Pora sjesty: Przełamanie dwóch napastników


Eden Hazard i Iago Aspas wreszcie zdobyli pierwszego gola w sezonie

8 października 2019 Pora sjesty: Przełamanie dwóch napastników
Foto: Pablo Moreno / Marca / SIPA / Pressfocus

Piłkarski weekend w Hiszpanii przyniósł nam przełamanie dwóch snajperów – Edena Hazarda i Iago Aspasa. Zarówno Belg, jak i Hiszpan długo nie mogli się w tym sezonie wstrzelić, aż wreszcie dokonali tego w ósmej kolejce. Jeden miał być, a drugi już od lat jest kluczową postacią w swoim zespole. Jednak obaj rozpoczęli fatalnie, za co byli krytykowani, ale dzięki tym trafieniom mogą wrócić na właściwe tory.


Udostępnij na Udostępnij na

Latem za 100 mln euro plus bonusy do Realu Madryt trafił Eden Hazard. Piłkarz o wielkiej klasie, który z miejsca został ochrzczony mianem nowego „galactico”. Sam Belg jednak przyznaje, że zupełnie niepotrzebnie się go tak określa, on jest po prostu sobą – Edenem Hazardem. Z drugiej strony, jeśli ktoś cieszący się takim statusem jak on przychodzi do drużyny „Królewskich” i do tego bierze „magiczny” numer siedem, musi liczyć się z tym, że oczekiwania wobec niego będą gigantyczne.

Co mam na myśli? Przez niemal dekadę fani „Los Blancos” przyzwyczaili się, że rok w rok mają „Pana super piłkarza”, który ciągnie cały zespół i strzela gola za golem. W zeszłym sezonie po raz pierwszy od dawna go zabrakło i regres pod względem zdobywanych bramek był zauważalny nawet z kosmosu. Teraz przyszedł zawodnik, który z miejsca miał wypełnić tę lukę. Tylko że …

Bez formy i z nadwagą

Problem tkwi w tym, że Eden Hazard przybył do Madrytu nieco zapuszczony. I słowo „nieco” jest tu dość delikatnym określeniem. Belg podczas wakacji pozwalał sobie na zdecydowanie zbyt wiele, przez co przybyło mu kilka zbędnych kilogramów. A to jest naprawdę niezrozumiałe. Na każdym kroku wspominasz, że Real to klub, w którym chciałeś grać od dziecka, że Zinedine Zidane to twój piłkarski idol, a ty w momencie, gdy w końcu realizujesz swoje marzenia, na pierwsze zgrupowanie przyjeżdżasz z nadwagą.

Jeszcze nie tak dawno w finale Ligi Europy Eden Hazard błyszczał. Strzelił dwie bramki i zanotował jedną asystę. To właśnie takiego Belga już od pierwszego spotkania spodziewali się kibice z Bernabeu. Natomiast dostali oni jego najgorszą możliwą wersję, jakąś chińską podróbkę.

Eden Hazard na pewno myślał, że szybko uda mu się wrócić do formy sprzed urlopu. Jednak nie jest on typem zawodnika, który uwielbia siedzieć całymi dniami na siłowni, jak chociażby Cristiano Ronaldo. Nowa „siódemka” klubu z Madrytu chciała dzięki pretemporadzie po pierwsze szybko zrzucić zimowy brzuszek, a po drugie położyć fundament pod dobrą formę w nadchodzącym sezonie.

Nie przewidział on jednak tego, że już na starcie kampanii będzie miał problemy z udem. W konsekwencji czego zadebiutował dopiero niecały miesiąc po starcie La Liga oraz nie miał tego tzw. depnięcia, które umożliwiłoby mu wejście do nowego zespołu razem z drzwiami i oknami.

Eden Hazard – bomba z opóźnionym zapłonem

Belg zadebiutował w 4. kolejce, w meczu przeciwko Levante. Zagrał 30 minut. W każdym kolejnym spotkaniu zaczynał w wyjściowym składzie. Praktycznie we wszystkich z nich był bezbarwny, niewidoczny. Gdy próbował coś zdziałać, szybko był powstrzymywany przez obrońców rywali. Pozbawiony był swojego luzu, a jedyne, co rzucało się w oczy widza, to jego – większy niż u profesjonalnego piłkarza – brzuch. Kpiono z niego.

Ale w starciu z wiceliderem Primera Division – Granadą, Eden Hazard zagrał zdecydowanie najlepszy mecz w barwach „Królewskich”. W końcu strzelił gola i to naprawdę pięknej urody – lobik w stylu Raula, co słusznie zauważył komentator Eleven – Marcin Gazda – oraz zaliczył asystę przy jeszcze piękniejszym uderzeniu Luki Modricia. Wreszcie Belg był pod grą. Był aktywny i zdawał się szybszy aniżeli jeszcze kilka dni wcześniej. Na pewno miał większą ochotę do gry niż w poprzednich spotkaniach.

Z psychologicznego punktu widzenia takie przełamanie jest dla niego czymś szalenie istotnym. Należy pamiętać, że kibice Realu są bardzo, ale to bardzo wymagający i nie boją się gwizdać na zawodników. I nieważne, czy jesteś młokosem zaczynającym karierę, Cristiano Ronaldo czy też Edenem Hazardem. Jeśli grasz słabo, sympatycy „Los Blancos” na pewno ci to zakomunikują.

