Zakończyła się runda eliminacyjna do faz grupowych pucharów w sezonie 2023/2024. Jesteśmy dumni z naszych zespołów. Naszym zdaniem dwa polskie kluby w europejskich pucharach pokazały wielką klasę, dwa nie do końca. Zapraszamy na podsumowanie występów eliminacyjnych.
Nasze podsumowanie zostało zawarte w formie rankingu, w którym poszeregowaliśmy polskie kluby w europejskich pucharach od rozczarowań do najlepszego zespołu w eliminacjach. Po tym podamy również, co przyniosły te występy w kontekście tak kluczowego rankingu krajowego UEFA. Kto wypadł najgorzej, kto przerósł oczekiwania? Czy zbliżamy się do 20. miejsca? Zacznijmy zatem ocenę.
4. Lech Poznań nie powtórzy ćwierćfinału LKE
Lech Poznań nie powtórzy swojej fantastycznej przygody z zeszłego sezonu, gdy dotarł aż do ćwierćfinału LKE. Tym razem odpadł dużo wcześniej i w sposób, który kibice zapamiętają na długo. Początkowo nic nie zwiastowało takiego blamażu. Żalgiris Kowno był dla lechitów spacerkiem. W dwumeczu padł wynik 5:2 i różnica klas była widoczna gołym okiem. W kolejnej rundzie los sparował ich ze Spartakiem Trnawą, w którym znalazło się paru dobrych znajomych z naszej ekstraklasy. Lech miał pewnie przejść do play-offów i pierwszy mecz przybliżył go do tego celu. „Kolejorz” był zespołem lepszym i zasłużenie wygrał 2:1. Bolała tylko ta niepotrzebna strata gola, która robiła nadzieję naszym południowym sąsiadom.
Ale to, co Lech zrobił w rewanżu, nie byłby chyba nawet w stanie wyjaśnić Bogusław Wołoszański w swoim programie „Tajemnice XX wieku”. Podopieczni Johna van den Broma wyszli kompletnie przestraszeni i po 50 minutach było 2:0 dla zespołu z Trnawy. Było źle, a gra jeszcze gorsza. Bramka Veldego z 63. minuty przywróciła nadzieję na dogrywkę, ale radość poznaniaków trwała dziesięć minut. Lukáš Štetina postanowił popisać się nożycami a’la Hugo Sanchez, co w połączeniu z wyjątkowo bierną postawą defensywy lechitów przyniosło fantastycznego gola. Gola, który sprawił, że polski klub po raz kolejny musiał uznać wyższość słowackiego klubu.
Lech Poznań odpadł, zanim zabawa rozpoczęła się na dobre, i to mimo szumnych zapowiedzi, wzmocnień i nierozebranej do cna kadry. Patrząc na oczekiwania, jakie mieli w klubie i jakie mieli fani „Kolejorza”, musimy go określić mianem największego rozczarowania w eliminacjach.
3. Gdyby nie ten feralny mecz w Gandawie
Przygoda „Portowców” także zakończyła się na III rundzie eliminacji Ligi Konferencji Europy. Nie udało się szczecinianom napisać historii i przejść drugiego rywala w europejskich pucharach. Na rozgrzewkę otrzymali łatwego przeciwnika, jakim było irlandzkie Linfield FC. Mimo wciąż kulejącej obrony rozmach, jaki zaprezentowała Pogoń w ofensywie, pozwolił jej spokojnie wygrać pierwsze spotkanie 5:2 oraz już z większym trudem drugie 3:2. Lecz kolejny rywal, KAA Gent, stanowił nie lada wyzwanie. „Portowcy” musieli zagrać na umowne 300% normy, żeby marzyć o dalszej grze.
Niestety już w pierwszym spotkaniu sami zatrzasnęli sobie drogę do dalszych faz. Sposób, w jaki „Duma Pomorza” przegrała pierwszy mecz, na stałe wpisze się do kanonu największych kompromitacji polskich drużyn. Zwykle starcia polskich drużyn z takimi zespołami kończą się zebraniem cięgów. Ale tak koszmarny wynik 5:0, sposób, w jaki zostały stracone gole… Są pewne granice. Antybohaterem tamtego spotkania został Bartosz Klebaniuk. Jakby mu było jeszcze mało, swoje dorzucili użytkownicy mediów społecznościowych, a przecież w tamtym meczu cała obrona zasłużyła na gromy. Na szczęście rewanż okazał się przyjemnym zwieńczeniem tej przygody, Pogoń wygrała 2:1. Mamy świadomość, że drużyna z Gandawy grała w Szczecinie na zaciągniętym ręcznym, ale wygrać rewanż po takim laniu wzbudza nasz nieskrywany szacunek.
