Od pewnego czasu na rynku trenerskim obserwować możemy trend, gdzie coraz więcej klubowych legend będących na trenerskim dorobku dostaje swoją pierwszą szansę w macierzystym klubie.
Ole-Gunnar Solskjaer, Gennaro Gattuso, Santiago Solari, wcześniej Zinedine Zidane czy Pep Guardiola. Coraz więcej topowych klubów daje szansę wykazać się na ławce trenerskiej swoim dawnym zawodnikom. Czym jednak spowodowany jest taki stan rzeczy? Czy mamy do czynienia z nadzwyczaj zdolną generacją ex-piłkarzy? A może po prostu to zbieg okoliczności i po chwilowej modzie na trenerów-wychowanków, wrócą stare sprawdzone twarze?
Guardiola przetarł szlaki
Na pewno nie można umniejszać roli Hiszpana w procesie przekonywania właścicieli klubów, że aby doprowadzić zespół do sukcesów, nie trzeba mieć pokaźnego CV. W zasadzie to nie trzeba mieć żadnego. Przypadek Guardioli to jeden z największych sukcesów trenerskiego wychowanka w historii futbolu. Osiągnięcia Katalończyka przekroczyły wyobrażenia największych optymistów. Guardiola-piłkarz karierę kończył w 2006 roku w meksykańskim Dorados. Po rocznej przerwie, w 2007 pojawił się ponownie w Katalonii, gdzie zaczął zbierać pierwsze szlify w drużynie Barcelony B. Już po rok objął on jednak pierwszy zespół, mając za zadanie przebudować zawodzący zespół Franka Rijkaarda. Hiszpan, mimo bardzo nikłego doświadczenia, nie bał się podjąć decyzji o przewietrzeniu szatni. Z klubem pożegnali się między innymi Ronaldinho, Deco czy Zambrotta. Na ich miejsce przybyły natomiast przyszłe legendy drużyny – Dani Alves, Gerard Pique czy Sergio Busquets.
Oczywiście, młody szkoleniowiec nie był nieomylny. W tym samym okienku Barcelona pozyskała także Alexandara Hleba, a rok później Czygrińskiego czy Keirrisona. Jednakże wyrzucenie w błoto kilkudziesięciu milionów na rynku transferowych z nawiązką odrobił sukcesami na arenie sportowej. Katalończyk spędził w klubie 4 lata w czasie których zdobył 14 z 19 możliwych trofeów. Taki wynik to prawdopodobnie najlepszy start w roli trenera pierwszego zespołu w historii.
Kolejne próby powielenia sukcesu Barcelony
Z początkami Guardioli konkurować mógłby tylko legendarny Rinus Michels. Holender jednak przed przejęciem Ajaxu, przez 5 lat trenował mniejsze holenderskie kluby. Nie trudno znaleźć tu jednak wiele analogii. Guardiola, zanim uczynił z Barcelony jedną z najlepszych drużyn w historii spędził w niej 17 lat jako zawodnik, Michels zaś w Ajaxie grał przez 12 sezonów. Trudniejsze zadanie stało jednak przed Holendrem. Guardiola, choć musiał przebudować zespół, to przejmował aktualną trzecią siłę w kraju. Michels natomiast dostawał zespół, który właśnie rzutem na taśmę utrzymał się w najwyższej klasie rozgrywkowej. Nie przeszkodziło mu to jednak w wywalczeniu na dzień dobry mistrzostwa. To pod jego skrzydłami rozbłysła gwiazda Johana Cruyffa, to on położył podwaliny pod totalnego dominatora europejskiej piłki z początku lat 70. No właśnie – lat 70. Obu panów dzieliły cztery dekady – to tylko pokazuje, że takie trenerskie samorodki nie trafiają się zbyt często.