W Madrycie nie ma czasu na aklimatyzację, zwłaszcza po tak wybitnie nieudanym sezonie, jakim był ten poprzedni. Na szczęście dla Belga, ma już on swoją pierwszą bramkę i asystę na koncie i teraz może być już tylko z górki. Gdy poprawi jeszcze formę fizyczną, np. podczas tej przerwy reprezentacyjnej, i solidnie przepracuje kolejny mikrocykl treningowy u Zidane’a, to być może jego „królewska gwiazda” rozbłyśnie już w meczu z FC Barcelonaą na Camp Nou. Ale to jest chyba najbardziej optymistyczny scenariusz ze wszystkich.

Iago Aspas uratował Frana Escribę

W tym felietonie dużo miejsca poświęciliśmy nowej gwieździe Realu Madryt, która powoli jak żółw wraca na dobre tory. Jednak należy także odnotować, że w minioną niedzielę, oprócz wspomnianego Edena Hazarda, po raz pierwszy w tym sezonie drogę do bramki rywala znalazł Iago Aspas. Człowiek legenda Celty Vigo.

Dla niego też jest to niezwykle ważne przełamanie. Frustracja związana z brakiem goli ciągle w nim tylko narastała. W poprzedniej kolejce – w sposób koncertowy – zmarnował rzut karny. Teraz, gdy wreszcie znalazł się na liście strzelców, na pewno zejdzie z niego ciśnienie i będzie mógł się trochę rozluźnić.

Równo tydzień temu bliżej przyjrzeliśmy się temu, co dzieje się w tym galicyjskim klubie (zajrzyj tutaj).W artykule doszliśmy do wniosku, że Celta jest tak blisko strefy spadkowej, ponieważ nie miała szczęścia przy układaniu terminarza. Po drugie tracą sporo goli, ale nie więcej niż w ostatnich latach na tym samym etapie. A po trzecie i najważniejsze, niemoc strzelecka ogarnęła Iago Aspasa.

Celta praktycznie co sezon traci sporą liczbę goli. Porównując to, co ma miejsce obecnie, z tym, co było na tym samym etapie w poprzednim sezonie, zauważymy, że przed rokiem podopieczni Escriby mieli po stronie strat jedną bramkę więcej. Ale mieli także dziesięć, a nie sześć punktów i zajmowali 8., a nie tak jak teraz 17. miejsce. Dlaczego rok temu po siedmiu meczach byli tak blisko miejsc premiowanych grą w europejskich pucharach? Odpowiedź jest prosta. Strzelali gole. Strzelał je przede wszystkim Iago Aspas. Zatem łatwo jest powiązać słabą dyspozycję Celty z niemocą strzelecką hiszpańskiego napastnika. W poprzedniej kampanii na tym etapie Aspas miał na swoim koncie pięć bramek. Była to niemal połowa całego dorobku strzeleckiego „Celestes” (strzelili wówczas 12 goli). Teraz cała drużyna zdobyła zaledwie cztery gole. Pora sjesty

Hiszpański napastnik jest niekwestionowanym liderem drużyny, który od wielu już lat dźwiga na swoich barkach ciężar całego klubu. Dwa lata temu również wystartował tak słabo w ligowych rozgrywkach, ale wtedy miał kto go odciążyć. Teraz takich piłkarzy po prostu nie ma.

Na szczęście dla Celty, która ostatnimi czasy bardzo dołowała, Iago Aspas przełamał się w najlepszym możliwym dla nich momencie. Gdyby przegrali, zawitaliby w czerwonej strefie, a po drugie z posadą najpewniej pożegnałby się ten, który w poprzedniej kampanii uratował „Celestes” przed Segunda Division, czyli Fran Escriba.

Nad 54-letnim trenerem zawisły już czarne chmury, ale w ostatniej chwili udało mu się schronić przed burzą i przeczekać. Na jego szczęście Iago Aspas w 74. minucie meczu przeciwko dobrze prezentującemu się w tym sezonie Athletikowi strzelił gola na wagę trzech punktów. Tym samym Celta odniosła drugie zwycięstwo w tej kampanii, a pierwsze od 24 sierpnia (2. kolejka) i triumfu nad Valencią.

Pokonanie klubu z Kraju Basków wcale nie oznacza, że Aspas i spółka pozbyli się już wszystkich problemów. Nie, one wciąż są. Cały czas te same. Podopieczni Escriby dalej nie potrafią zakończyć akcji celnym uderzeniem na bramkę. W spotkaniu z Athletikiem oddali tylko dwa takie strzały. Mogą zatem mówić o ogromnym szczęściu, że udało im się ten mecz wygrać.

W sumie w ośmiu spotkaniach oddali zaledwie 21 uderzeń w światło bramki. To daje w przybliżeniu 2,6 celnych strzałów na mecz. Nie ma się więc co dziwić, że udało im się zdobyć tylko pięć goli. Escriba tę przerwę reprezentacyjną powinien wykorzystać przede wszystkim na treningi strzeleckie oraz budowanie Iago Aspasa. W końcu to od tego hiszpańskiego napastnika – nie po raz pierwszy zresztą – zależeć będzie los całego klubu.

Dodaj komentarz

Zapraszamy do kulturalnej dyskusji.

Najnowsze