Arsenal po raz kolejny zawodzi i przegrywa z Liverpoolem…


Arsenal kolejny już raz w tym sezonie pokazał, jak bardzo niestabilną jest ekipą. Podopieczni Artety przegrali w hitowym starciu z Liverpoolem

3 kwietnia 2021 Arsenal po raz kolejny zawodzi i przegrywa z Liverpoolem…
www.footballwhispers.com

Powiedzieć o tym meczu „angielski klasyk”, to jak nie powiedzieć nic. Jedno z najbardziej emocjonujących spotkań, prawdziwy szlagier, którego po prostu żaden fan Premier League nie może odpuścić. Dziewiąty w tabeli Arsenal podejmował u siebie siódmy w ligowej klasyfikacji Liverpool i mimo że nie było to spotkanie na szczycie, to wszyscy liczyli na ogrom emocji.


Udostępnij na Udostępnij na

Arsenal w tym sezonie gra bardzo, ale to BARDZO chimerycznie. To nie podlega żadnej dyskusji. Po słabym początku podopieczni Artety nie potrafią ustabilizować formy mimo w miarę imponującej gry. Świadczy o tym chociażby lokata w tabeli, w której „Kanonierzy” nie potrafią wskoczyć na zadowalające ich miejsce.

Wszystko to chciał wykorzystać Liverpool. Liverpool, który w tej edycji Premier League również potrafi wznieść się na satysfakcjonujący swoich kibiców poziom. Sporą rolę w słabej dyspozycji „The Reds” odgrywają bez wątpienia kontuzje doskwierające głównie formacji defensywnej, ale i nie tylko.

Dlatego ten mecz był swego rodzaju starciem dwóch podrażnionych dum. Dwóch wygłodniałych lwów czekających tylko na okazję, aby wrócić na należyte dla nich miejsce. Spotkanie zapowiadało się więc nader emocjonująco.

Arsenal nie umie grać w obronie

Tak przed meczem mógł odpowiedzieć każdy fan „Kanonierów”. Piłkarze Artety jeszcze przed meczem z Liverpoolem odnotowywali bardzo niechlubną serię, a dla wielu wręcz żałosną…

Arsenal nie potrafił zachować czystego konta przez ostatnich 12 spotkań, biorąc pod uwagę wszystkie rozgrywki. Brzmi wręcz dramatycznie? Nie do końca. Taka seria dziwi, ponieważ „The Gunners” nie wyglądają źle pod względem straconych bramek na tle ligowym. Golkiper ekipy ze stolicy kapitulował w tej edycji Premier League 32 razy. Nie jest to co prawda wyśmienity wynik, ale taki sam posiadają drugi w tabeli Manchester United czy trzecie Leicester City.

Niemniej jednak Arsenal chciał przerwać tę serię. Oczywiście priorytetem w tym pojedynku było zwycięstwo, ale zachowanie czystego konta mogłoby dodatkowo podbudować morale zawodników Artety. Wszystko wyglądałoby pięknie, gdyby nie to, że ich najbliższym przeciwnikiem miał być ofensywnie grający Liverpool, z Mane, Salahem i Roberto Firmino w formacji ofensywnej…

Powrót Firmino

Rotacja w składzie to niemalże podstawowy element w futbolu na najwyższym poziomie, zwłaszcza w Premier League. Mikel Arteta w meczu z Liverpoolem również postanowił dokonać kilku zmian w stosunku do starcia z West Hamem.

Hiszpański szkoleniowiec postawił na cztery roszady. Do formacji ofensywnej dołączyli Rob Holding i Calum Chambers kosztem Davida Luiza oraz Cedrica Soaresa. Dani Ceballos wraz z Nicolasem Pepe także wystąpili od pierwszej minuty przeciwko „The Reds”, przez co na ławce znaleźli się Bukayo Saka i Granit Xhaka.

Jürgen Klopp w tym sezonie ma prawo narzekać na kontuzje. Stąd też jego kadra jest o wiele biedniejsza, a system rotacyjny mocno zaburzony. Niemiec postawił tylko na dwie zmiany względem wygranego spotkania z Wolverhampton. W wyjściowej jedenastce wystąpili James Milner oraz Roberto Firmino. To zwiastowało posadzenie na ławce Georginio Wijnalduma i przede wszystkim fenomenalnego Diogo Joty.

