Moskal: Stawiamy na młodzież


15 grudnia 2012 Moskal: Stawiamy na młodzież

W bardzo dobrych nastrojach 2012 rok zakończy Kazimierz Moskal. Prowadzona przez niego Termalica Bruk-Bet Nieciecza efektownie zakończyła rundę jesienną, gromiąc lidera ze Świnoujścia aż 4:0, i piłkarską wiosnę rozpocznie z pozycji wicelidera zaplecza ekstraklasy. Trener niecieczan specjalnie dla iGola podsumowuje zakończony rok, opowiada o kulisach rozwoju kariery piłkarskiej jego syna, funkcjonowania Termaliki, a także o tym, z czym kojarzy mu się hit Michela Telo.


Udostępnij na Udostępnij na

Pierwsza liga za pasem. Od ponad trzech tygodni ma już Pan wolne. Czy ten okres to jak na razie czas odpoczynku od piłki nożnej, czy jednak ciągle zajmuje się Pan sprawami związanymi z klubem?

Zarówno były trener Wisły, jak i m.in. jego starszy syn, Dawid, bardzo przeżywają ostatnie niepowodzenia „Białej Gwiazdy”
Zarówno były trener Wisły, jak i m.in. jego starszy syn, Dawid, bardzo przeżywają ostatnie niepowodzenia „Białej Gwiazdy” (fot. Rafał Rusek /iGol.pl)

Nie jest to dla mnie i moich zawodników typowa przerwa. Zawodnicy pierwsze dwa tygodnie odpoczywali, natomiast na następny okres mają przygotowaną rozpiskę i muszą ściśle realizować plan, który im przygotowaliśmy. Jest parę spraw, które muszę dokończyć. Mam tu na myśli mój staż w Holandii, poza tym wczoraj wróciłem z kursokonferencji w Warszawie, muszę zabrać się za pisanie pracy dyplomowej kończącej kurs UEFA Pro. Poza tym są sprawy, które wiążą się z okresem przygotowawczym.

Nie tak dawno spotkał się Pan z Robertem Maaskantem. Jego przyjście do Groningen nastąpiło w momencie, gdy był Pan bezrobotny. Czy nie dostał Pan propozycji współpracy jako jego asystent? 

Nie, nie było takiej oferty. Staż jest mi potrzebny do licencji UEFA Pro, wybrałem się tam z całym sztabem szkoleniowym, z trenerem przygotowania fizycznego, Andrzejem Bahrem, oraz trenerem bramkarzy, Mariuszem Mucharskim. Chciałem zobaczyć, jak ten klub funkcjonuje, jak wygląda organizacja. Znam styl gry trenera Maaskanta, a tym, który najwięcej na wyjeździe zyskał, był chyba trener bramkarzy.

Jakie wyciągnął Pan wnioski z pobytu w Holandii i czy jest coś, co Pan chciałby, żeby zostało przeniesione do Termaliki?

Jest wiele rzeczy, które można by zrobić w klubach nie tylko I ligi, ale nawet ekstraklasy. Przede wszystkim zaplecze, organizacja pracy. Nie szukałbym proporcji, bo ciężko ją zachować między średnim klubem ligi holenderskiej a choćby naszymi czołowymi drużynami ekstraklasowymi. Czasami podniecamy się rzeczami, które w Europie są zupełną normalnością. To, co tam zastaliśmy, nie było niczym nadzwyczajnym. Jedną z rzeczy, która rzuca się w oczy, to inne prowadzenie drugiej drużyny, która często łączy się z innym klubem z niższej ligi i współpracuje. Ale to są już szczegóły. Sprawy czysto szkoleniowe są w Polsce podstawą do zaistnienia w Europie.

Czy oglądał Pan mecz z Zagłębiem? Co Pan czuł, widząc wynik 4:1 dla Zagłębia, a więc rezultat, którego w przypadku Wisły na polskich boiskach już dawno nie widziano?

