Do mistrzostwa jeden krok i „wszyscy” szczęśliwi z przegranej Southamptonu


Pasjonująca sobota w Premier League – emocje na górze i na dole tabeli

14 kwietnia 2018 Do mistrzostwa jeden krok i „wszyscy” szczęśliwi z przegranej Southamptonu

Sobota w Premier League upłynęła pod znakiem kolejnego kroku Manchesteru City do zdobycia piątego mistrzostwa Anglii i zwycięstw zespołów walczących o utrzymanie. Choć praktycznie znamy już najważniejsze rozstrzygnięcie, to walka o uniknięcie strefy spadkowej zapowiada się pasjonująco.


Udostępnij na Udostępnij na

Piąte mistrzostwo Anglii dla Manchesteru City to zdecydowanie główne wydarzenie w Premier League od kilku tygodni. W ten weekend „The Citizens” mieli postawić kolejny krok ku podniesieniu trofeum. Ponadto niespodziewanie wygrana Chelsea z Southamptonem ucieszyła nie tylko kibiców „The Blues”…

Przełamanie

Trzy porażki w ciągu niespełna tygodnia sprawiły, że Manchester City przestał być postrzegany jako zespół „nietykalny”. Coraz głośniej zaczęto mówić, iż maszynę Guardioli czeka wizyta u mechanika, bo ostatnio ewidentnie coś się popsuło. Spotkanie z Tottenhamem miało rozwiać obawy o stan rzeczy na Etihad Stadium, a zespół „The Citizens”, pokonując „Spurs”, miał wykonać kolejny krok w kierunku zdobycia mistrzostwa Anglii.

Od początku spotkania można było zauważyć olbrzymią determinację w zespole Manchesteru City, by przełamać ostatnią serię porażek. Już od pierwszych minut spotkania bardzo aktywny był Raheem Sterling. Anglik w 8. minucie próbował strzału z dystansu, lecz próba filigranowego zawodnika okazała się niecelna.

Napór „The Citizens” rósł, czego efektem była bramka Gabriela Jesusa. Bramka szczególna, dlatego że cała akcja, licząc od początku, zawierała tylko trzy podania. Trafienie Brazylijczyka dodało animuszu „The Citizens”. Zaledwie trzy minuty po wyjściu na prowadzenie rozpędzony Raheem Sterling wpadł w pole karne, gdzie został sfaulowany przez golkipera Tottenhamu, Hugo Llorisa. Arbiter Jon Moss wskazał na jedenasty metr. Rzut karny pewnym uderzeniem wykorzystał Ilkay Gündogan.

Tottenham odpowiedział dopiero kilka minut później za sprawą strzału z dystansu Erika Lameli. Uderzenie Argentyńczyka okazało się niecelne, lecz dało sygnał do ataku Tottenhamowi. Na tyle głośny, że zakończony zdobyciem bramki. Tuż przed końcem pierwszej połowy kontaktowego gola dla „Spurs” zdobył po koronkowej akcji Christian Eriksen.

Trafienie Duńczyka nie zmieniło obrazu gry w drugiej połowy. Co prawda Pep Guardiola częściej nerwowo spacerował wzdłuż linii bocznej boiska, lecz inicjatywa należała do „The Citizens”.

Prawdziwa dominacja Manchesteru City zaczęła się jednak pół godziny przed końcowym gwizdkiem. Świetnych sytuacji na podwyższenie rezultatu nie wykorzystali Gabriel Jesus oraz dwóch Raheem Sterling. Jednak do trzech razy sztuka, więc trzecia próba Anglika w drugiej połowie zakończyła się sukcesem.

„The Citizens” do końca spotkania kontrolowali przebieg meczu, a nieudolne próby zagrożenia bramce Edersona ze strony Tottenhamu tylko pomogły podopiecznym Guardioli utrzymać korzystny rezultat.

Zwycięstwo nad „Spurs” znacznie przybliżyło Manchester City do piątego mistrzostwo Anglii w historii klubu. Tytuł dla zespołu Guardioli jest praktycznie już wyłącznie kwestią czasu.

