Najciekawsze wydarzenia 14. kolejki Premiership


Gruntowna relacja minionej kolejki Premier League byłaby już mocno spóźniona, jednak podkreślenie tego, co wszystkich zaskoczyło w rundzie, która miała być przecież arcynudna – jest jak najbardziej na miejscu.


Udostępnij na Udostępnij na


1. Dlaczego Man U przegrał, a Bolton wygrał?

To miał być typowy pojedynek Dawida z Goliatem, tym bardziej, że forma „Czerwonych Diabłów” stale rośnie. Jednak w Premiership niespodzianki lubią się zdarzać. Wystarczyła więc jedna chwila nieuwagi, konkretnie Gerarda Pique, aby doświadczony wygra (defacto kuszony przez Manchester United) Nicolas Anelka umieścił piłkę w siatce, już siódmy raz w sezonie. Piłkarze Fergusona oczywiście straty chcieli odrobić przez pozostały czas, no może poza Carlosem Tevezem, który z dwóch metrów nie potrafił trafić do bramki (na wielu forach pojawiły się twierdzenia, że Wayne Rooney, którego tego dnia brakowało na Reebok Stadium, na pewno gola by strzelił), jednak Jussi Jaskalainen w końcu zachował czyste konto. Było to odpowiednio drugie zwycięstwo „Kłusaków” i druga porażka Man U. Jedni wydostali się ze strefy spadkowej, drudzy tracą powoli kontakt z liderującym Arsenalem.

2. Jak to Wigan chciało pójść w ślady Boltonu.

Klub Tomasza Cywki, Wigan Athletic, przed meczem z Arsenalem miał siedem porażek z rządu i jasne było, że na Ashburton Grave przyjeżdżają po ósmą. Jednak debiutujący na ławce trenerskiej Steve Bruce mógł nazywać siebie cudotwórcą przez całe 83 minuty – do tego czasu jego podopieczni w tylko sobie wiadomy sposób nie stracili bramki. Wystarczyło jednak zaledwie 120 sekund, aby skuteczni w tym meczu, tak jak w poprzednim sezonie (czytaj nieskuteczni) „Kanonierzy” trafili dwa razy i odetchnęli z ulgą. Jeżeli Arsenal wygra zaległy mecz, będzie mieć już sześć punktów przewagi nad Manchesterem United.

3. Defoe nie strzelaj!

Niedzielne derby Londynu były, tak jak wszędzie zapowiadano, bardzo zacięte. iGol typował zwycięstwo gości, ale usłyszał o tym chyba Jermaine Defoe, który jak na złość w doliczonym czasie gry nie wykorzystał rzutu karnego. No ale można mu wybaczyć, bowiem po pierwsze wszedł zaledwie kwadrans wcześniej, a po drugie to on sam był faulowany. Ale powoli widać efekty pracy Juande Ramosa.

4. Tym razem „kanonadował” Everton.

Do bardzo wysokich wyników w Premiership zdążyliśmy się już przyzwyczaić, jednak co najśmieszniejsze, to Everton zawsze kojarzył się z tym, że dostawał sporo bramek (np. 0:7 od Arsenalu w 2005). Tym razem „The Tofees” rozgromili beniaminka z Sunderlandu aż 7:1. Ciekawą taktykę zastosował David Mores: przy stanie 4:1 ani myślał się bronić, tylko wprowadzał do gry kolejnych napastników: Victora Anichebe i Andrew Johnsona.

Dodaj komentarz

Zapraszamy do kulturalnej dyskusji.

Najnowsze