Nowy rozdział w bogatej biografii Nicolasa Anelki


6 lipca 2015 Nowy rozdział w bogatej biografii Nicolasa Anelki

Gdyby któryś z dziennikarzy zechciał pewnego dnia stworzyć artykuł opisujący przebieg profesjonalnej kariery Nicolasa Anelki, musiałby poświęcić na to wiele godzin i jeszcze więcej stron papieru. Bo Francuz reprezentował w sumie 15 różnych klubów, nie potrafiąc w żadnym z nich zagrzać miejsca na dłużej. Bardzo często też, przy okazji podpisywania przez niego kontraktu z nowym zespołem, na światło dzienne wychodziły jego konflikty z władzami poprzedniego. Teraz zaś była gwiazda europejskich boisk postanowiła rozpocząć karierę menedżera. 


Udostępnij na Udostępnij na

By było jednak ciekawiej, urodzony 14 marca 1979 r. napastnik, którego rodzina przybyła do Francji z Martyniki, zamierza nie tylko ustalać taktykę dla swoich podopiecznych, ale jednocześnie sam ją realizować. „Le Sulk”, czyli po polsku „Sułtan” (pseudonim ten zawdzięcza kibicom Arsenalu, którzy nazywali go tak w trakcie bardzo udanego sezonu 1997/1998, zwieńczonego zdobyciem przez „Kanonierów” mistrzostwa oraz Pucharu Anglii, w czym ogromny udział miał nasz bohater), wciąż pozostaje bowiem czynnym zawodnikiem indyjskiego zespołu Mumbai City FC, do którego trafił na początku września ubiegłego roku. Wychowanek Paris Saint-Germain pozostawał wówczas bez klubu, po tym jak w cieniu skandalu rozstał się z brytyjskim West Bromwich Albion, zaś włodarze ośmiu drużyn z państwa położonego w południowej części Azji, przy wsparciu tamtejszej federacji piłkarskiej, postanowiły – w celu uatrakcyjnienia i odświeżenia rozgrywek – powołać do życia nową ligę.

Dudek chciał, ale nie mógł

Główny zamysł całego przedsięwzięcia opierał się na stworzeniu wąskiej grupy teamów, które rywalizowałyby ze sobą raptem przez dwa miesiące (w zeszłym sezonie rozgrywki Super Indian League trwały od 12 października do 17 grudnia, kiedy spośród czterech najlepszych ekip sezonu zasadniczego drogą play-off wyłoniono ostatecznego zwycięzcę), a każda z nich miałaby w swoich szeregach przynajmniej jedną dawną gwiazdę: Premiership, Primiera Divison, Bundesligi lub innej silnej ligi Starego Kontynentu. Warto przypomnieć w tym miejscu, że pewien klub, szykujący się do startu mocno rozreklamowanego sezonu indyjskiej ekstraklasy, dość długo namawiał do wstąpienia w jego szeregi byłego znanego polskiego bramkarza, zwycięzcę Ligi Mistrzów sprzed dziesięciu laty, Jerzego Dudka. Golkiper, mający w swoim CV występy dla m.in. Liverpoolu FC oraz Realu Madryt, musiał jednak odrzucić lukratywną ofertę (milion euro za nieco ponad dziesięć tygodni gry, wliczając w to krótki okres przygotowawczy!), ponieważ na dłuższy wyjazd z kraju nie zezwalał mu kontrakt reklamowy ze znanym producentem olejów napędowych.

Wróćmy jednak do Anelki i jego nowego – trenerskiego – wzywania. Otóż pierwszy po zrewolucjonizowaniu rozgrywek w Indiach sezon zakończył się dla jego drużyny raczej słabo. Co prawda ostateczny wynik nie jest w mniemaniu właścicieli tamtejszych klubów sprawą pierwszorzędną, gdyż najważniejsza jest popularyzacja piłki nożnej w kraju zajmującym obecnie 141. lokatę w rankingu FIFA (stan na 06.07.2015), ale przedostatnie miejsce w ośmioosobowej grupie chwały Mumbai City i samemu Nicolasowi nie przynosi. Największa gwiazda tej drużyny w siedmiu meczach sezonu zasadniczego zdobyła dwie bramki, a lepszą pozycją końcową swych zespołów mogli pochwalić się inni, świetni dawniej piłkarze, jak choćby: rodak Anelki, David Trezeguet (FC Pune City), Allesandro del Piero (Delhi Dynamos FC), David James (Kerala Blasters FC), Lucio (FC Goa) czy Marco Materazzi (Chennaiyin FC). Francuski atakujący osiągnął lepszy wynik jedynie od równie znanego Portugalczyka Simao Sabrosy, który miał za zadanie promować zespół Northeast United FC.

