Po co komu KMŚ?


22 grudnia 2013 Po co komu KMŚ?

Chyba po raz kolejny należy zastanowić się nad ideą rozgrywania Klubowych Mistrzostw Świata. Turniej zazwyczaj wygrywa zespół ze „Starego Kontynentu”, czasami ta sztuka uda się piłkarzom z Ameryki Południowej. Wszystkie inne drużyny nie są w stanie w żaden sposób poważniej zagrozić triumfatorom europejskiej Ligi Mistrzów czy Copa Libertadores.


Udostępnij na Udostępnij na

Pierwsza edycja Klubowych Mistrzostw Świata odbyła się w 2000 roku w Brazylii. Nowo powstałe rozgrywki miały zastąpić Puchar Interkontynentalny, w którym udział brały najlepsza drużyna z Europy oraz Ameryki Południowej. Jednak turniej nie przypadł wszystkim do gustu i powrócono do starej formuły. W 2005 roku wrócono do KMŚ. Od tego czasu rozegrano dziewięć edycji tej imprezy.

Franck Ribery
Franck Ribery (fot. Kicker.de)

Od 2005 roku w finale zawsze znajdowała się drużyna z Europy, która siedem razy mierzyła się ze zwycięzcą Copa Libertadores. Tylko dwukrotnie do decydującej rozgrywki awansowały drużyny afrykańskie: w 2010 roku kongijskie TP Mazembe oraz tegoroczny finalista Raja Casablanca. Drużyny z Oceanii czy Azji w ogóle nie liczą się w tej rywalizacji. Dla piłkarzy z Nowej Zelandii czy Papui Nowej Gwinei tego typu turnieje są zapewne imprezami życia. Jednak i tak nie mają szans na pojedynek z Barceloną czy Bayernem, ponieważ praktycznie zawsze odpadają one z gospodarzami już na samym początku rywalizacji. Dla zawodników z Meksyku czy bogatego Kataru gra przeciwko Messiemu czy Lahmowi może nie jest czymś normalnym, ale życiowym wyzwaniem też z pewnością być nie może. Klubom z Europy czy Ameryki Południowej nie na rękę jest lecieć w środku sezonu na drugi koniec świata. Więc może warto wrócić do rozgrywania Pucharu Interkontynentalnego?   

Wracanie do idei rozgrywek z poprzedniego wieku może wydawać się nieco dziwne, zwłaszcza że tegoroczna edycja wyłoniła nam finalistę z Maroka. Jednak piłkarze z Casablanki swój sukces mogą zawdzięczać raczej bardzo złej postawie Atletico Minero i niefrasobliwości sędziego, a w mniejszym stopniu swoim umiejętnościom. Choć piłkarzom Raja nie odmawiamy oczywiście wielkiego sukcesu, jaki niewątpliwie osiągnęli. Gospodarze musieli grać od pierwszego meczu turnieju, eliminując po kolei Auckland City, CF Rayados oraz wspomniane już Atletico.

Sam turniej nie odbił się wielkim echem w świecie. Również w Polsce Klubowe Mistrzostwa Świata nie były tematem numer jeden. Większą uwagę kibiców przykuła kolejna runda rozgrywek Premier League czy Bundesligi. Być może wynika to z faktu, iż z góry wiadome było, kto wygra całą imprezę. Co z tego, że po boisku biegał Ribery czy Muller, skoro naprzeciwko nich stali piłkarze którzy byli o co najmniej klasę gorsi. Nie można odmówić zaangażowania piłkarzom z Chin czy Maroka, jednak przepaść, jaka dzieli Europę od Azji czy Afryki jest aż nadto widoczna.

Ronaldinho
Ronaldinho (fot. Bossip.com)

Sam pojedynek finałowy był dość ciekawy, choć Bayern od początku spotkania miał wszystko pod kontrolą. Mimo to piłkarze z Casablanki stworzyli sobie kilka groźnych sytuacji, z których mogły paść bramki. Dla samego widowiska niedoborze się stało, że monachijczycy już w 7. minucie wyszli na prowadzenie. Później dość szybko zdołali je powiększyć i praktycznie po dwóch kwadransach znaliśmy najlepszą klubową drużynę na świecie. Szkoda, że gospodarze nie wykorzystali żadnej ze stworzonych szans, na pewno widowisko byłoby o wiele ciekawsze.  

Co zapamiętamy z turnieju w Maroku? Chyba nie za wiele. Turniej się odbył, zwyciężył zdecydowany faworyt, jedyna niespodzianka miała miejsce w półfinale. Chociaż jest jedna rzecz, która na pewno zapadnie wszystkim w pamięć – widok rozbieranego Ronaldinho.  

Dodaj komentarz

Zapraszamy do kulturalnej dyskusji.

Najnowsze