2. miejsce w tabeli po pięciu seriach gier to całkiem ładny wynik. Patrząc jeszcze na rezultaty potyczek – nie da się nie zauważyć, że wyrasta nam czarny koń rozgrywek. Eksperci przed startem sezonu nieśmiało zapowiadali, że Raków Częstochowa może namieszać w obecnym sezonie. I trzeba przyznać, że się nie mylili. Początek w wykonaniu Rakowa jest całkiem udany. Drużyna zrobiła spory progres, choć wciąż nie zapomniała o pewnych nawykach...
Oczywiście jest to dopiero początek sezonu. Na dnie tabeli mamy drużynę Piasta Gliwice, która zeszłe rozgrywki kończyła z brązowym medalem, a obecnym liderem jest Górnik Zabrze, o którym trudno było mówić miesiąc temu, że zaliczy tak świetny start. Niemniej trudno nie zauważyć, że rakowianie w obecne rozgrywki weszli znakomicie. Doskonale zdawali sobie sprawę z tego, że są w świetnej dyspozycji nawet mimo porażki na inaugurację z Legią Warszawa.
– Do piłkarzy mojej drużyny mam duży szacunek. W meczu z mistrzem Polski właściwie nie doprowadzili do tego, by ten stworzył sobie klarowne sytuacje. Wyrównaliśmy na 1:1, mieliśmy kilka sytuacji, kilka okazji, ale nie udało się. W końcówce zabrakło koncentracji i to sprawiło, że przegrywamy. Jest smutno i przykro z tego powodu. Ten mecz jednak pokazał, na jakim jesteśmy etapie po roku w ekstraklasie. To dobry prognostyk. Na pewno jednak musimy być bardziej skuteczni i bardziej wyrafinowani w finalizacji, bo mecze różnie się układają – przekonywał szkoleniowiec częstochowian po przegranej batalii z Legią Warszawa w pierwszej kolejce.
Zdecydowanie lepiej niż przed rokiem
Trzy zwycięstwa, jedna porażka i pechowy remis w ostatniej serii gier – oto bilans starć Rakowa w obecnym sezonie. Choć trzeba przyznać, że gdyby podopieczni Marka Papszuna mieli odrobinę szczęścia, to i we wspomnianym już premierowym meczu przeciwko Legii Warszawa zdobyliby choć jeden punkt. Niemniej 10 „oczek” po pięciu seriach gier wydaje się i tak całkiem niezłym dorobkiem. Szczególnie pamiętając rozgrywki sprzed roku.
Wówczas piłkarze spod Jasnej Góry po pięciu meczach mieli na koncie cztery „oczka” mniej i – co równie ważne – mieli problem ze skutecznością. Po pięciu seriach gier byli w stanie zdobyć raptem cztery gole. W tej chwili w pięciu meczach obecnego sezonu mają osiem goli więcej. Nie da się więc nie zauważyć znacznego progresu, który i tak nie wziął się znikąd.
W barwach Rakowa doskonale radzi sobie Vladislavs Gutkovskis, który dotychczas ustrzelił cztery gole. Więcej goli od Łotysza nastrzelał tylko Jesus Jimenez z Górnika Zabrze, który wpisywał się na listę strzelców pięć razy. Jeśli Raków marzył o czymś więcej niż tylko walka o górną ósemkę, to skuteczna „dziewiątka” była mu do tego celu niezbędna. Zwłaszcza że Sebastian Musiolik oraz Felicio Brown Forbes nie są goleadorami z prawdziwego zdarzenia.
Papszun doskonale wiedział, jak ustawić Gutkovskisa. Podobnie jak trafione okazały się transfery Marcina Cebuli czy wcześniej Frana Tudora oraz Davida Tijanicia. Jeśli trener zatrudnia piłkarzy, do których jest przekonany i co do których ma plan – wówczas drużyna z marszu powinna grać lepiej. I tak też się dzieje w Częstochowie.
Raków i jego demony przeszłości
Marek Papszun mówił po meczu z Legią, że w końcówce zabrakło koncentracji, przez co jego ekipa ostatecznie musiała zejść z boiska pokonana. Problem ten w zeszłym sezonie można było dostrzec w drużynie Rakowa wielokrotnie. Tutaj na myśl przychodzą jesienne mecze z Piastem Gliwice czy Wisłą Płock czy też późniejsze starcie z Arką Gdynia i wreszcie mecz po lockdownie z Wisłą Kraków. W każdym z tych meczów Raków nie potrafił dowieźć prowadzenia do końca spotkania. W meczu z Arką wygrywał 2:0, ale ostatecznie w samej końcówce potrafił stracić trzy punkty. Tak samo zresztą we wcześniej wspomnianych starciach.
Wówczas pisaliśmy, że Raków stopniowo musiał się uczyć ekstraklasy. Był niczym uczeń, który podczas jednego sprawdzianu test rozwiązuje znakomicie, by na kolejnym robić głupie dziecinne błędy. Jednak trzeba przyznać też jedno – mało który sprawdzian Rakowa był nudny. Zazwyczaj było na co popatrzeć.
Ostatnia kolejka nieco przypomniała sympatykom Rakowa najgorsze momenty zeszłego sezonu. Przypomnijmy, że rakowianie w znakomitym meczu z Cracovią podzielili się punktami, choć do 97. minuty prowadzili 2:1. – To był emocjonujący mecz, grany w dobrym tempie. Spotkanie miało różne fazy. Pierwszy kwadrans należał zdecydowanie do nas. Strzeliliśmy dwie bramki i to w pewnym sensie wpłynęło na nas negatywnie. Podświadomie pewnie wydawało nam się, że ten mecz będzie miły, lekki i przyjemny. Za to Cracovia nie miała nic do stracenia i nie poddała się – tłumaczył Marek Papszun na konferencji po meczu w Krakowie.
Kapitalny mecz w Krakowie. 10 Strzałów celnych, 3 bramki, piękne parady i wysoka intensywność.
Jak tu nie kibicować Rakowowi, Papszun stworzył mega drużynę, która będzie walczyć chyba o europejskie puchary. #CRARCZ— Kacper Kozłowski (@KacperKozlowskk) September 26, 2020
Jak już się czepiać, to trzeba wspomnieć, że w obecnym sezonie spadki koncentracji w końcówce Rakowowi zdarzały się trzy razy. Najpierw oczywiście we wspomnianym już meczu z Legią, ostatnio z Cracovią i w starciu z Zagłębiem Lubin, w którym akurat rakowianie zdołali utrzymać prowadzenie do samego końca. Choć od 66. minuty, kiedy to podopiecznym Martina Ševeli udało się zdobyć bramkę kontaktową, sympatycy „Medalików” mogli przypomnieć sobie o zaprzepaszczonych zwycięstwach z poprzedniego sezonu.
Trzeba też oddać podopiecznym Marka Papszuna, że o ile w poprzednim sezonie brakowało nudnych starć, o tyle w obecnym sezonie mecze z udziałem częstochowian ogląda się równie znakomicie. Szczególnie widzom neutralnym. W meczach Rakowa możemy mieć gwarancje goli i emocji niemal do samego końca. Zresztą gdybyśmy chcieli przypomnieć sobie ostatnie naprawdę nudne spotkanie częstochowian w ekstraklasie, to musielibyśmy się cofnąć do minionego sezonu i do rundy jesiennej, kiedy do Bełchatowa zawitała Wisła Kraków. A było to prawie jedenaście miesięcy temu…