Do naszego portalu powraca Angielska herbata, jednak w nowym, zmienionym kształcie. Co tydzień najciekawszy temat z Premier League przedstawimy w formie felietonu. Dziś na tapet bierzemy fundamentalne pytanie: kto wygra w nadchodzącym sezonie rozgrywki angielskiej ekstraklasy?
Ekscytacja. To słowo moim zdaniem najlepiej opisuje oczekiwanie na nowy sezon Premier League. To naprawdę dziwne, ale zakończone niedawno rosyjskie mistrzostwa świata były dla mnie jedynie przystawką. Przystawką przed konkretnym posiłkiem – przygotowaniami do sezonu angielskich drużyn klubowych. Każdy sparing, każde wideo z treningu powoduje dodatkowe emocje i wyobrażenia końcowej tabeli. A przede wszystkim tego, kto będzie na jej czele. Pytanie o przyszłego zwycięzcę (jakichkolwiek rozgrywek) to zagadnienie wręcz fundamentalne w świecie sportu. Próbują na nie odpowiedzieć eksperci, a nierzadko także gwiazdy popkultury, zwykli ludzie, a nawet politycy. Spróbuję więc i ja.
Faworyci po tytuł i Mourinho
Pierwsza myśl formuje się w dwa słowa – Manchester City. Jednak gdyby sprawy w futbolu oraz ogólnie sporcie były tak oczywiste, to bukmacherzy zamknęliby już dawno swoje budki. Te jednak nadal stoją i dobrze prosperują. Kwestia tytułu jest (szczególnie) w Anglii zdecydowanie bardziej skomplikowana. Z prozaicznego powodu – chętnych, którzy są w stanie wygrać ligę, jest znacznie więcej. Największym konkurentem „The Citizens” w walce o tytuł według licznych opinii mediów ma być Liverpool. Klub z Anfield Road wzmocnił zespół na kilku słabo obstawionych dotąd pozycjach, co powinno odnieść pozytywny efekt. Mecze przedsezonowe potwierdzają tę tezę. Jednak problemem na Anfield Road jest bardzo mocno napompowany balon. W przypadku niepowodzenia i obejścia się smakiem eksploduje. Wielkie boom może pogrzebać na dobre projekt Jürgena Kloppa.
Gdzieś za plecami wymienionej dwójki czai się Manchester United. Czai się w cieniu i jak na razie nie wychodzi z kąta. Transfery ekipy z Old Trafford nie powalają (może z wyjątkiem Freda), a wszystko, co dobre, przesłaniają wypowiedzi szkoleniowca United, Jose Mourinho. Otóż Portugalczyk zaczął (a raczej nie przestał) narzekać. Kiedyś złe były dzieci podające piłki (że niby nieruchliwe), teraz złe są mistrzostwa świata zakłócające przedsezonowe przygotowania i słaba jakość rezerw zespołu. W takiej atmosferze szkoleniowiec chce (?) zbudować sukces. Na razie nic nie wskazuje, żeby z tej mąki był chleb. Prędzej padnie piec.
Czwartym do brydża jest nieśmiały w obecnym oknie transferowym Tottenham. „Spurs” na rynku praktycznie nie istnieją, stawiając na zgranie zespołu. To raczej nie wystarczy, aby realnie bić się o tytuł. Trzeba jednak pamiętać, że Mauricio Pochettino nadal dysponuje bardzo mocnym składem. Wszystkie nadzieje będą pokładane w dyspozycji Harry’ego Kane’a oraz podaniach Christiana Eriksena. Standardowy repertuar Tottenhamu.
Daleko od stolika
Kilka metrów od stolika, gdzie będzie rozgrywać się rzeczywista walka o tytuł, czekają Chelsea i Arsenal. Oba zespoły to wielka niewiadoma. Zmiany szkoleniowców mogą przynieść dwojaki efekt. Pierwszy sezon Antonio Conte na Stamford Bridge pokazał, że czasem jak coś zaskoczy, to na dobre. Czy w przypadku nowego szkoleniowca Chelsea Maurizio Sarriego może być podobnie? Na pewno życzyliby sobie tego kibice „The Blues”. Trochę inaczej sytuacja wygląda na Emirates Stadium. Arsenalowi ewidentnie brakuje powietrza (czyt. dochodów z Ligi Mistrzów). Drugi sezon z rzędu bez kwalifikacji do tych elitarnych rozgrywek wprowadził aurę stresu i niepewności. Kogoś trzeba było ukarać, padło na Arsene’a Wengera. Jednak czy to francuski szkoleniowiec był rzeczywiście winny całego zła, pokażą najbliższe lata. Nowy trener Unai Emery ma za zadanie przede wszystkim przywrócić „The Gunners” do pierwszej czwórki ligowej tabeli. W Arsenalu wierzą (bo muszą), że się uda, gdyż kolejny sezon bez kwalifikacji do Ligi Mistrzów byłby katastrofą.
Podsumowując, wydaje się, że walka o tytuł w nadchodzącej kampanii będzie wyścigiem (tylko) dwóch koni – Manchesteru City oraz Liverpoolu. Reszta kandydatów bardzo chce, choć w futbolu nie zawsze chcieć znaczy potrafić. Dlaczego jednak nie zakładam niespodzianki, jakiegoś zespołu, który z trzeciego rzędu przepuści udaną szarżę na tytuł? Dlatego, że niespodzianki w Premier League zdarzają się średnio co dwadzieścia lat. Trzeba pamiętać, iż Leicester City, romantyczny triumfator rozgrywek, swój sukces święcił w kampanii 2015/2016. Na niespodziankę trzeba więc jeszcze trochę poczekać.
Mniej istotne, ale też ciekawe:
- Nadchodzący sezon może być powtórką minionej kampanii, w której wszyscy beniaminkowie zachowali ekstraklasowy status. W składzie Wolverhamptonu nie widać nic z beniaminka. Kadra „Wolves” bardziej przypomina pretendenta do walki o miejsce w europejskich pucharach. Słabszym arsenałem dysponuje Fulham, choć także londyńczycy powinni spać spokojnie. Teoretycznie najtrudniejsze zadanie czeka Cardiff. Jednak Neil Warnock pokazał już nie raz, że z pustego też potrafi nalać. W tym nadzieja Walijczyków.
- Niesamowicie interesujące lato przeżyli kibice Evertonu oraz West Hamu. W tych klubach zaszły największe zmiany. W Londynie wymienili nawet sztab medyczny. W obu zespołach nastąpiła roszada na stołku menedżera. Zostali zakontraktowani szkoleniowcy, którzy chcą grać w piłkę, preferując futbol na tak. To tylko dobrze zwiastuje dla Premier League. Warto bacznie obserwować poczynania obu klubów w nadchodzącym sezonie.