Niewielu stawiało na to, że Pogoń Szczecin przejdzie Belgów. Mimo że zakończyła na tym samym etapie co „Kolejorz”, to generalnie pozostawiła po sobie ciut lepsze wrażenie. Na jej korzyść działają dwa czynniki. Pierwszy – niepodważalnie większa klasa wyrzucającego rywala, drugi zaś – wspomniany wyżej wygrany rewanż po otrzymanym łomocie we Flandrii.
2. Dla Rakowa jednak Liga Europy
Raków Częstochowa nie spełnił swojego snu i po remisie z FC Kopenhaga odpadł z Ligi Mistrzów. Częstochowianie zagrają za to w fazie grupowej Ligi Europy. Zaczęło się od gładkiej przeprawy z Florą Tallin, którą łącznie „Czerwono-niebiescy” pokonali 4:0. Kolejny przeciwnik mógł przywołać złe wspomnienia. Choć nie był to już ten sam Karabach Agdam co rok temu, to polskie kluby zawsze przegrywały z tym zespołem.
Raków nie przejął się przeszłością i to on po szalonym zwycięstwie 3:2 u siebie i remisie 1:1 w Azerbejdżanie mógł świętować awans. Kolejny dwumecz, z Arisem, to modelowy przykład, że przeciwnik mógł sobie mieć dłużej piłkę, dominować w grze, a jednocześnie być tak bezsilnym. W Częstochowie Raków okazał się lepszy i wygrał spotkanie 2:1. Na gorącym Cyprze warunki były piekielne i nie każda polska drużyna potrafiła się w nich odnaleźć. Klub spod Jasnej Góry znów nic sobie z tego nie robił i wygrał na Cyprze 1:0 po fantastycznym wykonaniu bezpośredniego rzutu wolnego przez Frana Tudora.
To, co nas urzekło w drużynie Dawida Szwargi, to właśnie jej organizacja. Żadna inna polska drużyna nie była tak skoordynowana w poczynaniach. Tu nie było żadnego chaosu ani improwizacji. Przygodę klubu z Limanowskiego oceniamy jak najbardziej pozytywnie z dwóch powodów. Po pierwsze, z powodu awansu do fazy grupowej Ligi Europy. Po drugie, pomimo licznych kontuzji zespół Dawida Szwargi szedł konsekwentnie do przodu, eliminując przeklęty do tamtego dwumeczu Karabach Agdam, a następnie Aris Limassol. W dwumeczu z Duńczykami zabrakło nam jedynie determinacji w ataku, co pozwoliłoby częstochowianom postraszyć rywala, który nie był aż tak groźny, jak niektórzy zakładali, skoro do końcowych minut musiał on drżeć o to, czy nie dojdzie czasem do dogrywki.
1. Legia walczyła do końca i otrzymała za to nagrodę
O dwumeczach Legii można powiedzieć jedno – tam nie było nudy. Paradoksalnie najsłabiej wypadła w konfrontacji z pierwszym przeciwnikiem, z dalekiego Kazachstanu. Ordabasy postawiły Legii nie lada warunki. Warszawska ekipa mimo dwubramkowej straty wyszarpała remis 2:2 przy drobnej nieuwadze sędziego (gol ze spalonego Blaża Kramera). Rewanż w Warszawie także nie należał do łatwych. Choć legioniści prowadzili w pewnym momencie 2:0, to Kazachowie zdobyli bramkę kontaktową, a gdy Legia znów podwyższyła na 3:1, oni strzelili na 3:2. Na szczęście więcej goli nie było i to warszawska drużyna przeszła dalej.
Następnym rywalem była Austria Wiedeń. Pierwsze spotkania u siebie „Wojskowi” przegrali 1:2 (tu, nawiasem mówiąc, zostali tym razem okradzeni z karnego przez francuskiego arbitra). Rewanż w Wiedniu był swoistym szaleństwem. Legia choć prowadziła już 3:0, dała sobie strzelić dwa gole, co doprowadziłoby do dogrywki. Za to w ostatnim kwadransie rządził chaos. Najpierw Maciej Rosołek znów dał swoim golem awans, aby parę minut później Reinhold Ranftl znów wyrównał stan dwumeczu. To jednak nie zatrzymało legionistów, którzy grali do końca. Bohaterem został Ernest Muci, który w ostatnich sekundach gry strzelił gola na 5:3 i tym samym przypieczętował awans stołecznej drużyny.
