Korona w delegacji, Korona zwycięska


10 listopada 2015 Korona w delegacji, Korona zwycięska
Wikipedia

Przedsezonowe prognozy były jasne – Korona poleci z ligi, i to z wielkim hukiem. Klub będący na skraju bankructwa, targany wewnętrznymi problemami, osłabiony po letnim okienku transferowym, porzucony przez trenera i sponsorów – obraz nędzy  i rozpaczy. Tymczasem koroniarze postanowili zagrać na nosie wszystkim tym, którzy spisywali ich na straty, i na półmetku rozgrywek zajmują piąte miejsce. Zaskakująco wysoko jak na pewniaka do spadku. W czym więc tkwi recepta na sukces „Złocisto-krwistych”?


Udostępnij na Udostępnij na

Golański, Kiełb, Kapo, Cerniauskas, Carlos, Malarczyk – trzon zespołu z poprzedniego sezonu, zespołu, który niemalże do końca rozgrywek walczył o ekstraklasowy byt. Tych piłkarzy próżno dziś szukać w kieleckiej szatni. Pozostały po nich tylko lepsze i gorsze wspomnienia oraz setki filmików zamieszczonych na kanale prężnie działającej klubowej telewizji. Brak tak ważnych postaci nie tylko na boisku, ale także poza nim nie wróżył niczego dobrego przed zbliżającym się sezonem. Widmo spadku rozciągało się nad Kolporter Areną. Wszyscy wieszczyli rychłe spotkanie z pierwszoligową rzeczywistością. A Korona Kielce spokojnie pracowała.

Nowy sztab szkoleniowy na czele z odkurzonym trenerem Broszem szybko zabrał się za lizanie ran po transferowych czystkach. Do klubu znad Pilicy ściągnięto reprezentanta Łotwy – Gabovsa, który miał zapełnić lukę po (wydawałoby się niezastąpionym) Pawle Golańskim. Bartłomiej Pawłowski, Tomasz Zając, a nawet wyszydzany i mieszany z błotem przez wszelakiej maści opiniotwórców Łukasz Sierpina mieli zadbać o siłę ofensywną Korony. Transfery Macieja Wilusza i Rafała Grzelaka zdecydowanie wzmocniły doświadczenie kieleckiej szatni. Po zespole Ryszarda Tarasiewicza pozostały jedynie strzępki w postaci Sylwestrzaka, Dejmka, Jovanovica i Trytki. Nie było żadnych racjonalnych przesłanek świadczących o tym, że Korona może w tej lidze odegrać rolę inną niż chłopców do bicia. Korona Kielce była tonącym okrętem.

30.05.2013 Polonia Warszawa - Piast Gliwice 1:1
Marcin Brosz przejął Koronę, która według wszystkich, chyliła się ku upadkowi. (fot. Grzegorz Rutkowski / iGol.pl)

Gdyby jednak cofnąć się w czasie do sezonu 2011/2012, moglibyśmy z łatwością dostrzec analogię między ówczesnym zespołem a tym, na  którego możemy spoglądać dziś. Wtedy drużyna Leszka Ojrzyńskiego była przez wszystkich – począwszy od portiera w „Przeglądzie Sportowym”, a skończywszy na prezenterach w telewizyjnych studiach typowana do spadku. I właśnie w tamtym czasie byliśmy świadkami narodzin jednej z najbardziej zżytych i energetycznych ekip w najnowszej historii ekstraklasy. Słynna już „banda świrów” nie dość, że miała czelność obronić się przed spadkiem, to jeszcze o mały figiel, a zagrałaby w europejskich pucharach. A jak powszechnie wiadomo, historia lubi się powtarzać.

