Kryzys dopadł ŁKS?


Po fenomenalnym początku ŁKS Łódź wpadł w dołek. Czy łodzianom uda się z niego wydostać?

1 grudnia 2020 Kryzys dopadł ŁKS?
Rafal Rusek / PressFocus

Tak szybko jak łodzianie do ekstraklasy awansowali, tak szybko z niej spadli. Po fatalnym sezonie w najwyższej klasie rozgrywkowej wszyscy, których interesował klub z miasta włókniarzy, martwili się o powrót do elity. Trzeba było podnieść zespół psychicznie, zbudować na nowo pewność siebie zawodników i obudzić w nich gen zwycięstwa. To zadanie zostało powierzone Wojciechowi Stawowemu, trenerowi, który miał dłuższy rozbrat z futbolem seniorskim. Jednak od dawna pojawiał się w planach włodarzy ŁKS-u jako pierwszy trener.


Udostępnij na Udostępnij na

Były trener Cracovii przejął zespół podczas przerwy spowodowanej pandemią i zapowiadał walkę o utrzymanie. Szybko okazało się, że plany spełzły na niczym. Dzięki temu szkoleniowiec mógł sprawdzać, testować i szukać odpowiednich rozwiązań. Później był krótki okres przygotowawczy i ruszył nowy sezon. Łodzianie rozpoczęli od wyeliminowania Śląska Wrocław w Pucharze Polski, a później pokonali Unię Janikowo i dzięki temu wiosną zameldują się w 1/8 finału krajowego pucharu. W Fortuna 1. Lidze szli jak burza, w jedenastu pierwszych kolejkach wygrali dziesięciokrotnie, tylko raz dzieląc się punktami z Arką Gdynia. I wtedy przyszedł kryzys…

Błędy w obronie – demony ekstraklasy

W 12. kolejce ŁKS pojechał na wyjazd do Radomia. Murawa, na której przyszło grać ełkaesiakom mecz z Radomiakiem, wołała o pomstę do nieba. A gospodarze świetnie to wykorzystali. Wiedzieli, że łodzianie nie będą mogli grać swojej gry związanej z dużą liczbą krótkich podań. „Rycerze Wiosny” próbowali atakować, jednak radomianie skutecznie przeszkadzali im w grze w piłkę. Jeden błąd Dąbrowskiego w końcówce meczu wystarczył, aby Leandro zdobył zwycięską bramkę z rzutu karnego. Wszyscy wiedzieli, że porażka musi przyjść. Ale wszyscy również myśleli, że łodzianie szybko wrócą na zwycięską ścieżkę.

Po porażce w Radomiu przyszedł mecz na własnym stadionie z Puszczą Niepołomice. Szybko wszyscy w Łodzi odetchnęli z ulgą, bo ełkaesiacy zaczęli grać swoją grę i po dwóch świetnych akcjach już po 11 minutach było 2:0. Jednak w 27. minucie kolejny błąd łodzian w defensywie. Wolski sfaulował wychodzącego sam na sam napastnika gości, co zaowocowało rzutem wolnym, ale przede wszystkim czerwoną kartką i kontuzją prawego defensora ŁKS-u. Co więcej, rzut wolny został zamieniony na bramkę po błędzie Arkadiusza Malarza. Mimo gry w osłabieniu łodzianie zdobyli gola na 3:1, jednak po kolejnych błędach defensywy i byłego bramkarza Legii Puszcza doprowadziła do wyrównania i mecz zakończył się wynikiem 4:4.

Można było chwalić łodzian, że pomimo gry w dziesięciu zdobyli dwa gole. Jednak przez niefrasobliwość w defensywie pojawiały się głosy, że ŁKS nie zdobył jednego punktu, a stracił dwa. Błędy popełniali obrońcy, ale również słabo dysponowany tego dnia Malarz. Ełkaesiacy przy prowadzeniu 3:1 lub 4:2 powinni głębiej zejść do defensywy i bronić przewagi, którą udało się uzyskać. Ale można też zrozumieć ofensywny styl gry, który biało-czerwono-biali mają wpajany na każdym treningu. Poza tym strzelając bramki na 3:1 i 4:2, poczuli krew i chcieli trafić jeszcze raz, żeby zamknąć mecz. Co oczywiście nie tłumaczy zachowania w obronie, które momentami wyglądało jak na meczu juniorów.

Słaba defensywa

Trener Stawowy na każdym kroku podkreśla, że nie ma pierwszej jedenastki i że ma równych graczy na wielu pozycjach. Faktycznie, szkoleniowiec często rotował zawodnikami, szczególnie na bokach obrony czy pomocy. Jednak robił jedną lub dwie zmiany co mecz i faktycznie często wyglądało to bardzo dobrze bez względu na personalia. W ostatnim spotkaniu z Górnikiem Łęczna przytrafił się moment, kiedy w meczu nie mogli zagrać Sobociński i Wolski, a przede wszystkim żaden z dwójki napastników Corral – Sekulski, a więc czterech zawodników wypadło i trzeba było wprowadzić w ich miejsce innych graczy.

