Czy Mateusz Bogusz zostanie drugim Polakiem, który w tym sezonie wygra Ligę Mistrzów? Kącik egzotyczny #23


Polacy odciskają coraz większe piętno na nieeuropejskich Ligach Mistrzów. Mateusz Bogusz walczy o tę ze strefy CONCACAF.

4 czerwca 2023 Czy Mateusz Bogusz zostanie drugim Polakiem, który w tym sezonie wygra Ligę Mistrzów? Kącik egzotyczny #23
angelsonparade.com

W nocy z niedzieli na poniedziałek o godzinie 03:00 polskiego czasu, amerykańskie Los Angeles FC ponownie stanie w szranki z meksykańskim Club León. Stawką pojedynku jest końcowy triumf w Lidze Mistrzów CONCACAF. Na ten moment troszeczkę bliżej sukcesu jest drużyna z Meksykańskich Stanów Zjednoczonych (tak brzmi oficjalna nazwa Meksyku). Ówcześni gospodarze, a aktualni goście wygrali pierwsze spotkanie 2:1. Zatem Mateusz Bogusz wraz ze swoim klubem musi gonić wynik.


Udostępnij na Udostępnij na

Kolejny prezent dla Polaka?

W momencie, gdy Maciej Skorża przechodził do japońskiego Urawa Red Diamonds można było pomyśleć, że los się do niego niesamowicie uśmiechnął. Polski szkoleniowiec otrzymał bowiem możliwość prowadzenia drużyny, która była już zakwalifikowana do finału azjatyckiej Ligi Mistrzów. Były trener Lecha Poznań świetnie wykorzystał nadarzającą się okazję i zdobył trofeum, jednocześnie zostając bohaterem.

Każda historia człowieka związanego z piłką nożną jest inna, jednak w tej dotyczącej Mateusza Bogusza można znaleźć pewne podobieństwo. Polak na przełomie marca i kwietnia dołączył do amerykańskiego Los Angeles FC, które wówczas miało przed sobą dwumecz w ćwierćfinale Ligi Mistrzów CONCACAF. Dla Mateusza było jeszcze za wcześnie, by zadebiutować w drużynie, więc w tych spotkaniach nie było go nawet w kadrze meczowej. Klub z Miasta Aniołów pewnie sobie poradził i awansował do półfinału bez pomocy Polaka. Mateusz Bogusz zadebiutował w drużynie 16 kwietnia podczas derbów Los Angeles.

Maciej Skorża otrzymał finał azjatyckiej Ligi Mistrzów jako prezent. Sytuację tę można bez problemu odnieść do przypadku z Ameryki, w którym Mateusz Bogusz dostał półfinał Ligi Mistrzów CONCACAF jako prezent. Oznacza to, że były piłkarz Leeds United musi rozegrać dwa razy więcej spotkań od szkoleniowca Urawy Red Diamonds, by osiągnąć sukces, jednak nadal jest to okazja, która nie przytrafia się każdemu.

Czy Mateusz Bogusz obala aklimatyzacyjny mit?

Jeżeli interesujecie się piłką nożną od dłuższego czasu, to zapewne wiele razy słyszeliście frazę „jest w nowym klubie, potrzebuje czasu na aklimatyzację”. Powoli można zacząć odnosić wrażenie, że w bardzo anemiczny i niezdecydowany sposób odchodzi ona do lamusa. Od piłkarzy wymaga się coraz więcej i więcej, więc nawet okres aklimatyzacyjny w ich wykonaniu musi być bardzo intensywny.

Mateusz Bogusz przychodził do Los Angeles FC jako obiecujący zawodnik, w którym drzemie ogromny, lecz jeszcze nierozwinięty potencjał. Polak przez pierwsze dwa tygodnie od przeprowadzki do Stanów Zjednoczonych oswajał się z otaczającym go środowiskiem, nie rozgrywając oficjalnych spotkań. Jak już zostało wspomniane, piłkarz swój pierwszy mecz w brawach nowej drużyny rozegrał 16 kwietnia. Od tamtego momentu opuścił tylko jeden pojedynek – w 1/16 krajowego pucharu.

Polak wybiegł na murawę już w 10 spotkaniach. Proporcja występów w pierwszym składzie i wejść z ławki to idealne pół na pół. Na pewno można powiedzieć, że pomocnik cieszy się zaufaniem trenera Steve’a Cherundolo. W dotychczasowych trzech meczach Ligi Mistrzów CONCACAF, Mateusz Bogusz rozegrał 133 minuty z 210 możliwych. Wynik nie jest wybitny, ale jest dobry. We wszystkich wspomnianych występach Polak zdobył jedną bramkę i wywołał dosyć sporną kwestię odnośnie tego, czy uznać mu asystę.

Bramka dająca tlen

Wspomniana sytuacja miała miejsce w pierwszym meczu finałowym Ligi Mistrzów CONCACAF. W ostatniej minucie doliczonego czasu gry Sergi Palencia pognał prawą stroną boiska, skąd dograł piłkę w obręb szesnastki. Na torze jej lotu stał Mateusz Bogusz, który ją przepuścił, a ta dotarła do Denisa Bouangi, który bezwzględnie wykorzystał sytuację.