W pierwszych minutach meczu oglądaliśmy to, czego spodziewał się każdy. Była to oczywiście przewaga Liverpoolu. Przewaga, której „The Reds” nie potrafili udowodnić bramką. Z tego powodu w pierwszych 30 minutach nie oglądaliśmy goli. Arsenal za to wyjątkowo mógł podobać się w destrukcji, a na pochwałę zasługiwała gra Thomasa Parteya.

Arsenal i jego nijakość w ofensywie

Jednakże Liverpool ciągle nacierał na bramkę Bernda Leno. Mogło się wręcz wydawać, że bramka dla ekipy Kloppa zwyczajnie wisi w powietrzu. Zwłaszcza po sytuacji w 29. minucie, gdy podanie od Sadio Mane nie znalazło w polu karnym swojego adresata. Ponadto najstarszy zawodnik na boisku – James Milner – również mógł wykończyć świetną akcję swojego zespołu w 34. minucie, lecz Anglik fatalnie spudłował, oddając strzał ze skraju pola karnego.

Pierwsza połowa zakończyła się więc bezbrakowym remisem. Z perspektywy kibica „Kanonierów” niezwykle trudno było patrzeć na to, jaki poziom gry w tym meczu przedstawiał Arsenal. Nieskuteczny w ofensywie, nieumiejący stworzyć sobie jakiejkolwiek groźnej sytuacji. Gra podopiecznych Hiszpana w ataku wyglądała po prostu strasznie.

Liverpool natomiast musiał po przerwie zdecydowanie poprawić swoją skuteczność. O ile na początku Arsenal mógł wyglądać solidnie w ofensywnie, tak nieco później „The Reds” na spokojnie powinni strzelić chociaż jedną bramkę, czego nie potrafili uczynić. To był zdecydowanie aspekt, o którym Jürgen Klopp musiał porozmawiać z piłkarzami w przerwie meczu.

Jednak nawet jeżeli taka dyskusja na linii menedżer–piłkarze miała miejsce w przerwie spotkania, to na początku drugiej połowy można było zauważyć, że nie przyniosła ona żadnych owoców. Na tablicy wyników dalej oglądaliśmy bezbramkowy remis. Dalej ani jeden, ani drugi zespół nie uraczył nas ciekawie skonstruowaną akcją i w końcu dalej nie widzieliśmy nikogo, kto miałby się wyróżniać na boisku. Oczywiście, prócz piłkarzy, którzy zajęli się dziś głównie zadaniami defensywnymi.

Arsenal nic nie pokazał

„The Reds” dalej stwarzali sytuacje, lecz nie były one wystarczająco groźne. Aż do 62. minuty. Wtedy świetnym dośrodkowaniem popisał się Trent Alexander-Arnold, który odnalazł w polu karnym wprowadzonego w drugiej połowie Diogo Jotę. Był to jedenasty gol Portugalczyka w tym sezonie w barwach Liverpoolu.

Później działo się to, co było kwestią czasu. Mohamed Salah po świetnej indywidualnej akcji posłał piłkę między nogami Bernda Leno. Egipcjanin mógł dopisać sobie zatem osiemnaste trafienie w tej edycji Premier League. Arsenal był po prostu fatalny. Nie prezentował nic, co mogłoby się podobać obserwatorowi tego spotkania. Absolutnie nic.

Mijały minuty, a Arsenal dalej nie potrafił zagrozić w żaden sposób bramce Alissona. Ponadto „Kanonierzy” zaliczali swoje trzynaste spotkanie z rzędu bez czystego konta. W tym spotkaniu po raz kolejny pokazywali, że raczej nie włączą się do walki o miejsca premiowane grą w następnej edycji europejskich pucharów.

Emocje definitywnie zabił w 82. minucie Diogo Jota. „The Reds” bezlitośnie wykorzystali błąd Gabriela Magalhaesa i podwyższyli swoje prowadzenie na 3:0. Takim też wynikiem zakończył się klasyk angielskiej Premier League. Piłkarze Jürgena Kloppa pewnie wygrali na Emirates Stadium i tym samym upokorzyli Arsenal Mikela Artety, nie dając „Kanonierom” dojść do słowa.

Dodaj komentarz

Zapraszamy do kulturalnej dyskusji.

Najnowsze