Przełamać rosyjski syndrom


Po Euro 2008 w angielskiej Premier League zaroiło się od rosyjskich piłkarzy. Świetny występ „Sbornej” na mistrzostwach Europy zaowocował zainteresowaniem zagranicznych zespołów lokalnymi gwiazdami rosyjskich boisk. Jednak angielska piłka dość szybko zweryfikowała rzeczywistą wartość ich umiejętności. Teraz, z misją odmiany wizerunku rosyjskich piłkarzy, do Premiership zawitał Pogriebniak.


Udostępnij na Udostępnij na

Rosyjscy piłkarze najlepiej czują się w domu. Wysokie zarobki, znany klimat i systematyczne występy w Europie gwarantują dostatek.  Gdy na boiskach Austrii i Szwajcarii Rosjanie wywalczyli trzecie miejsce, najmocniejsza liga świata zapragnęła kilku rosyjskich elementów w swojej układance.

Jurij Żyrkow nie zaskoczył w Chelsea
Jurij Żyrkow nie zaskoczył w Chelsea (fot. skysports.com)

Oczywiście, grunt nie był aż tak obcy. Pierwszym i jak do tej pory najbardziej udanym transferem z wielkiego imperium jest Roman Abramowicz, multimiliarder pompujący w Chelsea. Inwestor  do  londyńskiego klubu zawitał już w 2003 roku. Cztery lata później jego tropem podążył Aliszer Usmanov, inny bajecznie bogaty Rosjanin, kupując pierwszy pakiet akcji Arsenalu Londyn. Dopiero w 2008 roku kurs na Anglię obrali piłkarze rosyjskiego imperium.

Reprezentacyjny sukces ostatecznie otworzył oczy angielskim klubom. O ile występy w lidze największego kraju świata mogą dawać mylny obraz, o tyle starcia z najmocniejszymi ekipami Starego Kontynentu już nie.  Pierwszym odważnym okazał się Roman Pawliuczenko, rosły snajper moskiewskiego Spartaka który wsławił się aż 109 golami w 187 spotkaniach stołecznej drużyny. Sprowadzony do Tottenhamu miał być kolejnym ogniwem w budowie potęgi „Kogutów”, tak się jednak nie stało. Swego czasu Pawliuczenko był czwartym napastnikiem do gry, bo częściej trafiali do siatki Crouch, Defoe i Keane.  Roman miał problem z rozwinięciem wachlarza swoich umiejętności, często zaczynał mecze z ławki rezerwowych, bo tempo na angielskich boiskach było po prostu za duże. Mimo to przez cztery lata swoich występów na Wyspach rozegrał 78 spotkań z 21 bramkami. W trakcie obecnego sezonu Harry Redknapp, zadowolony z Emmanuela Adebayora, piłkarza o podobnych cechach jak Rosjanin, musiał wybrać – padło na Pawliuczenkę, który wrócił do rodzinnej Moskwy. Jego nowym klubem jest Lokomotiw, co z pewnością zabolało ultrafanów Spartaka.

Gwiazda Arszawina błyszczała o wiele wyraźniej niż Pawliuczenki. Znacznie mniejszy od swojego kolegi piłkarz zachwycił nie tylko na Euro, ale także w Pucharze UEFA, który wzniósł razem z Zenitem. Już wtedy mówiono o transferze do poważnego klubu. Najpierw menedżer Newcastle nie zdążył z ofertą zimową, a latem Zenit odrzucił sumy rzędu 15 i 16 milionów funtów od Barcelony i Tottenhamu.  Ostatniego dnia mercato w 2009 roku Arszawin znalazł się w jednym z londyńskich hoteli. Kiedy wydawało się, że będzie wracał do domu, niespodziewanie przedzierając się przez śnieżną burzę, zdążył złożyć podpis pod kontraktem Arsenalu Londyn.

Niewielki Andriej piorunująco wszedł do drużyny. Pierwszy raz do siatki trafił już trzy tygodnie później po fenomenalnym rajdzie przy linii końcowej z Blackburn. Dalej było tylko lepiej, a na stałe w głowach londyńczyków zapisał się czterema golami przeciwko Liverpoolowi, w kwietniu 2009 roku. Spotkanie zakończyło się remisem 4:4, a Arszawin co chwila biegał przy kibicach przeciwnika z wywalonym językiem, pokazując na palcach swoje bramki.