Według części portali piłkarskich oraz redakcji sportowych asystę przy tym trafieniu zaliczył Mateusz Bogusz. Sytuacja jest na pewno sporna. Jednak oglądając transmisję meczu oraz widząc bramkę z wielu powtórek, było nam bliżej zdania, że Polak niestety nie powinien mieć wspomnianej asysty. Nasze zdanie niestety zostało potwierdzone przez raport opublikowany na stronie concacaf.com, gdzie jako asystent wpisany został Sergi Palencia.

Niemniej, Mateusz Bogusz świetnie zachował się przy tej sytuacji, sprytnie zbiegając do środkowego obrońcy oraz absorbując jego uwagę. Dzięki temu Denis Bouanga miał więcej miejsca i udało mu się wykończyć akcję. Jego bramka dała tlen drużynie ze Stanów Zjednoczonych. Gdyby nie ona, Los Angeles FC byłoby w bardzo ciężkiej sytuacji, gdyż musiałoby odrabiać aż dwubramkową stratę.

Podtrzymanie przełamanej hegemonii

Przeciętny kibic, który nie interesuje się za bardzo piłką nożną w strefie CONCACAF, mógłby pomyśleć, że tegoroczny finał Ligi Mistrzów jest bardzo typowy. Gra w niej drużyna ze Stanów Zjednoczonych i drużyna z Meksyku. Bo któż inny miałby wygrać te rozgrywki? Pewnie z niemałym zaskoczeniem zostałby przyjęty fakt, że to dopiero czwarty raz, gdy drużyna ze Stanów Zjednoczonych gra w finale Ligi Mistrzów CONCACAF. Za to drużyna z Meksyku gra już… dwudziesty czwarty raz.

Mowa oczywiście o rozgrywkach Ligi Mistrzów CONCACAF, pod tą nazwą i pod tym formatem. Odbywają się one od 2008 roku i aż do edycji 2021/2022 wygrywały je wyłącznie drużyny z Meksyku! Dopiero w poprzednim roku doszło do detronizacji i na tronie zasiadło amerykańskie Seattle Sounders. Jednak mistrz z poprzedniej edycji nie miał nawet szans na obronę trofeum – nie zakwalifikował się on do rozgrywek.

Dlatego teraz drużyną broniącą amerykańskiego honoru stało się Los Angeles FC. Z jednej strony zadanie niesamowicie trudne. Z drugiej natomiast – jej przeciwnikiem jest drużyna, która również pierwszy raz gra w finale Ligi Mistrzów CONCACAF pod aktualnym formatem.

Czy Mateusz Bogusz zostanie mistrzem?

W pierwszym meczu finałowym faworyt nie zawiódł. Club León wygrał na własnym stadionie 2:1, jednak mimo pozytywnego wyniku, klub ten może być trochę rozczarowany. Meksykanie tworzyli sobie mnóstwo sytuacji i byli widocznie lepszą drużyną na boisku. Jednak ich nieszczęściem była forma Johna McCarthego. Bramkarz Los Angeles FC miał fenomenalny dzień i sam w ogromnym stopniu przyczynił się do tego, że drużyna ze Stanów Zjednoczonych ma jeszcze o co walczyć w tym finale.

Na domiar – dla Meksykanów – złego, stracili oni bramkę w szóstej minucie doliczonego czasu gry. Wynik 2:0 prezentowałby się bardziej okazale i sami zawodnicy pewnie byliby trochę spokojniejsi przed samym meczem rewanżowym. Jednak jeden błysk sprawił, że nadzieja wróciła w amerykańskie serca, a sympatycy Club León zapewne plują sobie w brodę. Mogło być spokojniej, ale nie będzie.

Los Angeles FC przed własnymi trybunami na pewno będzie zupełnie inną drużyną niż na wyjeździe, co pokazywało już w poprzednich rundach. Szczególnie, że w aktualnej edycji Ligi Mistrzów CONCACAF Club León nie radził sobie specjalnie dobrze w delegacjach. Zarówno w półfinale, jak i w ćwierćfinale wracał na tarczy.

Meksykański klub był w pierwszym meczu bez wątpienia drużyną lepszą. Nie można zatem oczekiwać, że teraz magicznie zapomni, jak się gra w piłkę. Mateusz Bogusz będzie miał przed sobą bardzo trudne zadanie, ale nie jest ono niemożliwe do wykonania. Po prostu trzeba ten mecz wygrać. A od tego jakim odbędzie się to stosunkiem – doprowadzi to do dogrywki lub bezpośredniego zwycięstwa. Emocji na pewno nie zabraknie. Oby tym razem Polak wybiegł w podstawowym składzie i osiągnął historyczny sukces!

Dodaj komentarz

Zapraszamy do kulturalnej dyskusji.

Najnowsze