O ile Dankowski, zastępujący Wolskiego, według InStat Index był trzecim najlepszym piłkarzem ŁKS-u, o tyle nie dawał w ofensywie zespołowi tyle, co daje Wolski. Pierwszy raz w tym sezonie na środku obrony wystąpiła para Gracia – Dąbrowski. Hiszpan po raz kolejny nie zawiódł i był pewnym punktem defensywy, ale były stoper Legii i Zagłębia Lubin znów wypadł fatalnie. To on niepotrzebnie faulował w 73. minucie przed polem karnym zawodnika gospodarzy. W dodatku po dośrodkowaniu z rzutu wolnego nie pokrył strzelca bramki – Midzierskiego. Zimą do zespołu został sprowadzony rumuński stoper Celea. Trener Stawowy bardzo dobrze się o nim wypowiadał, jednak debiutu w pierwszej drużynie nowy zawodnik nadal się nie doczekał. Zobaczymy, jak w dzisiejszym meczu z Miedzią Legnica zostanie zestawiona linia obrony łodzian.

Najstabilniej w środku pola

W pomocy wszystko jest bardzo regularne. Nie do ruszenia jest dwóch Hiszpanów – Dominguez i Pirulo. To oni napędzają ataki łodzian, to oni najwięcej asystują i zdobywają najwięcej bramek. Również pewnym punktem jest Rozwandowicz, który często jest zastępowany przez Tosika, kiedy mecz jest już raczej rozstrzygnięty. W środku pola jako trzeci ostatnio występuje Sajdak i widać w jego grze postęp, co pokazuje liczba sześciu asyst. Jest on także młodzieżowcem. Pierwszym wyborem w tej roli do gry po odejściu Ratajczyka był Gryszkiewicz, ale w ostatnich spotkaniach nie mógł grać ze względu na uraz. Tym samym jego miejsce na lewej pomocy zajął kolejny pewny punkt środka pola – Trąbka.

I tutaj kończą się możliwości w pomocy. Jest jeszcze często wchodzący z ławki Nawotka, jednak on również zawodzi i wydaje się, że nadal nie pokazał pełni swoich możliwości. Przez chwilę wydawało się, że więcej zaczną grać Romanowicz czy Kelechukwu Ebenezer Ibe-Torti. Ale i oni po kilku szansach również na dłużej zagościli na ławce rezerwowych. O braku zmienników niech świadczy fakt, że kiedy łodzianie w Łęcznej przegrywali 0:1, próbujący odmienić losy spotkania Stawowy wpuścił na boisko dwóch defensywnych pomocników. Srnicia, który dość rzadko gra w obecnym sezonie, i Tosika, czyli typowego rzemieślnika środka pola.

Brak zmienników ofensywnych

Najgorzej jednak sytuacja w zespole z Łodzi wygląda obecnie w ataku. Latem włodarze klubu sprzedali do Stali Mielec Jakuba Wróbla. Swoją drogą łodzianie zrobili interes życia, bo mający za sobą fatalną rundę wiosenną napastnik został sprzedany za jakąkolwiek kwotę. W Stali albo nie gra w ogóle, albo gra równie słabo, jak grał w Łodzi. Jednak w jego miejsce szefowie nie sprowadzili żadnego trzeciego napastnika. Uznali, że grając systemem z jednym napastnikiem, wystarczy dwóch graczy na tę pozycję. I na początku sezonu wystarczyło, napastnicy zmieniali się i obaj trafiali regularnie do siatki. Ale teraz obu przytrafiła się kontuzja i nie ma nikogo, kto mógłby na pozycji numer dziewięć zagrać. W Łęcznej wystąpił tam Pirulo, jednak zniknął gdzieś pomiędzy stoperami i ten pomysł zdecydowanie nie wypalił.

26 lat temu w ataku ŁKS-u grał Marcin Mięciel. Kiedy zachorował, ktoś musiał go zastąpić. I wtedy szansę dostał 16-letni wychowanek klubu z Łodzi – Marek Saganowski. Jak dalej potoczyła się historia tego zawodnika, chyba każdy kibic w Polsce doskonale wie. Teraz w momencie, kiedy nie ma żadnego napastnika, może warto dać szansę komuś młodemu. Jest przecież w kadrze wspomniany już, ściągnięty z Escoli Warszawa 18-letni Kelechukwu Ebenezer Ibe-Torti. Jest też 19-letni Dariusz Gmosiński dołączony do kadry latem tego roku.

W przypadku ograniczonej liczby młodzieżowców gotowych do gry w pierwszym składzie może warto byłoby dać szansę komuś nowemu, młodemu, głodnemu gry. Dzisiejszy mecz z Miedzią jest idealnym momentem na to. ŁKS musi zacząć znów wygrywać. Po to, żeby nie przygotowywać się zimą do rundy wiosennej z myślą z tyłu głowy, że są po serii kilku meczów bez zwycięstwa. Świetnie punktowali z dołem tabeli, ale z górą nie jest już tak kolorowo. Jednego można być pewnym, gorzej niż w Łęcznej ŁKS nie zagra, bo chyba po prostu się nie da.

Dodaj komentarz

Zapraszamy do kulturalnej dyskusji.

Najnowsze