcelony B), Arnau Tenas, Alejandro Balde… Do tego Mika Marmol, Jaume Jardi, Nils Mortimer i Konrad de la Fuente wymienia redaktor BarcaUniversal.com.

Futbol to generacje. Osobiście wyróżniłbym teraz rocznik Cadetu A (U-17). Myślę, że przynajmniej kilku chłopców stamtąd osiągnie w przyszłości poziom pierwszego zespołu. Tak więc jakość jest, brakuje szans dodaje Albert Roge, dziennikarz hiszpańskiego Sport.es.

***

Wymienione wyżej nazwiska uszeregowaliśmy poniżej. Warto rzucić na nie okiem oraz obserwować zarówno w bliższej, jak i dalszej przyszłości, ujmując w ramkę „Once to watch”:

Dodaj komentarz

Zapraszamy do kulturalnej dyskusji.

Najnowsze