Ciekawe jest jednak to, że mistrzostwo wywalczyła drużyna niemająca w kadrze żadnego byłego asa europejskich boisk. Atletico De Kolkata postawiło na mniej popularnych piłkarzy, głównie pochodzących z Indii, co przyniosło im upragniony sukces. Czyli co – pieniądze jednak szczęścia nie dają? Na to wychodzi, ale Nicolas Anelka na ich brak nie ma prawa narzekać. Nie dość, że zarobił grube miliony jeszcze za czasów gry w poważnych teamach angielskich czy hiszpańskich, to teraz także wiedzie mu się zdecydowanie lepiej niż znacznej większości obywateli kraju, gdzie za jakiś czas chyba już definitywnie zakończy karierę. Za ubiegły sezon w barwach Mumbai City zainkasował ok. 5,5 mln euro, ustępując tylko wspomnianemu del Piero, który otrzymał prawie dwa razy więcej. Nic dziwnego zatem, że zbliżający się nieuchronnie do zakończenia swoich piłkarskich przygód gwiazdorzy coraz chętniej spoglądają w kierunku największego z kontynentów. Tak samo hojnie, a może nawet bardziej, znani piłkarze są opłacani także w Chnach i Katarze.

Jak w NBA

A o tym, że wielu z zawodników jest, delikatnie rzecz ujmując, ukierunkowanych na zarabianie pieniędzy, nie trzeba nikogo specjalnie przekonywać. Niech świadczy o tym choćby fakt, że dwa lata temu – jeszcze przed zreformowaniem ligi, która nazywała się wtedy I-League – kluby z Indii miały możliwość nabycia znanych twarzy w… drafcie, a zatem pewnego rodzaju loterii charakterystycznej dla amerykańskiej NBA. Dany futbolista był licytowany, a wygrywał oczywiście ten, kto zapłacił za niego więcej. To, czy jego nowa drużyna przypadła mu do gustu, nikogo nie interesowało. Jak się później okazało, w tym szaleństwie była (i wciąż jest) metoda, ponieważ z roku na rok Indian Super League coraz bardziej zyskują na popularności. Jeszcze kilka lat temu indyjscy fani futbolu musieli pasjonować się rozgrywkami europejskimi, w których po murawie biegali ich idole. Teraz wielu z nich znalazło się na wyciągnięcie ręki i nic dziwnego w tym, że trybuny stadionów, na których Anelka i jego koledzy po fachu rozgrywają swoje mecze, zapełniają się coraz szczelniej.

W kolejnym sezonie francuski atakujący zapewne jeszcze bardziej skieruje uwagę sympatyków indyjskiej ekstraklasy na swoją osobę, gdyż rzadko mamy okazję oglądać trenera i piłkarza w jednym. Azjatyccy dziennikarze zechcą zapewne zobaczyć, jak Nicolas przygotowuje swoją gwardię do kolejnych spotkań, a także jak jego podopieczni (vel koledzy) z boiska realizują założenia taktyczne. To nic, że sezon trwa tam dwa miesiące i tak mało spotkań jest do zobaczenia; ważne, że wszyscy są zadowoleni. Cieszą się przede wszystkim właściciele klubów, gdyż wielkie nazwiska przyciągają nowych kibiców, którzy oblegają sklepy z koszulkami, jakie na co dzień przywdziewają ich pupile. A także sami gwiazdorzy, otaczani chwilami niemal czcią i niemający wielkich wymagań przed sobą. Najważniejsze są ich twarze – opromienione uśmiechami, spoglądające z bilbordów na miliony Hindusów dumnych z faktu, że pod ich nosem stworzono coś, co jeszcze kilkanaście lat temu wydawało się niemożliwe do zrealizowania.

Dodaj komentarz

Zapraszamy do kulturalnej dyskusji.

Najnowsze