Schowany za plecami rywali. Dlaczego Mignolet jest niedoceniany?


25 lutego 2015 Schowany za plecami rywali. Dlaczego Mignolet jest niedoceniany?

Simon Mignolet to jeden z najlepszych bramkarzy Premier League. O jego klasie świadczy fakt, iż w obecnym sezonie więcej razy zachowywał czyste konto niż chwaleni ze wszech stron Thibaut Courtois oraz David de Gea. Dlaczego zatem golkiper Liverpoolu nie może, tak jak dwaj wyżej wymienieni, doczekać się kilku miłych słów i pochwały swojej dobrej dyspozycji? 


Udostępnij na Udostępnij na


Do tej pory byliśmy świadkami 26 kolejek Premiership, w których Mignolet 10 razy nie dał sobie wbić bramki. Courtois w tej klasyfikacji zajmuje piąte miejsce (8 czystych kont), de Gea zaś dziewiąte (7 razy niepokonany). Pierwsze miejsce wśród najumiejętniej wybijających piłki golkiperów angielskiej ekstraklasy zajmuje Fraser Forster. Zawodnik FC Southampton rozegrał 12 spotkań zakończonych na zero z tyłu i pewnie zmierza po Złotą Rękawicę – nagrodę przyznawaną po zakończeniu sezonu dla bramkarza, któremu udało się najwięcej razy pozostać niepokonanym w meczach ligowych. W zeszłym roku trofeum ex aequo zdobyli Petr Cech (Chelsea) i Wojciech Szczęsny (Arsenal). Obaj gracze stołecznych klubów zdołali rozegrać po 16 spotkań bez straty bramki. Teraz jednak nie mają większych szans na powtórzenie tego osiągnięcia, gdyż zarówno Czech, jak i Polak są jedynie zmiennikami w swych teamach. Jednak nie o nich dziś tu mowa, skupmy się więc na naszym bohaterze – Simonie Mignolecie.

Bramkarz od urodzenia

Golkiper Liverpoolu przyszedł na świat 6 marca 1988 r. w belgijskim Sint-Truiden. Od najmłodszych lat imponował posturą, zawsze bowiem był o kilkadziesiąt centymetrów wyższy od swoich rówieśników. Może gdyby koszykówka lub piłka siatkowa cieszyły się w ojczyźnie Mignoleta większą popularnością, rodzice posłaliby go do jakiegoś klubu, by rozwijał się, trenując którąś z tych dyscyplin. Na szczęście dla Simona piłka nożna to jednak zdecydowanie najchętniej uprawiany przez jego rodaków sport, a niebagatelną rolę w jego popularyzacji odegrały mistrzostwa Europy, które w 2000 r. zostały rozegrane na belgijskich oraz holenderskich boiskach.  Był to pierwszy turniej w historii zorganizowany przez dwa państwa, lecz reprezentacja „Czerwonych Diabłów” nie zwojowała na nim niczego wielkiego (3. miejsce w grupie za Turcją i Włochami, a przed Szwecją, co oznaczało zakończenie mistrzostw już po fazie grupowej). Dwunastoletni wówczas Mignolet zapewne w tamtym momencie jeszcze bardziej zapragnął zostać zawodowym piłkarzem.

Spełnienie marzeń chłopca miały zapewnić mu treningi w klubie z rodzinnego miasta Sint-Truidense VV, do którego trafił jako kilkulatek. Ze swoim macierzystym zespołem obecna gwiazda Liverpoolu awansowała z drugiej ligi belgijskiej do ekstraklasy, a on sam zachwycał sympatyków belgijskiego futbolu swoją postawą. Przez kilka lat reprezentowania żółto-niebieskich barw zdobył uznanie w oczach fanów belgijskiej drużyny nie tylko świetnymi interwencjami, ale też golem z rzutu karnego, którego zdobył podczas jednego ze spotkań zaplecza Jupiler Pro League przeciwko KSK Ronse, wygranym przez jego team 5:1. Ponadto Mignolet uznany został za najlepszego bramkarza drugiej ligi belgijskiej za rok 2009. Po awansie jego zespołu do ekstraklasy Simon był coraz chętniej odwiedzany przez skautów znanych europejskich drużyn, m.in. Sunderlandu. To właśnie Anglikom najbardziej zależało na tym, by utalentowany Belg przyjął ich zaproszenie do ośrodka treningowego „Czarnych Kotów”, co nastąpiło w 2010 r. Po kilkudniowym pobycie na Stadium of Light Simon podpisał pięcioletni kontrakt z Wyspiarzami, konto Sint-Truidense zostało zaś zasilone kwotą 2 mln funtów. Trzeba przyznać, iż angielski zespół nie zapłacił zbyt wiele za jednego z najbardziej utalentowanych wówczas bramkarzy w Europie.

