Jakub Bartkowski od obecnego sezonu reprezentuje barwy Warty Poznań. W wywiadzie dla naszego portalu zapytaliśmy go m.in. o kulisy odejścia ze spadającej Lechii Gdańsk, jak czuje się jako nestor w kadrze „Dumy Wildy”, jak idzie mu przyswajanie gry na wahadle, o słabą dyspozycję z początku sezonu Warty i czy liczy na rozegranie 300 meczów w ekstraklasie.
Jan Ekwiński: To na początek zapytam, czy lubi Pan podróże po Polsce?
Jakub Bartkowski: Lubię podróże po Polsce, lubię też podróże zagraniczne i ogólnie zwiedzanie. Turystyka, poznawanie nowych miast i miejsc generalnie sprawia mi przyjemność, ale wiem do czego Pan tutaj nawiązuje.
Cieszę się, że Pan wie. W swojej dotychczasowej karierze zwiedził Pan piłkarską Polskę jak długą szeroką. Idąc od początku mamy Łódź, Suwałki, Kraków, Szczecin, Gdańsk, a obecnie Poznań. Ma Pan jeszcze jakiś region na mapie Polski do odhaczenia? Może coś na przykład na Śląsku? Tam kilka klubów byłoby jak najbardziej realnych.
No tak, patrząc na geografię naszego państwa, to jeszcze tak z tych dalszych miejsc zostaje Podkarpacie lub właśnie Śląsk. Ale oczywiście to tak pół żartem, pół serio. Generalnie cieszę się, że teraz jest to Poznań, bo jest to stosunkowo blisko do mojego rodzinnego domu i do miejsca, gdzie mamy razem z żoną i dziećmi dużo znajomych oraz rodziny.
Przechodząc do teraźniejszości: do obecnego klubu, Warty Poznań, przeszedł Pan ze spadającej Lechii Gdańsk, do której przyszedł Pan w styczniu bieżącego roku. Patrząc z perspektywy trzech miesięcy, czy żałuje Pan przejścia do Lechii?
Na pewno ten okres, który spędziłem w Lechii, był ciężki. Wiadomo, że finisz sezonu potoczył się tak, że spadliśmy z ligi, więc był to po prostu słaby czas sportowo. To był też ciężki czas dla mnie i mojej rodziny, ponieważ moja rodzina została w Szczecinie. Wiadomo, że najbliżsi zawsze są dużym wsparciem. Jestem mocno zżyty z dziećmi, aczkolwiek pod tym względem cieszę się, że rodzina została wtedy w Szczecinie. Przenoszenie dzieci na pół roku z przedszkoli i po tym półroczu kolejna przeprowadzka byłaby dla nich czymś trudnym. Dlatego cieszę się, że przynajmniej tu udało się uniknąć takich ciągłych zmian.
Finansowo były duże zaległości, więc tutaj również nie można powiedzieć, że było spokojnie. Przed transferem, spisując sobie plusy i minusy, to decyzja się broniła, ale wyszło, jak wyszło. Mimo ciężkiej sytuacji, która była, szukam pozytywów. Chociażby w tym, że poznałem nowych ludzi, a Gdańsk jest naprawdę pięknym miastem. Przeszłości już się nie zmieni i tego, co się wydarzyło. Może w miarę upływu czasu będę do tego dużo bardziej optymistycznie podchodził.
A czy oprócz Warty miał Pan jeszcze jakieś oferty latem?
Generalnie to sytuacja była dosyć dziwna, ponieważ dostawałem sygnały z Lechii, że klub chce, żebym został, a w tym samym czasie wielu zawodników odchodziło. Tak naprawdę nikt nie wiedział na czym stoi, więc byłem w takim zawieszeniu. Lechia teoretycznie wykazywała chęć zatrzymania mnie, ale do jakichkolwiek rozmów na temat kontraktu nie było. Teoretycznie miałem kontrakt zapewniony, ale wiadomym było, że Lechii raczej na ten mój kontrakt po spadku nie będzie stać. Dlatego sygnalizowałem, że jeżeli mamy się dogadać, to fajnie jakby to się stało jak najszybciej, ponieważ każdemu zależy na czasie. Dopiero po pewnym okresie ta decyzja ze strony Lechii była taka, że jednak w zasadzie większość zawodników ze starego składu, oprócz tych młodych, ma odejść. Jeżeli zaś chodzi o oferty, to były również inne tematy. Ja jednak podjąłem decyzję żeby trafić do Warty Poznań i jestem zadowolony z tej decyzji.