Oglądałem ten mecz i muszę powiedzieć, że największy ból czułem w 16. minucie. Pamiętam, że sam kiedyś w Izraelu grałem w takim meczu, w którym do przerwy przegrywaliśmy 0:4. Człowiek zastanawia się, co robić: czy atakować, czy stanąć z tyłu i bronić się, żeby więcej bramek nie wpadło? Ciągle powtarzam, że Wisła jest dla mnie klubem wyjątkowym i choć od momentu zwolnienia nie byłem na ani jednym meczu w Krakowie, to cały czas śledzę, co się tam dzieje. Coś się w Wiśle musi wydarzyć, bo nie jest to miejsce dla tak uznanej marki. Nie sądzę też, żeby właściciel Wisły pogodził się z tym, gdzie Wisła się obecnie znajduje. W tych zawodnikach jest potencjał i uważam, że stać ich na więcej.

Pytanie czysto iluzoryczne: co by Pan powiedział, gdyby obecny sztab szkoleniowy poprosił Pana o radę? Wiadomo, że z zewnątrz zawsze takie sytuacje widzi się inaczej.

Nie jestem trenerem, który spędził na ławce 10-20 lat i nie będę im teraz udzielał rad. Całkowicie wykluczam taką możliwość.

Ma Pan kontakt z zawodnikami „Białej Gwiazdy”? Atmosfera musi być chyba katastrofalna.

Tak, utrzymuję stały kontakt z piłkarzami, tak samo ze sztabem trenerskim i kierownikiem drużyny. Jest to ciężki okres, ja im się nie dziwię i nie zazdroszczę. Ogromna fala krytyki, rozczarowanie i tak dalej. Wszyscy sobie z tego zdają sprawę, tym bardziej zawodnicy. Ale nie ma innej rady na to, jak dobrze przygotować się do kolejnej rundy. Najgorsze w tym wszystkim jest właśnie to oczekiwanie, ale jedyną drogą do wyjścia z impasu to kolejny mecz, który trzeba wygrać. Nie wyobrażam sobie, żeby nagle był chociaż jeden czy dwóch zawodników, którzy powiedzą: „Dam sobie z tym spokój, kończę karierę”.

Czy takim remedium może być cięższy trening? Ostatnio słyszeliśmy o rozmowie wychowawczej przeprowadzonej ze wszystkimi piłkarzami pierwszego składu.

Organizacja klubu w Niecieczy nie budzi żadnych zastrzeżeń naszego rozmówcy
Organizacja klubu w Niecieczy nie budzi żadnych zastrzeżeń naszego rozmówcy (fot. Anna Kaszuba / iGol.pl)

Zawsze, kiedy drużynie nie idzie, szuka się przyczyny. A to trener był za miękki, innym razem przyjdzie trener z twardą ręką nie mógł się dogadać. Zawodnicy grają przeciw trenerowi, powstają grupki… To wszystko bzdura. Proszę sobie wyobrazić sytuację, że zawodnicy grają przeciwko swojemu szkoleniowcowi. Jak mocny musiałby być to zespół, żeby w ten sposób myśleć? Przegramy kilka meczów z tym trenerem, przyjdzie następny i zaczniemy wygrywać? Sami by sobie strzelali w kolano. Poza tym przegrane muszą działać na psychikę, w podświadomości pojawia się pytanie: może faktycznie to za wysokie progi dla nas? Zawsze najprostsze jest dorobienie jakiejś ideologii po fakcie. Jedynym wyjściem jest praca, praca i tylko praca. Trzeba wiedzieć, jakich się ma ludzi, co z nimi można zrobić. Pamiętajmy, że ten sam trener może osiągać z drużyną fantastyczne wyniki, po czym przychodzi do niej drugi raz i kompletnie sobie nie radzi. Na sukces składa się bardzo wiele rzeczy i nie sposób jednym ruchem to zmienić.

Poruszył Pan ważną kwestię. Czy będąc w sytuacji trenera Kulawika, skorzystałby Pan z pomocy psychologa? Gdzie umieściłby się Pan na skali pomiędzy treneremkolegą, a trenerem z twardą ręką?

Ja zdecydowanie jestem na stopie koleżeńskiej z zawodnikami, ale kiedy trzeba, potrafię być wymagający i stanowczy. Moje podejście jest takie, że przede wszystkim wszyscy muszą mieć do siebie zaufanie. Przy jego stracie trudno byłoby je odzyskać. Jeśli chodzi o psychologa, niezależnie od tego, jak idzie drużynie jeśli są takie możliwości to trzeba to wykorzystać. Nie działajmy w ten sposób, że przykładowo: źle się czuję, coś mnie boli, ale nie idę do lekarza, dopóki nie trzeba się położyć na stole operacyjnym. Jeśli miałbym takie możliwości, to nie ma się czego wstydzić.