Najjaśniejszy punkt Sunderlandu

Właściciele „Black Cats” nie czekali na to, aż Simon zaaklimatyzuje się w Anglii, i właściwie od razu doradzili ówczesnemu trenerowi Steve’owi Bruce’owi, by ten zaczął wystawiać swego nowego bramkarza w pierwszym składzie. Brytyjski szkoleniowiec posłuchał rad swoich przełożonych i nie miał prawa tego żałować, gdyż już od dnia debiutu w Premier League, co miało miejsce 15 sierpnia 2010 r. w zremisowanym 2:2 spotkaniu przeciwko Birmingham City, Belg imponował swoją postawą. Choć Mignolet przepuścił tamtego dnia dwa strzały, został wybrany na zawodnika meczu ze względu na kilka świetnych interwencji, którymi wykazał się, broniąc groźne strzały drużyny przeciwnej. Działacze Sunderlandu już wtedy wiedzieli, iż zrobili złoty interes, wykupując Simona z Sint-Truidense VV i tocząc o niego zaciekłe boje z kilkoma innymi sławnymi europejskimi zespołami, takimi jak: PSV Eindhoven, Twente Enschede czy Udinese Calcio.

Ogółem przez trzy lata spędzone na Stadium of Light Simon Mignolet rozegrał dla swojego pierwszego wyspiarskiego zespołu równo 100 spotkań, tylko sporadycznie oddając miejsce w składzie zmiennikom. Taka sytuacja miała miejsce w okresie 29 października-30 grudnia 2011 r., kiedy to Belg musiał pauzować ze względu na kontuzję złamanego nosa, której nabawił się w wyniku zderzenia z Emielem Heskeyem. Trzy sezony w drużynie Sunderlandu nie przyniosły naszemu bohaterowi żadnych sukcesów, choć z drugiej strony doskonałe interwencje, którymi cieszył oczy kibiców „Czarnych Kotów”, pozwoliły mu zwrócić na siebie uwagę potentatów Premier League. Najkonkretniejsi w realizacji transferu okazali się właściciele Liverpoolu i 21 czerwca 2013 r. za niespełna 10 mln funtów Mignolet trafił na Anfield Road.

Raz na wozie, raz pod wozem 

Czy była to dobra decyzja? Na pewno – w końcu Liverpool to klub znany na całym świecie, mimo że przez kilka lat znajdował się w dużym kryzysie. Pierwszy oficjalny mecz dla „The Reds” Mignolet rozegrał 17 sierpnia 2013 r. przeciwko Stoke City. Pojedynek zakończył się zwycięstwem podopiecznych Brendana Rodgersa 1:0, ale nie stałoby się tak, gdyby nie doskonała dyspozycja belgijskiego bramkarza, który w 89 minucie meczu obronił rzut karny. Po tak wspaniałym początku swojej kariery na Anfield wszyscy kibice LFC mogli sądzić, iż irlandzki szkoleniowiec ich ukochanego teamu sprowadził do siebie prawdziwy diament. Czas jednak pokazał, że występy w klubie z dołu tabeli i mecze dla hegemona Premiership to zupełnie dwa różne światy. Grając w drużynie słabszej, o tzw. rytm meczowy nie jest trudno, gdyż golkiper takiego zespołu właściwie od pierwszych minut spotkania musi raz za razem interweniować. Kilka kolejnych obron sprawia, że bramkarz staje się bardziej pewny siebie, a wybijanie następnych strzałów przychodzi mu z większą łatwością. Jeżeli zaś jesteś golkiperem lepszej ekipy, nie masz do roboty zbyt wiele. Najważniejsza wtedy jest koncentracja, gdyż przez 85 minut gry możesz nie mieć piłki w rękach prawie wcale, a pod koniec meczu może zdarzyć się sytuacja następująca: rywale otrzymują rzut wolny z ok. 25 metrów od bramki, której strzeżesz, a ty musisz obronić lecącą w okienko twojej bramki piłkę. Tylko nieliczni potrafią zachować wtedy spokój i wykazać się doskonałym refleksem, a tego Mignoletowi czasami brakuje i może z tego powodu obserwatorzy Premier League bardziej cenią de Geę bądź Courtoisa.

