Myślał indyk o niedzieli, a w sobotę łeb mu ścięli – Lech Poznań przedwcześnie żegna się z Ligą Konferencji


Lech Poznań po beznadziejnym meczu żegna się z Ligą Konferencji już w III rundzie kwalifikacji

17 sierpnia 2023 Myślał indyk o niedzieli, a w sobotę łeb mu ścięli – Lech Poznań przedwcześnie żegna się z Ligą Konferencji
Dawid Szafraniak

Wszyscy w Poznaniu myśleli już o tym, jak przejść Dnipro w IV rundzie. Już odbywały się analizy Ukraińców. Rewanż na Słowacji miał być formalnością, a Lech Poznań został skarcony za zlekceważenie rywala. Od początku wyglądał beznadziejnie i na drużynę bez żadnego pomysłu. Dla „Kolejorza” to wielka kompromitacja i powód do przemyśleń, bo znów wraca do momentu wyjścia. Przegrana ze Spartakiem Trnawa to największa kompromitacja od czasów przegranej ze Stjarnan. To nie miało prawa się zdarzyć, a jednak piłkarze Lecha mogą sami sobie podziękować, bo sami sobie zapracowali na przegraną 1:3.


Udostępnij na Udostępnij na

Rzadko się zdarza, żeby polski klub jechał na wyjazd z tylko jednobramkową zaliczką i był tak bardzo pewny awansu jak Lech Poznań przed wyjazdem do Trnawy. Mimo że „Kolejorz” wygrał u siebie tylko 2:1, wszyscy byli przekonani, że na Słowacji Lech przypieczętuje awans. Pokaże Spartakowi, co potrafi ćwierćfinalista Ligi Konferencji Europy. Zbytnia pewność siebie okazała się jednak złudna, bo Lech Poznań został sprowadzony na ziemię. Najgorsze jest to, że Spartak Trnawa całkiem zasłużenie awansował. Wszelkie rozważania o Dnipro w następnej rundzie można zakopać głęboko na Słowacji. Kilku piłkarzy po swoim występie też powinno zakopać się pod ziemię.

Lech Poznań podłączył Spartaka do prądu

Mimo że różnica klas była bardzo mocno widoczna w pierwszym spotkaniu, pierwsze minuty pokazały, że nie można potraktować tego meczu jako wycieczki krajoznawczej. Spartak mimo teoretycznie mniejszej jakości zrobił krzywdę Lechowi. Zdarzało się defensorom „Kolejorza” zagrać niepewnie. Dać nadzieję Słowakom, że mogą powalczyć. Niepotrzebnie lechici zostawiali aż tak dużo miejsca na skrzydłach Spartakowi. John van den Brom zapowiadał, że nie będzie żadnego kalkulowania ze strony Lecha. Tylko że mało było kontroli nad tym meczem. Raczej jechanie od bramki do bramki. Co raczej podobało się zawodnikom zza naszej południowej granicy.

Spartak Trnawa już raz ukuł polski zespół w europejskich pucharach. Wtedy wykorzystał błędy Legii Warszawa. Masę takich małych błędów popełniał Lech. Głównie przy wyprowadzaniu piłki. Słowacy nieraz pogrozili „Kolejorzowi”, stwarzając niegroźne sytuacje właśnie po niedokładnych podaniach. Jedyną bronią Lecha były dośrodkowania na Mikaela Ishaka. Takie, które mogły skończyć się bramką. Wtedy byłoby zdecydowanie luźniej i spokojniej, a tak kilka razy zadrżały serca poznańskich kibiców, a nawet huknęły w 37. minucie, gdy Kelvin Ofori pokonał Filipa Bednarka po katastrofalnym błędzie w ustawieniu Eliassa Anderssona. Takie rzeczy nie mogą się dziać. Nie powinno się to zdarzyć. Wtedy jednak wszyscy myśleli, że to po prostu zły moment. Zaraz będzie lepiej. Nadzieja matką głupich.

Generalnie zamiast spokojnej pierwszej połowy i zamknięcia dwumeczu mieliśmy nerwową atmosferę. Skaczący kibice za bramką Filipa Bednarka. Mimo że rywal był słabszy, bo każde przyspieszenie powodowało, że Spartak gubił się, to jednak lechici robili to zbyt rzadko. Nie takie spotkania polskie drużyny jednak przegrywały w ostatnich latach. Lech Poznań dał sobie wejść na głowę i pozwolił, żeby mecz toczył się na warunkach Spartaka. Przed drugą połową nie dało się być optymistą. Po prostu wydawało się, że to Spartak jest bliżej drugiej bramki niż Lech.

