Chelsea nie obroni Champions League. Rollercoaster w ćwierćfinale


Podopieczni Thomasa Tuchela zapewnili świetne widowisko na Santiago Bernabeu. Doprowadzili do dogrywki, lecz to nie wystarczyło

13 kwietnia 2022 Chelsea nie obroni Champions League. Rollercoaster w ćwierćfinale
timesofmalta.com

Ćwierćfinałowe starcie Ligi Mistrzów pomiędzy Chelsea a Realem Madryt sprostało oczekiwaniom i zapewniło ogrom emocji. Przez większość spotkania to londyńczycy przeważali, lecz ostatecznie Karim Benzema udowodnił swoją wyższość oraz dał jasny sygnał, że będzie istotną postacią w kwestii wyboru najlepszego piłkarza 2022 roku. Złota Piłka dla Francuza? Jest to coraz bardziej realny scenariusz.


Udostępnij na Udostępnij na

Chelsea Ligi Mistrzów nie obroni, lecz „The Blues” mogą chodzić z podniesionym czołem. Po nieudanym pierwszym spotkaniu zrobili, co w ich mocy, aby sprawić niespodziankę i odwrócić losy dwumeczu. Po części im się to udało, lecz dogrywka należała już do Realu Madryt; drużyny, która zdaje się czuć w tych rozgrywkach jak ryba w wodzie.

Koncert Chelsea na Santiago Bernabeu

Anglicy na rewanżowe spotkanie ćwierćfinałowe wyszli z jednym, konkretnym nastawieniem: jak najszybciej strzelić bramkę kontaktową, która pozwoliłaby złapać oddech i wrócić do rywalizacji. Udało się ten plan spełnić w stu procentach. Już w 15. minucie Mason Mount wyprowadził swój zespół na prowadzenie. Na tym nie poprzestawali, lecz pozostała część pierwszej połowy nie przyniosła większych emocji. Ostatecznie Real nie oddał w niej ani jednego celnego strzału – najgroźniejszą sytuacją było niecelne uderzenie Benzemy z rzutu wolnego jeszcze przy stanie 0:0. Chelsea natomiast po objęciu prowadzenia nadal była stroną przeważającą, lecz bez groźniejszych sytuacji bramkowych.

Taki stan rzeczy na szczęście nie utrzymał się po zmianie stron. Już pięć minut po wznowieniu gry rozgrywający bardzo dobre zawody Antonio Rudiger strzałem głową po dośrodkowaniu z rzutu rożnego podwyższył prowadzenie gości. Napór londyńczyków trwał. Gdy Marcos Alonso umieścił piłkę w siatce po ładnym strzale z pola karnego, Madryt na chwilę ucichł. Szymon Marciniak jednakże nie mógł uznać tego gola, ponieważ Hiszpan nieznacznie pomógł sobie ręką przy tymże uderzeniu. To jednak nie zdeprymowało gości i gdy Timo Werner pokonał Thibaut Courtois, wydawało się, że Real się z tego nie wygrzebie.

Okazało się, że taka sytuacja pobudziła podopiecznych Carlo Ancelottiego do działania. Najpierw po świetnym podaniu Luki Modricia Rodrygo podłączył Real do prądu, natomiast w dogrywce Benzema strzałem głową po dośrodkowaniu Viniciusa pokonał Edouarda Mendy’ego. – Cieszę się z asysty Luki. On zawsze powtarza mi, bym atakował wolną przestrzeń, bo wtedy zagra mi piłkę. Tak się stało. Cieszę się z gola i awansu – mówił po tym spotkaniu strzelec pierwszej bramki dla „Królewskich”.

Tuchel dał z siebie wszystko, Ancelotti zbyt bierny

Mecz ten jest dobrym przykładem tego, jakie wnioski po pierwszym spotkaniu wyciągnęli obaj trenerzy. Thomas Tuchel odstawił od składu będącego w nie najlepszej formie Jorginho. Oprócz tego przestawił Reece’a Jamesa z wahadła na obronę, w jego miejsce wstawił Rubena Loftusa-Cheeka, a Andreasa Christensena posadził na ławce rezerwowych. Zmienił również formację. Ustawienie z pierwszego spotkania z jednym napastnikiem i dwoma asekurującymi go ofensywnymi pomocnikami nie zdało egzaminu, więc w rewanżu zobaczyliśmy duet Havertz – Werner, a za ich plecami samotnego Mounta.