Dzisiejsza Korona Kielce to jednak zespół nieco inny niż ówczesny. Wydaje się, że w szatni nie ma aż tak wyrazistych postaci, którym dowodzi tak charyzmatyczny trener. Brosz to nie Ojrzyński, Cebula to nie Vuković, a Przybyła nawet fizycznie nie przypomina Korzyma. A jednak są wyniki. Być może materiał piłkarski, którym obecnie dysponuje trener Brosz, jest najzwyczajniej w świecie lepszy aniżeli ten sprzed czterech sezonów. Być może, aby osiągnąć satysfakcjonujący wynik, nie są dziś potrzebne tak wielkie pokłady ambicji i energii jak wtedy. Ponieważ Korona dysponuje lepszymi piłkarzami, którzy nie muszą nadrabiać braków w rzemiośle „jazdą na dupie”. Być może…

Cokolwiek by jednak powiedzieć i jakkolwiek by patrzeć na Koronę Kielce, to postawa tego zespołu jest w  tym sezonie imponująca. Do tej pory „Złocisto-krwiści” byli odbierani jako zespół groźny na swoim boisku, z którego niejednokrotnie tworzyła się prawdziwa twierdza nie do zdobycia. Koroniarze wspierani przez fanatycznych kibiców niejednokrotnie straszyli ligowych potentatów. Wyjazd do Kielc do „Scyzoryków” był dla każdego zespołu drogą przez mękę. Ale jak to było? To Korona już nie wygrywa u siebie? Nie wygrywa. To jakim cudem udało jej się zająć piąte miejsce? Ano takim, że w delegacji zdobyła już 18 oczek, co plasuje ją na samym szczycie ligowej tabeli w wyjazdowej klasyfikacji. Jakie są jednak przyczyny takiej nagłej zmiany?

„Trudno powiedzieć” – napisał zadowolony z siebie redaktor, skądinąd Korona, który po raz kolejny wybrnął z szalenie trudnej sytuacji.  A tak na poważnie. Mimo wyników wykręcanych zdecydowanie ponad stan atmosfera w kieleckim klubie wciąż jest bliska pogrzebowej. Schyłek roku tuż-tuż, a to oznacza problemy natury finansowej. Znów rozpoczną się polityczne przepychanki w radzie miejskiej, która dniami i nocami będzie obradowała nad tym, czy Korona zasługuje na pieniądze czy też nie. Plotki powtarzane w podziemnych gabinetach z pewnością niosą się echem w tunelach kieleckiej areny i docierają do uszu piłkarzy, którzy czują się niepewnie we własnych ścianach. Choć obecnie swoją postawą na boisku oddalili groźbę spadku, to jednak na horyzoncie pojawiają się kolejne problemy. To nie może pozytywnie oddziaływać na psychikę piłkarzy, którzy martwią się o swoje przyszłe pensje. Ich dom nie jest dla nich miejscem spokojnym, ale wręcz przeciwnie – to miejsce pełne niepewności i zagadek.

Wszystkie te negatywne myśli znikają z głów piłkarzy Korony po przekroczeniu zielonej tabliczki z napisem „Kielce”. Wstępuje w nich nowy duch, rośnie wiara we własne umiejętności, a przede wszystkim zostawiają za sobą troski i zmartwienia związane z klubowymi budynkami. Efekty są widoczne gołym okiem. Pięć wyjazdowych zwycięstw, trzy remisy – 18 punktów. Bilans bramkowy 7:1. Przy takich wynikach warto nawet docenić minimalizm kielczan – sprawdza się w stu procentach. Korona w delegacji to Korona triumfująca. Taki stan rzeczy pozytywnie wpływa na atmosferę w drużynie – piłkarzom chce się jeździć! Wyjazd kojarzy im się z punktami. Takie myślenie zakorzeniło się już głęboko w ich podświadomości. Atmosfera w trakcie wielogodzinnych powrotów do Kielc musi być naprawdę przednia, ale trudno się dziwić. Koroniarze od początku sezonu dumnie dzierżą swoją tarczę. I choć to tylko domysły, to z dużą dozą prawdopodobieństwa możemy stwierdzić, że autobus Korony Kielce jest idealnym przykładem tzw. wesołego autobusu.

W piłkarskim środowisku utarło się przeświadczenie, jakoby utrzymanie zapewniały punkty zdobywane na własnym stadionie, ale piłkarze z Kielc po raz kolejny postanowili zostać przekornymi i zmienić coś w utartym schemacie. Pytanie brzmi jednak, czy Korona faktycznie gra o utrzymanie? Być może to, co nie udało się słynnej „bandzie świrów”, uda się nieco bardziej pokornym, nieco mniej kontrowersyjnym „chłopcom Brosza”.

Dodaj komentarz

Zapraszamy do kulturalnej dyskusji.

Najnowsze