Kluby jednak niewiele robiły sobie z tej statystyki i także pragnęły znaleźć swojego „Guardiolę” Niewielu jednak miało odwagę postawić na trenerskiego żółtodzioba. Nieudane próby podejmował choćby Milan (Seedorf, Inzaghi), gdzie jednak finalnie odnalazł się inny zasłużony zawodnik – wspomniany już Gattuso. Barcelonie pozazdrościli również włodarze odwiecznego rywala – Realu Madryt, którzy wpadli na pomysł, aby wychować sobie trenera. Wybrańcem był Zinedine Zidane. Francuz pierwszy raz w roli szkoleniowca „Królewskich” został zatrudniony w 2012 w drużynie Cadete. W kolejnych latach był asystentem trenera pierwszego zespołu, a także prowadził Castillę, aż wreszcie, po 4 latach objął pierwszą drużynę. Jakie osiągnął z nią rezultaty – nie trzeba przypominać. To po raz kolejny rozochociło entuzjastów „swoich” trenerów. Kibice wielkich klubów zaczęli domagać się dania szans swoim legendom.
Brak wolnych fachowców
To drugi, prawdopodobnie najistotniejszy, powód zaistniałej sytuacji. W dzisiejszych czasach gdy mowa o zwolnieniu trenera pojawia się jeden zasadniczy problem – kto w zamian? Real, nie mogąc znaleźć następcy Lopeteguiego, niejako zmuszony był zaufać Solariemu. Manchester United chcąc zyskać na czasie w poszukiwaniach, postawił na tymczasowego strażaka Solskjaera. Również i przy załamaniach formy największych klubów można by się zastanawiać, czy ich aktualny szkoleniowiec nadal by nim był, gdyby na horyzoncie widniał godny następca. Jacy trenerzy są dziś najbardziej pożądani? Klopp, Simeone, Pochettino, Guardiola – wszyscy, o ile to w ogóle możliwe, bardzo trudni do wyjęcia z aktualnych miejsc pracy.
Niechęć do zgranych twarzy
Najgłośniejsze nazwiska wśród bezrobotnych? Jest oczywiście Zidane, on jednak przynajmniej do końca aktualnego sezonu zamierza mieć urlop. Julen Lopetegui – skompromitowany w Realu, a także cieszący się nie najlepszą opinią po zostawieniu kadry. Mourinho? W Manchesterze skłócony był niemal z każdym, wcześniej to samo z nim w roli głównej przerabiano w Londynie. Z głośnych nazwisk pozostaje jeszcze Blanc, który tak naprawdę poza Bordeaux, gdzie sensacyjnie zdobył mistrzostwo kraju, nigdzie indziej nie spełniał oczekiwań, a także Conte. Kto dalej? Moyes, Puel, Hughes, Montella, Garitano, Guidolin – to nie są nazwiska o które zabiegali by najwięksi.
Dziś ciężko znaleźć wielu fachowców wyróżniających się pracą w mniejszym klubie. Takich, aby można z pełnym przekonaniem powiedzieć, że nie jest to chwilowa zwyżka formy. Na pewno łakomym kąskiem dla wielu byłby Nagelsmann, który wykonuje świetną robotę w Hoffenheim. On jednak zdążył już odmówić Realowi, gdyż wolał związać się z RB Lipsk, do którego odejdzie po aktualnym sezonie. Świetną robotę w tym sezonie w Hiszpanii wykonują również Pepe Bordalás oraz Abelardo, oni jednak marząc o lepszej ofercie, swe umiejętności muszą jeszcze potwierdzić.
Wydaje się, że dziś komfort pracy w największych klubach świata zapewnia menedżerom przede wszystkim brak godnych następców. Wiele mówi fakt, że wśród kandydatów do ewentualnego zastąpienia Maurizio Sarriego w Chelsea wymienia się nawet Mourinho. Wydaje się, że wobec panującego zastoju na rynku trenerskim, coraz częściej możemy być świadkami sytuacji, iż to dawna legenda klubu podejmować się będzie jego odbudowy.
Ogólnie spoko ale myślę że wypada wspomnieć o Eddim Howe który od lat oddała świetną robotę w Bournemouth
A jeśli chodzi o porównanie do Michelsa to był taki trener który wcześniej był piłkarzem a potem trdnetrenerem rem Bob Paisley- w Liverpool Football Club choć to również trochę inny przypadek
Jakiś czas temu pisaliśmy o Eddim Howe. Zapraszamy do lektury. https://igol.pl/przyszlosc-nalezy-do-niego-eddie-howe-podbija-anglie/