To chyba budujące, że wyrobił sobie Pan taką renomę w ekstraklasie? Nawet pomimo spadku, klubowi zależało na Pana szybkim ściągnięciu. Przynajmniej tak wynikało ze słów pełniącego wówczas obowiązki dyrektora sportowego Warty, Tomasza Pasiecznego.
Na to wygląda. Pojawił się wakat na pozycji prawego wahadłowego i Warta szukała nowego zawodnika na tę pozycję i naturalną była sytuacja, że się po mnie zgłosiła. Chociaż oczywiście mogła zgłosić się także po innych, ale gdzieś tam ten ruch się uzupełniał.
Przechodząc do „Dumy Wildy”, został Pan najstarszym oraz, z racji liczby występów w ekstraklasie, najbardziej doświadczonym piłkarzem w kadrze. A przecież w tym roku skończy Pan dopiero 32 lata. Ma Pan poczucie, że to kariera tak szybko mija, czy po prostu to Warta stawia na młodość?
Podejrzewam, że w Lechii byłem może nie w środku tej wiekowej tabeli, ale mimo wszystko parę tych nazwisk było przede mną, tak samo, jak w Pogoni. Niemniej tak się tutaj ułożyły te ruchy Warty, że faktycznie jestem najstarszy. Choć jeszcze powiedzmy, że nie jestem aż tak stary. Wiedziałem o tym i zacząłem przeglądać jakby to wyglądało w innych drużynach i wiadomo, że w większości już byłbym w tej czołówce wiekowej tabeli. Można powiedzieć, iż ma się takie poczucie, że ten czas płynie i dużo lat gry nie zostało.
Aczkolwiek chciałbym grać jak najdłużej na poziomie ekstraklasy. Zatem z jednej strony faktycznie te lata lecą, a z drugiej czuję się dobrze. Praktycznie nie mam większych kontuzji, bo na ten moment sobie takich nie przypominam. W tym roku w Warcie byłem zdrowy praktycznie w każdym meczu. W Lechii we wcześniejszym sezonie i w Pogoni też byłem cały sezon zdrowy, więc mimo tego że dosyć dużo tych meczów rozgrywam, jak na polskie warunki i polską ligę, to cieszę się że to zdrowie mi dopisuje.
Ma Pan okazję trenować i grać na prawej stronie razem z Kajetanem Szmytem, któremu wielu wróży wielką karierę. Jak układa się z Pana perspektywy ta współpraca?
Na początku zagrałem kilka meczów w trójce obrońców i dopiero teraz tak naprawdę więcej gram na takim ofensywnym wahadle. Do drużyny dołączyłem na obozie w Grodzisku Wlkp. i już na pierwszym treningu było widać, że Kajetan ma dużą piłkarską jakość i faktycznie z tą piłką jest w dobrych relacjach. Jest młodym chłopakiem, a już tych meczów dosyć sporo nazbierał. Wydaje mi się, że na pewno musi zrobić następny krok, żeby się rozwijał, chociaż dla Warty na pewno jest on wartością dodaną. Nie zdziwiłbym się, gdyby Warta chciała go zatrzymać do końca sezonu. To jest bardzo mocna postać, jeżeli chodzi o drużynę i o jej jakość.
Skoro wspomniał Pan o pozycji: w dotychczasowej karierze grał Pan na obronie, prawej, lewej, a czasem na środku. Jednak bardzo rzadko bywał Pan sprawdzany na prawym wahadle. A taką właśnie trener wyznaczył Panu ostatnio rolę na boisku. Odnajduje się Pan w niej?