„Łabędzie” bliżej brzegu

Swansea City do starcia z Evertonem przystępowało w dość komfortowej sytuacji. Porażka Southamptonu sprawiła, iż w przypadku zwycięstwa „The Swans” mieliby aż siedmiopunktową przewagę nad strefą spadkową. To dodatkowo zmotywowało podopiecznych Carlosa Carvalhala. Swansea od początku ruszyło do ataku, nie tworząc jednak wielu dogodnych okazji. Dopiero po ponad kwadransie zespół z Walii był bardzo bliski zdobycia bramki – piłkę z linii bramkowej Evertonu wybił Cenk Tosun.

Ostrzeżenie nie podziałało pozytywnie na gości. Everton nadal grał ospale, oddając pierwszy celny strzał po ponad półgodzinie gry. Zespół z Liverpoolu ruszył do przodu dopiero w końcówce pierwszej połowy. To, co nie udało się Swansea, powiodło się Evertonowi. Łukasz Fabiański co prawda obronił uderzenie, lecz po interwencji Polaka piłka tak niefortunnie odbiła się od Kyle’a Naughtona, że wpadła do bramki.

W drugiej odsłonie spotkania gracze Carvalhala rzucili się do odrabiania strat. Swansea z każdą minutą dominowało coraz bardziej, czego efektem był wyrównujący gol Jordana Ayewa. Pokrzepieni strzeloną bramką, gospodarze dążyli do zwycięskiego trafienia. Swojej szansy szukał także Everton. Wymiana ciosów sprawiła, że mecz nabrał jeszcze większych rumieńców. Żaden z zespołów nie potrafił jednak przechylić szali zwycięstwa na swoją stronę.

Siódme miejsce dla Burnley?

Spotkanie Burnley z Leicester City określano w mediach jako starcie o siódme miejsce w tabeli na koniec sezonu. Różnica zaledwie trzech punktów w przypadku zwycięstwa „The Foxes” dawała nadzieję zespołowi Claude’a Puela na zajęcie wyższej lokaty w obecnej kampanii od gospodarzy.

Jednak jak to bywa z nadzieją – może być ulotna. Dwie bramki Burnley w pierwszych dziewięciu minutach postawiły sprawę jasno – gospodarze nie zamierzają nikomu oddać wysokiej, siódmej lokaty w tabeli. Najpierw prostopadłe podanie od partnera wykorzystał Chris Wood, a trzy minuty później bramkę po uderzeniu głową zdobył Kevin Long. Było to pierwsze trafienie irlandzkiego obrońcy w obecnym sezonie.

Leicester zdołało odpowiedzieć jedynie raz. Kontratak „The Foxes” w swoim stylu wykończył James Vardy. Zwycięstwo Burnley umocniło klub z północnej Anglii na siódmej lokacie i pozwoliło nawet pokusić się o walkę z Arsenalem o miejsce gwarantujące grę w europejskich pucharach.

Zaha – Orzeł nad Orłami

Podobnie jak w przypadku Swansea City porażka Southamptonu zmobilizowała Crystal Palace – kolejny zespół niebędący pewny utrzymania w Premier League. „The Eagles” od początku meczu z Brighton & Hove Albion mocno postawili na ofensywę. Na efekty nie trzeba było długo czekać. Już po pięciu minutach gry po szybkim wykonaniu rzutu rożnego strzał Luki Milivojevicia z ostrego kąta niefortunnie odbił golkiper gości Matt Ryan, a piłkę toczącą się do bramki z najbliższej odległości dobił Wilfried Zaha.

Niespełna dziesięć minut później kolejny rzut rożny dla Crystal Palace spowodował równie opłakane skutki dla Brighton. W zamieszaniu podbramkowym najlepiej zachował się James Tomkins, podwyższając prowadzenie „The Eagles”.

Brighton odpowiedziało niemal natychmiast. Po rzucie rożnym piłkę zgrał Lewis Dunk, a praktycznie z linii bramkowej w siatce umieścił ją Glenn Murray. To była jednak dopiero pierwsza tura wymiany ciosów.