Ostatnim rywalem dzielącym Legię od fazy grupowej był Midtjylland. W pierwszym meczu legioniści aż trzykrotnie musieli gonić wynik! Remis 3:3 oznaczał, że kwestia awansu miała rozstrzygnąć się w Warszawie. W regulaminowym czasie był remis 1:1, zatem do wyłonienia zwycięzcy potrzebne były karne. W nich lepsi okazali się wicemistrzowie Polski, którzy dzięki obronionej „jedenastce” przez Kacpra Tobiasza awansowali fazy grupowej LKE.
Legia pokazała charakter
Dlaczego oceniamy Legię najwyżej, a nie Raków, choć to częstochowianie zagrają w bardziej prestiżowych rozgrywkach? Bo dostrzegliśmy w całokształcie postawy stołecznej drużyny coś, czego nie ujrzeliśmy u Rakowa z Duńczykami. Determinację, dzięki której Legia wychodziła nie raz i nie dwa z opałów w tych eliminacjach. Kibice „Wojskowych” mogą być dumni z nieustępliwości swoich ulubieńców, którzy wielokrotnie musieli odwracać rezultat spotkania i zawsze im się to udawało. Odrobić dwa gole straty w Szymkencie, dwa razy przypieczętować wygraną w Wiedniu i aż trzy razy odrobić wynik w Danii. To robi wrażenie. Legioniści sobie na ten awans zasłużyli i nie ma dyskusji. Nawet jeśli czasami w obronie było wesoło, to zgodnie z myślą Kazimierza Górskiego, starali się strzelić o gola więcej od rywali. W tym pomógł wydatnie fantastyczny atak drużyny Kosty Runjaicia. Marc Gual, Tomáš Pekhart, Maciej Rosołek – nie wiemy, czy któraś drużyna w Polsce może pochwalić się takim arsenałem napastników.
Możemy przeskoczyć Chorwację
A ile punktów przyniosły polskie kluby w europejskich pucharach do rankingu krajowego? Jest to dla nas ważne z racji przyszłych rozstawień, w których konsekwentne ciułanie punktów pozwoli na grę od II rundy Ligi Mistrzów od sezonu 2025/2026. To oznaczałoby konieczność wygrania tylko jednego dwumeczu w drodze do fazy grupowej jakichkolwiek rozgrywek. Za same eliminacje Polacy dostarczyli 3,875 punktu, o ponad pół punktu więcej niż rywale z miejsc 19-24.
Mamy dla was dobrą wiadomość – awans Legii dostarczył Polsce kolejnych sześć meczów do rozegrania, czyli okazji do nabijania punktów. Dzięki temu mamy możliwość przeskoczenia Chorwatów, którzy w fazie grupowej będą mieli tylko jednego przedstawiciela. Zatem jednym remisem więcej od nich możemy przesunąć się w tabeli ich kosztem. Możemy być za to trochę źli na Lecha, że przez jego porażkę ze Słowacją moglibyśmy pokusić się o jeszcze lepszy wynik. Ale patrząc na to, że przez kilka lat nie mieliśmy ani jednego klubu w fazie grupowej, nie będziemy też zbytnio kruszyć kopii. Na szczęście także Słowacy są dość daleko i mają małe szanse na doskoczenie do nas punktami, choć w fazach grupowych mają tyle samo drużyn co Polacy. My natomiast małymi kroczkami dochodzimy do celu, jakim powinna być pierwsza dwudziestka.
Dwa polskie kluby w fazie grupowej – o to chodziło
Podsumowując, polskie kluby w europejskich pucharach pokazały moc. Głównie mówimy tutaj o Legii oraz Rakowie, które dzięki dobrym występom otrzymały nagrodę w postaci fazy grupowej odpowiednio Ligi Europy i Ligi Konferencji Europy. Dwie ekipy w Europie to bardzo dobry rezultat, który ostatni raz miał miejsce w sezonie 2015/2016. Wtedy Legia Warszawa i Lech Poznań zagrały w fazie grupowej Ligi Europy. Takich osiągnięć potrzebujemy więcej i cieszymy się, że polskie zespoły zaczynają coraz mocniej zaznaczać swoją obecność na arenie międzynarodowej.