Rozbudził nadzieje fanów, którzy widzieli w nim wielkiego wybawcę, ale słono się rozczarowali. Arszawin z sezonu na sezon grał coraz mniej, coraz słabiej. Oceniany przez pryzmat pierwszego półrocza, wybiegał na murawę  pod rosnącą presją. W ostatnim sezonie na stałe zasiadł jako zmiennik, a gdy pojawiał się na boisku, to raził niepewnością. Przez trzy lata rozegrał 98 spotkań ligowych z 23 bramkami. Bilans wydaje się bardzo dobry, jednak maskuje wiele zaprzepaszczonych szans, niedokładnych podań i lenistwa rosyjskiego skrzydłowego. Pod koniec zimowego okienka Arszawin wrócił tam, skąd przyszedł – na razie w ramach wypożyczenia. Powrót do Zenitu ma ożywić piłkarza, z korzyścią dla londyńskiej drużyny i rosyjskiej reprezentacji na Euro 2012.

Fenomenalny Arszawin  w debiutanckim sezonie zachęcił władze Chelsea do sięgnięcia po jego rodaka – Jurija Żyrkowa. Lewy skrzydłowy, były triumfator Pucharu UEFA  z CSKA Moskwa, stał się najdroższym rosyjskim piłkarzem za sprawą 18 milionów funtów, które wyłożył na niego londyński klub.  Występy Żyrkowa to pasmo wielkich niepowodzeń, choć zaczęło się obiecująco. Bramka w przedsezonowym sparingu z Milanem, potem trafienie w Lidze Mistrzów przeciwko rodakom napawały optymizmem. Z powodu kontuzji ominął część spotkań pierwszego sezonu, a po powrocie został cofnięty, by załatać dziurę po stracie Ashleya Cole’a. W ciągu dwóch lat występów pod banderą Chelsea u dobrego wujka Romana Żyrkow  zaliczył tylko 48 występów, a w Premier League do bramki nie trafił. Po sezonie 2010/2011 szokujące Anży Machaczkała posiliło się upadłym gwiazdorem Chelsea za prawie 14 milionów funtów. Tak ogromna suma miała podłoże nie tylko sportowe.

Krótko przed zamknięciem okienka letniego Everton sięgnął głęboko do skarpety i zainwestował około 9 milionów funtów w gwiazdę Lokomotiwu Moskwa – Dinijara Bilialietdinowa. Kapitan moskiewskiego zespołu był trzecim najdroższym transferem w historii „The Toffees”, dlatego rozbudził apetyty lokalnych fanów. Świetny początek, jak w przypadku każdego rosyjskiego piłkarza, również dotyczył „Bily’ego”. Siedem trafień w debiutanckim sezonie, w tym gol sezonu w siatce Manchesteru United, kazało sądzić, że będzie coraz lepiej. Rosjanin nie stał się nowym Piennarem i szybko stracił miejsce w podstawowej jedenastce. W 77 występach trafił tylko osiem razy do siatki rywali i jego odejście z Goodison Park było tylko kwestią czasu. Dinijara przygarnął inny moskiewski klub – Spartak – zaraz na początku 2012 roku. Jak widać, można powiedzieć, że zamienił się on z Romanem Pawliuczenko.

Kiedy wydawało się, że angielska ekstraklasa odchorowała rosyjskich zawodników, pozbywając się wszystkich w zimie 2012 roku, Fulham postanowiło przygnać chandrę z powrotem. Lekiem na nieskuteczność, brak wyników i sprzedanego do QPR Zamorę okazał się Paweł Pogriebniak, wieżowiec Stuttgartu. Napastnik to bliski znajomy Arszawina. Razem ze skrzydłowym Arsenalu zdobywał Puchar UEFA – został najlepszym strzelcem turnieju. W Zenicie spędził dwa lata, w 58 grach strzelił 22 gole, z tego aż 12 na europejskim gruncie. Chwilę później miał podbić angielskie boiska, ale transfer do Blackburn ostatecznie nie wypalił. Udało się jednak do Niemiec. Przez 2,5 roku gry w Stuttgarcie Paweł użądlił tylko 15 razy, średnio co 4,5 spotkania.

Pogriebniak zaczął szalenie widowiskowo. Zanotował początek podobny do Demby Ba i olśnił wszystkich. Jego pierwsze cztery strzały na bramkę zatrzymały się w siatce. Przeciwko Wolves, w trzecim swoim meczu, zanotował hattricka, piekielnie wykończając akcje budowane przez Johnsona i Dempseya. Obecnie po czterech spotkaniach ma na koncie pięć bramek i  zamiar dalszego straszenia bramkarzy. Oby nie dorwała go klątwa rodaków, która mówi, że po pierwszym sezonie zawodnik się kończy i musi pakować rzeczy, bo koniec końców – najlepiej jest na garnuszku u mateczki Rosji.

Komentarze
~dani x (gość) - 12 lat temu

fajny artykul fajnie sie czytalo ale znajac zycie
pogrebniak wypali sie tak szybko jak arshavin

Odpowiedz
Dodaj komentarz

Zapraszamy do kulturalnej dyskusji.

Najnowsze