W związku z niezbyt dyplomatycznym zakończeniem współpracy między Panem a Wisłą nie czuje Pan pewnego rodzaju satysfakcji, że pokazał w Termalice swoją przydatność i wartość?

Dla mnie to, co się stało na początku roku, było pewnego rodzaju rozczarowaniem, tym bardziej że spotykałem się z opinią ludzi, którzy znają się na piłce i twierdzili, że zespół gra lepiej. Okoliczności, w jakich nastąpiło zwolnienie, dotarły do mnie po jakimś czasie. Można było to zrobić nieco inaczej, na przykład tak, że nowy trener przychodzi do klubu przynajmniej dzień później – zachowuje się wówczas jakieś standardy. Takie jest życie, nie mam do nikogo pretensji. W Termalice osiągnęliśmy to, co chcieliśmy.

Były jakieś określone założenia przed sezonem?

Założenia pokrywają się z moją filozofią w każdym meczu grać o zwycięstwo. Nie było konkretnych liczb, właściciele klubu chcą, aby drużyna dobrze funkcjonowała, aby ta nazwa klubu była znana. Biorąc pod uwagę przedsezonowe okoliczności, kiedy odeszło kilku zawodników, aktualny wynik punktowy uważam za bardzo dobry. Cieszę się przede wszystkim z zaufania, jakim mnie obdarzono, choć na początku tamtejsi działacze mogli mieć pewne obawy.

Czy pod względem czysto organizacyjnym porównałby Pan Termalicę do któregoś z klubów ekstraklasy?

Kazimierz Moskal często wspomina nieprawdopodobny awans do 1/16 finału LE. Wspomnienia te wywołuje też... hit Michela Telo
Kazimierz Moskal często wspomina nieprawdopodobny awans do 1/16 finału LE. Wspomnienia te wywołuje też… hit Michela Telo (fot. Rafał Rusek /igol.pl)

Nie mamy prawa na nic narzekać. Klub jest bardzo dobrze zorganizowany, dąży się do tego, żeby wszystko polepszać. Ostatnio oddano do użytku dwa boiska treningowe, myśli się też o boisku sztucznym. Tu na pewno wszystko stoi na bardzo wysokim poziomie.

Choć przygoda z Wisłą nie zakończyła się tak, jakby Pan chciał, to takich wspomnień jak awans do 1/16 finału LE nikt nikt Panu nie zabierze. Wraca Pan myślami do tego dnia?

Zdecydowanie tak. To był chyba mój najszczęśliwszy dzień w karierze trenerskiej, bo w całym życiu  na pierwszym miejscu jest mistrzostwo Polski zdobyte z Wisłą. Jest taka piosenka, która mi ten moment przypomina, akurat po meczu z Twente w szatni leciała ta piosenka. Kiedy ją słyszę, wspomnienia wracają. To śpiewał ten… (cisza)… Brazylijczyk Telo [śmiech].

Jak powiedział nam kiedyś Kazimierz Kmiecik, bacznie śledzi Pan poczynania syna w Młodej Ekstraklasie. Jak mu idzie i jakie ma perspektywy na grę w pierwszym składzie?

Historia była taka, że w momencie kiedy ja zostałem zwolniony, to on po raz pierwszy miał pojawić się na treningu pierwszej drużyny. Zupełnie w to nie ingerowałem, bo poprosiłem o pomoc trenerów Kulawika i Kmiecika. Mieliśmy wtedy przerwę na mecze reprezentacji i kadrowicze wracali w różne dni. Potrzebowaliśmy zorganizować ostatni trening przed meczem z Lechią, brakowało mi sześciu ludzi. Trener Kulawik wyznaczył zawodników na konkretne pozycje i okazało się, że na trening miał przyjść m.in. syn. Ja go już nie poprowadziłem, ale jakiś czas z pierwszym zespołem trenował. Widzę, że zrobił duży postęp, przede wszystkim ma bardzo dobry charakter, który może pozwolić mu zaistnieć w polskiej piłce. Nie jest to wielki talent, o którym się głośno mówiło. Pamiętajmy jednak, że wiele takich talentów ginęło, bo nie miało charakteru do piłki, zniechęcili się, nie mieli cierpliwości. Kamil jest bardzo uparty, dlatego wierzę, że gdzieś szansę dostanie. W tej chwili zaczął dzienne studia na AWF-ie, chodził do normalnego liceum, nie miał trybu indywidualnego, stąd ewentualny sukces będzie mu potem lepiej smakował.