Gwóźdź do trumny

No i druga bramka była kwestią czasu. Spartak wykorzystał, że Lech grał na stojąco. Lechici wyglądali na przemęczonych, bezsilnych, w ogóle otumanionych tym, co się dzieje na Słowacji. Konsekwencją była druga bramka pięciokrotnego mistrza Słowacji. Wydawało się, że sytuacja jest beznadziejna. Zero jakości było ze strony Lecha. Nie było żadnych akcji, na których można było opierać optymizm. Niby wlał trochę nadziei Kristoffer Velde, ale tak szybko jak wszyscy kibice z Poznania podnieśli się z foteli w nadziei, że zaraz Lech zacznie grać, tak jak powinien, tak szybko usiedli.

Spartak błyskawicznie sprowadził wszystkich na ziemię, a dokładnie zrobił to Lukas Stetina. Oddajmy, co królewskie. Genialnie złożył się do przewrotki, ale doszedł do takiej sytuacji dzięki dominie błędów zawodników Lecha. Tak jak zresztą w całym meczu. Błędy, błędy i jeszcze raz błędy zadecydowały o tym, że „Kolejorz” pożegnał się już w III rundzie kwalifikacji z europejskimi pucharami, i to z rywalem, którego powinien pokonać.

Mając niekorzystny wynik, oczekiwalibyśmy jakichś szaleńczych ataków, Spartaka dramatycznie broniącego się. Nic z tych rzeczy. Lech Poznań nie miał pomysłu na Spartaka. Zabrakło gościa, który trochę wstrząśnie tym zespołem. Próbował zrobić to Filip Szymczak, ale on sam to za mało. Mikael Ishak zaliczył totalnie bezbarwny występ. Dramatycznie słaby. „Kolejorz” oddał w całym meczu tylko dwa celne strzały. Tak nijakiego i bezradnego widzieliśmy go ostatnio w spotkaniu z Fiorentiną przy Bułgarskiej. To był zespół bez żadnej werwy. Bez żadnej wiary w awans, po tym jak stracił pierwszą bramkę. Zaczął gotować się jeszcze przy korzystnym wyniku, gdy czuł, że coś idzie nie tak. Dramat. Myślał indyk o niedzieli, a w sobotę łeb mu ścięli.

Lech Poznań – to dopiero początek kłopotów?

Mamy wrażenie, że na Słowacji wyszły na powierzchnię wszystkie problemy Lecha. Wszystko się skumulowało i uderzyło z podwójną siłą. Słaba forma Ishaka. Hotić, który znikł po dobrym początku. Elias Andersson, który jest tykającą bombą w defensywie. Jesper Karlstrom, który jest cieniem samego siebie. Trzeba dodać do tego również pewne błędy personalne Johna van den Broma. Jakby było mało tych kłopotów, to dłuższa absencja czeka Joela Pereirę, a można się domyślić, że ze zdrowiem Antonio Milicia również jest coś nie tak.

Drużyna wygrywała spotkania, ale nie przekonywała. Dostała tydzień odpoczynku, żeby zregenerować głowy i organizm. Na Słowacji nic nie było zregenerowane u piłkarzy. Od samego początku pachniało kłopotami. Było elektrycznie i Lech Poznań wyglądał po prostu na gorszy zespół. Piłkarze nie robili żadnej różnicy. Byli wolniejsi i słabsi od Słowaków, którzy w większości odbili się od polskiej ekstraklasy. Być może ten mecz to dopiero początek problemów „Kolejorza”, a odpadnięcie po takim spotkaniu jeszcze przez długi czas będzie bolało w Poznaniu. Będzie bolało, a skutki tego dwumeczu mogą być widoczne jeszcze przez jakiś czas. I nikogo w Poznaniu nie pocieszy fakt, że teraz będzie łatwiej o mistrzostwo, bo Raków i Legia grają dalej.

Dodaj komentarz

Zapraszamy do kulturalnej dyskusji.

Najnowsze