https://www.youtube.com/watch?v=xeCryorox7A

Z tym drugim Mignolet rywalizuje również o miejsce w bramce reprezentacji Belgii. Do tej pory piłkarz Liverpoolu rozegrał dla „Czerwonych Diabłów” 15 spotkań, był członkiem kadry Marca Wilmotsa zgłoszonej do zeszłorocznego brazylijskiego mundialu, ale nie rozegrał na nim ani jednej minuty. To właśnie Thibaut Courtois cieszy się większym uznaniem selekcjonera Belgii i trudno się temu dziwić, gdyż golkiper londyńskiej Chelsea, choć młodszy od Mignoleta o 4 lata, jest zdecydowanie pewniejszy w swych boiskowych poczynaniach od Simona. Zawodnikowi „The Blues” nie zdarzają się takie klopsy jak jego starszemu koledze, który w zeszłym sezonie oraz na początku obecnego kilka razy nieomal doprowadził do zawału wiernych fanów Liverpoolu, przepuszczając do swej bramki z pozoru niegroźne strzały. Tak było np. 26 listopada zeszłego roku, kiedy to w meczu Ligi Mistrzów z Łudogorcem Razgrad opisywany przez nas zawodnik popełnił co najmniej trzy fatalne błędy. Jeden z nich zakończył się utratą bramki przez drużynę Rodgersa, gdyż Mignolet, próbując złapać dość lekko uderzoną futbolówkę, wypluł ją przed siebie, a jeden z rywali wbił ją do prawie pustej bramki. Oprócz opisywanej powyżej pomyłki Belga, można by wymienić ich jeszcze dużo więcej, jak choćby bramka samobójcza z meczu przeciwko Leicester City, kiedy to piłka uderzona przez gracza „Lisów” odbiła się od słupka bramki strzeżonej przez Mignoleta, potem trafiła w jego plecy i ostatecznie wpadała do bramki. Był to gol dość komiczny, ale trzeba też przyznać, iż wtedy Simonowi zabrakło trochę szczęścia, a i jego partnerzy z drużyny – dokładnie Martin Skrtel – nie pomagali mu w zapobieganiu utracie kolejnych bramek.

Teraz jednak defensorzy LFC oraz sam Mignolet prezentują się zdecydowanie korzystniej niż kilka miesięcy temu, co znajduje odzwierciedlenie w wynikach „The Reds”. Obecnie Liverpool zajmuje szóstą lokatę w lidze i traci tylko dwa punkty do zajmującego trzecie miejsce Arsenalu. Fani ekipy z miasta, w którym swoją międzynarodową karierę rozpoczynał legendarny zespół muzyczny The Beatles, mają nadzieję, iż limit pecha Simona Mignoleta uległ już ostatecznemu wyczerpaniu. Wszyscy doskonale wiemy, jak wiele zależy od postawy bramkarza i jego poprawnej komunikacji z blokiem obronnym. Jeżeli golkiper potrafi umiejętnie pokierować swoim teamem, gracze ofensywni mogą skupić się wyłącznie na atakowaniu bramki rywala, nie myśląc o asekurowaniu graczy z tyłu. Sam Mignolet także ma nadzieję, iż dobrą formą, jaką prezentuje ostatnimi czasy, sprawi, że Thibaut Courtois nie będzie czuł się tak pewnie co do wyboru pierwszego bramkarza reprezentacji Belgii. W końcu Simon jest na razie lepszy pod względem czystych kont w Premier League, a to już o czymś świadczy.

Dodaj komentarz

Zapraszamy do kulturalnej dyskusji.

Najnowsze