Sześć minut po utracie gola Crystal Palace na bezpieczny dystans wyprowadził ponownie Wilfried Zaha strzałem głową. „The Seagulls” ponownie zdołali odpowiedzieć. Bramkę kontaktową po szarży lewym skrzydłem zdobył José Izquierdo.

Intensywna pierwsza połowa przesądziła o końcowym rezultacie. Wygrana Crystal Palace pozwoliła „The Eagles” na sześć punktów odskoczyć od strefy spadkowej.

Złota bramka Ince’a

Przed obecnym sezonem Huddersfield Town eksperci dawali najmniejsze szanse na utrzymanie spośród wszystkich beniaminków. Jednak ku zdziwieniu wszystkich „The Terriers” radzą sobie nadspodziewanie dobrze i ani myślą o odejściu w niebyt angielskiej piłki. Cztery punkty przewagi nad strefą spadkową pewności jednak nie dawały, dlatego podopieczni Davida Wagnera musieli wygrać z Watfordem, by nie skomplikować swojej sytuacji w tabeli.

Pierwsi groźnie zaatakowali goście. Strzał Troya Deeneya z 15. metra okazał się jednak niecelny. Pierwsza połowa upłynęła ponadto na grze w środku pola i wyrównanej rywalizacji, a to, co najważniejsze, wydarzyło się w drugiej odsłonie spotkania.

Huddersfield znacznie zwiększyło tempo, a groźne strzały z dystansu Rajiva van La Parry, a następnie Jonathana Hogga okazały się minimalnie niecelne. Napór beniaminka trwał. Efekt urealnił się dopiero w doliczanym czasie gry, gdy Tom Ince wprawił w euforię kibiców na John Smith’s Stadium. Zwycięstwo nad Watfordem powiększyło przewagę Huddersfield Town do siedmiu punktów nad strefą spadkową.

Bójmy się Mane

Po zakwalifikowaniu się do półfinału Ligi Mistrzów Liverpool przystępował do meczu z Bournemouth z wielką wiarą we własne możliwości. Od początku spotkania „The Reds” narzucili swój styl gry, a na efekt nie trzeba było długo czekać. Już sześć minut po pierwszym gwizdku Sadio Mane umieścił piłkę w bramce Asmira Begovicia. Senegalczyk najpierw uderzył głową, a następnie wybitą piłkę przez Bośniaka dobił nogą, umieszczając futbolówkę w siatce.

Liverpool złapał wielki spokój w grze, całkowicie kontrolując przebieg spotkania. Z każdą kolejną minutą „The Reds” stwarzali groźne sytuacje, lecz zespół Kloppa zawodził w elemencie wykończenia.To zmieniło się w drugiej połowie.

Dwadzieścia minut przed końcem Asmira Begovicia strzałem głową zaskoczył Mohamed Salah. Było to czterdzieste trafienie Egipcjanina we wszystkich rozgrywkach w obecnym sezonie. Koledze z zespołu pozazdrościł Roberto Firmino. Brazylijczyk tuż przed końcowym gwizdkiem ustalił wynik spotkania. Starcie z Bournemouth to kolejny mecz, w którym całe ofensywne trio Liverpoolu zdobyło przynajmniej po jednej bramce.

Szczególną uwagę należy zwrócić na postawę Sadio Mane. Senegalczyk gra z wielką swobodą i z każdym tygodniem prezentuje coraz wyższą formę. To zdecydowanie zły omen dla polskiej reprezentacji przed zbliżającym się mundialem.

Wyniki sobotnich spotkań Premier League:

Southampton 2 – 3 Chelsea

Burnley 2 – 1 Leicester City

Crystal Palace 3 – 2 Brighton & Hove Albion

Huddersfield Town 1 – 0 Watford

Swansea City 1 – 1 Everton

Liverpool 3 – 0 AFC Bournemouth

Tottenham Hotspur 1 – 3 Manchester City

Dodaj komentarz

Zapraszamy do kulturalnej dyskusji.

Najnowsze