Carlo Ancelotti z kolei uznał, że zwycięskiego składu się nie zmienia. Jedyną roszadą było zastąpienie na środku obrony Edera Militao przez Nacho Fernandeza. Stwierdził również, że formacja z pierwszego spotkania 4-3-3 jest wystarczająca do tego, aby ze spokojem utrzymać wynik wywalczony na Stamford Bridge. Przebieg rewanżu pokazał, jak dużą pracę wykonał jednakże niemiecki szkoleniowiec. Co więcej, Ancelotti, widząc, jak słabo gra jego drużyna, pierwszą zmianę przeprowadził dopiero w 73. minucie spotkania. Jego decyzje personalne okazały się natomiast wyjątkowo trafione. Wpuścił wówczas na boisko Eduardo Camavingę, który zaliczył bardzo dobre wejście, a Rodrygo, który wszedł w 78. minucie, 120 sekund później strzelił bramkę kontaktową.

Na Benzemę nie ma mocnych

Thomas Tuchel odrobił lekcję z pierwszego meczu i wzorowo rozpracował „Królewskich”. Ostatecznie na nic się to nie zdało, wicemistrzowie Hiszpanii mają bowiem w swoich szeregach niezastąpionego Karima Benzemę. Francuz już w pierwszym meczu zalazł „The Blues” za skórę, jednakże w dogrywce zadał ostateczny cios, po którym zdobywcy zeszłorocznej Ligi Mistrzów nie byli w stanie się podnieść.

Nie będzie przesadą stwierdzenie, że Francuz rozgrywa swój najlepszy sezon w karierze. 24 bramki oraz 11 asyst w lidze, 12 kolejnych trafień w Lidze Mistrzów. Koronę króla strzelców w La Liga ma już w zasadzie zapewnioną (na 2. miejscu w tej klasyfikacji znajduje się Vinicius z 14 trafieniami), natomiast w Champions League brakuje mu jednej bramki, aby zrównać się z Robertem Lewandowskim. Francuz, w przeciwieństwie do Polaka, będzie miał okazję, aby poprawić swój rezultat.

Sensacyjne odpadnięcie Bayernu z Villarrealem może mieć jeszcze dodatkowe konsekwencje. Taki stan rzeczy sprawia, że Benzema wyrasta na murowanego faworyta w konkursie o Złotą Piłkę. Jeśli „Królewscy” wygrają Champions League, a Benzema dołoży kilka trafień, stanie się to wręcz pewne.

Real czeka na swojego przeciwnika, Chelsea może skupić się na Premier League

Podopieczni Carlo Ancelottiego w bólach oraz męczarniach, ale idą po swoje. W półfinale czeka ich równie trudne wyzwanie. Zmierzą się bowiem z wygranym pary Atletico Madryt – Manchester City. Dla Realu może to być okazja do rewanżu na „The Citizens”. W sezonie 2019/2020 zawodnicy Pepa Guardioli pokonali „Los Blancos” w dwumeczu 4:2.

Chelsea z kolei pozostała walka o jak najlepszy wynik w Premier League. Dogonienie Liverpoolu oraz wspomnianych „Obywateli” zdaje się rzeczą niemożliwą. Do lidera traci bowiem aż 12 punktów. Strata miejsca gwarantującego Ligę Mistrzów też jej raczej nie grozi. Piąty Arsenal ma bowiem osiem „oczek” mniej. „The Blues” muszą się mieć jednakże na baczności, ponieważ już w najbliższej kolejce podejmą „Kanonierów” na własnym stadionie. Drużyna Thomasa Tuchela mimo odpadnięcia z europejskich rozgrywek pokazała, że jest w stanie postawić się każdemu.

Dodaj komentarz

Zapraszamy do kulturalnej dyskusji.

Najnowsze