Można powiedzieć, że jest to taka nowość, z czego się cieszę. Jak widać w wieku 31 lat można czegoś nowego w tej piłce jeszcze doświadczyć. Ja zawsze grałem w takich drużynach, które preferowały ustawienie z czwórką obrońców i pełniłem w przeważającej większości rolę tego bocznego obrońcy, zwłaszcza na prawej stronie. Jest to pierwszy klub w mojej karierze, który gra formacją z wahadłowymi. Warta nie ściągała mnie na pozycję do końca dla mnie naturalną, ale na pewno wiedziała co robi i tak naprawdę nie jest to dla mnie żaden problem.
Wiadomo, że na początku trzeba się nauczyć pewnych automatyzmów, ale w każdym innym klubie byłoby tak samo. Gra czwórką obrońców też się czasami różni między sobą i tutaj też tak jest. Trener Dawid Szulczek standardowo stosuje nasze wyjściowe ustawienie z wahadłami, ale czasem dobiera taktykę i ustawienie danych zawodników pod przeciwnika i stara się wykorzystać słabe strony rywali. Więc to też czasami jest tak, że na papierze jest to wahadłowy, a w meczu wygląda to inaczej.
Jaka jest największa różnica między wahadłem a prawym obrońcą?
Na pewno w takim klasycznym ustawieniu mniej trzeba się martwić, że tak powiem, o obronę w defensywie. My gramy dosyć wysokim pressingiem i generalnie bardzo mi się takie podejście podoba. Nie chodzi o moją pozycję, ale bardziej o sam pogląd, że jak idę do pressingu, to nie muszę się martwić co się dzieje za moimi plecami. Jeżeli coś będzie się za nimi działo, to nie jest to moja wina. Ja mam iść do przodu w pressingu i tym się zająć. Nic, co się dzieje z tyłu, mnie nie interesuje. Natomiast jak się gra na prawej obronie, to jednak takiego podejścia nie może być. Wtedy już jest się bliżej tej bramki i tych obrońców za moimi plecami w takim wypadku jest mniej.
Jeżeli chodzi o grę w ofensywie, to tutaj aż takiej różnicy nie widzę. Na przykład w Pogoni w zasadzie też graliśmy bardzo wysoko i ofensywnie jako boczni obrońcy. Można by wręcz powiedzieć, że była to taka pozycja wahadłowego. Gdybym miał wskazać jakąś odmienność to powiedziałbym, że w ofensywie jeżeli grałem na prawej obronie i widziałem, że jest niedowaga zawodników w defensywie, to do ataku się nie włączałem. Natomiast jako wahadłowy jest to praktycznie mój obowiązek, żeby podążać za akcją. Uogólniając, wydaje mi się, że różnica jest w tym, że można jakby mniej troszczyć się o to, co się dzieje z tyłu – czy w ataku, czy w obronie.
Chwilę wcześniej zahaczyliśmy o tematy związane z młodością w Warcie, której przykładem jest także trener Dawid Szulczek. Nie przeszkadza to Panu, że praktycznie rocznikowy rówieśnik wydaje polecenia na treningu? Decyduje o tym, czy gra Pan w składzie czy nie?
Nie. W ogóle nie zwracam na to uwagi. Najważniejsze w trenerze jest nie wiek, bo to jest tylko liczba, lecz kompetencje, wiedza i umiejętność przekazania tej wiedzy oraz kontakt z zespołem. Tak naprawdę to się liczy, a trener Szulczek w tych tematach jest na wysokim, a nawet bardzo wysokim poziomie. Dlatego to kompletnie nie ma znaczenia.
Niewątpliwie trener Szulczek jest słusznie chwalony za swoją pracę. Jednak początek sezonu w wykonaniu Warty jest dość rozczarowujący. Od wrześniowego zgrupowania nie wygraliście w ekstraklasie meczu, zdobywając jeden punkt. Przerwa na kadrę przyszła w dobrym momencie, prawda?
Ciężko powiedzieć, bo tak naprawdę nie uważam, żebyśmy byli w jakimś kryzysie. Oczywiście, te wyniki są słabe, bo patrząc na suchą średnią punktową, to rzeczywiście można powiedzieć, że jest spadkowa. W tym momencie nie jesteśmy na takim miejscu, ponieważ inne drużyny punktują słabiej. Niemniej oczywistym jest, że niektóre zaczną punktować lepiej. My musimy patrzeć na siebie i tę średnią punktową zwiększać. Aczkolwiek w wielu meczach, nie chcę powiedzieć, że mieliśmy pecha, bo szczęściu trzeba pomóc, ale w tych końcówkach traciliśmy bramki i przez to traciliśmy punkty. Chociażby w ostatnim meczu z Koroną, w ostatniej akcji z Radomiakiem, ze Śląskiem mieliśmy niestrzelony rzut karny w końcówce.
Więc przy odrobinie szczęścia tych punktów mogło być więcej. Gdyby tak na chłodno przeanalizować wszystkie mecze, to wydaje mi się, że de facto na porażkę zasłużyliśmy z Lechem Poznań. W pozostałych meczach, które przegraliśmy, równie dobrze mogliśmy zremisować. Natomiast te, które zremisowaliśmy, równie dobrze można było wygrać. To jest takie dość pozytywnie nastrajające i wydaje mi się, że zaczniemy wygrywać te mecze, a nawet musimy. Mamy dużą świadomość tutaj w zespole, znamy swoje cele i jestem przekonany, że zaczniemy wygrywać, a przynajmniej lepiej punktować.
Teraz pozostaje tylko dołożyć Panu jakieś cyfry. Od sezonu 2017/2018 zawsze strzela Pan gola lub notuje asystę i pewnie sam Pan liczy na podtrzymanie tej serii?
No niewątpliwie, na razie w Warcie nie miałem ani asysty, ani bramki, więc tutaj na pewno wymagam od siebie więcej i chciałbym dokładać cegiełki w postaci liczb na moim koncie. Aczkolwiek też sporo tych meczów grałem właśnie na środku obrony albo na niskim wahadle, takim bardziej cofniętym. Wtedy o te liczby na takiej pozycji z pewnością było ciężej. Niemniej na pewno takowe by się przydały czy to z mojej strony, czy innych zawodników. Natomiast najważniejsze w tym momencie i tak są punkty. Nieważne, kto będzie strzelał czy asystował, musimy zacząć je zdobywać.
Pozwolę sobie trochę wyjść poza Wartę i spytać o Pańską karierę. Jest jeszcze jakieś marzenie, którego Jakub Bartkowski w futbolu nie zrealizował i marzy, aby to zrobić?
Można powiedzieć, że nie zrealizowałem marzenia o występie w reprezentacji Polski. Tutaj już raczej wydaje mi się, że nie ma na to obiektywnie szansy. A jeżeli chodzi o takie moje marzenia, to od dziecka marzyłem o tym, żeby grać w piłkę nożną. W młodym wieku myślałem sobie, że jak będę grał na poziomie drugiej ligi, to będę zadowolony. Może to niezbyt ambitnie w tym momencie brzmi, ale pochodzę z małej miejscowości i to nie było łatwe. No i wiadomo, wszyscy za dzieciaka grali wtedy w piłkę. Na tamten czas takie było moje pierwsze, może nie marzenie, ale taki cel, który by mnie w miarę zadowalał. Później moim marzeniem był występ w Widzewie, które udało mi się zrealizować i zagrać dla niego wiele meczów, to na pewno było takie jedno z moich ważniejszych marzeń. Pamiętam, jak później sobie myślałem, że gdy zagram 100 meczów w ekstraklasie, to będę bardzo zadowolony.
A jak Pan sądzi, uda się dobić do trzystu występów w ekstraklasie? W jednym z wywiadów mówił Pan, że w piłkę planuje pograć bardzo długo. Założenie dalej aktualne?
Nie wiem ile dokładnie mam na koncie meczów w ekstraklasie, ale na pewno ponad 200 (przed meczem ze Stalą Mielec Jakub Bartkowski rozegrał 218 spotkań, przypis autora). Tak naprawdę czemu mam nie marzyć, żeby mieć 300 meczów w ekstraklasie w tym momencie? Myślę, że jeżeli zdrowie dopisze, a w tym momencie dopisuje, to wszystko jest do zrobienia. Jest to na ten moment osiągalny cel. Oczywiście nie będzie o to łatwo, gdyż jednak tych meczów dużo brakuje, ale nie pogniewałbym się, gdyby się udało.