Gros piłkarzy, których obecnie obserwujemy na ekstraklasowych boiskach, stawiało przede wszystkim na piłkę, przez co różnie im się w życiu wiedzie. Pan jak widać swoich synów wychowywał twardą ręką i stawiał naukę na pierwszym miejscu.

Razem z żoną tak postanowiliśmy. Kamil chciał grać w piłkę, ale kierowaliśmy go w tę drugą stronę. Jego obecna pozycja i to, że umiał te dwie rzeczy pogodzić, to wyłącznie jego zasługa. Nigdy nie wiadomo, kiedy skończy się grać w piłkę lub czy w ogóle tak na dobre się zacznie, więc wykształcenie w dzisiejszych czasach jest dla nas priorytetem.

Czy Kamil dostaje już jakieś oferty i ewentualnie czy jest szansa na to, żeby w rundzie wiosennej pojawił się w Pańskim zespole?

Ja znam go doskonale, prowadziłem go w juniorach Wisły. Wiem, że jeśli jakikolwiek trener zaufa mu, to on będzie w stanie jeszcze lepiej sprzedać swoje umiejętności. Nigdy nie było w drużynie niesnasek ze względu na więzy rodzinne, wiele spotkań nam wygrywał. Jedną z zalet, którą doceniam, to gra głową przy stałych fragmentach. Nawet gdyby w Termalice miałby teraz nie grać, ja bym go wziął. Nie chciałbym jednak, żeby on był w szatni odbierany jako pupilek czy człowiek trenera, żeby inni zawodnicy głupio się przez to czuli. Jeśli będę odchodził z Termaliki, to z czystym sumieniem będę mógł go do tego klubu polecić.

Przed przyjściem do Niecieczy Kazimierz Moskal prowadził rozmowy z przedstawicielami klubu ekstraklasy i II ligi
Przed przyjściem do Niecieczy Kazimierz Moskal prowadził rozmowy z przedstawicielami klubu ekstraklasy i II ligi (fot. Termalica.brukbet.com)

Regularnie chodził Pan na mecze Młodej Ekstraklasy Wisły, więc zna Pan możliwości poszczególnych zawodników. Czy ma Pan już z tej drużyny kogoś na oku w kontekście wypożyczenia lub transferu definitywnego?

W tej chwili jeden zawodnik Wisły gra u mnie i bardzo dobrze się rozwija [Michał Nalepa – przyp. red.]. Z tymi meczami Wisły w ME jest tak, że kiedy nie idzie i w drużynie grają starsi zawodnicy, od razu odzywają się głosy: „dlaczego nie dajemy szans młodym”; jeśli dajemy szansę młodym i nadal przegrywamy, mówią: „zapomnijmy o nich, nie mamy młodzieży”. W ten sposób uciekamy ze skrajności w skrajność. Ja uważam, że w Wiśle naprawdę jest kilku dobrych, młodych zawodników. Problem jest taki, że nie mają się, gdzie rozwijać, nie ma zaplecza do treningu, a ponadto trzeba tym piłkarzom dawać się ogrywać – tak jak było to m.in. za czasów braci Brożków. Ja chętnie tych zawodników sprawdzę, ale oba kluby muszą być tym zainteresowane i czerpać korzyści. Tak się to odbywa w Holandii: kluby z Eredivisie współpracują z drugoligowymi, drugie drużyny grają wspólnie. Dragan Paljić powiedział mi ostatnio, że u niego w Heraclesie Almelo nie ma zespołu rezerw, bo oni współpracują z Twente, pod którego szyldem występują.

A czy drugiego syna – Dawidanie udało się namówić na karierę piłkarską?

Z pewnych przyczyn nie może on, niestety, uprawiać sportu. Niemniej jednak jest wielkim kibicem przede wszystkim, przynajmniej ja to tak odbieram: moim, później Wisły, a także, ze względu na mnie, Termaliki. Stara się być na każdym meczu Wisły, jest na każdym meczu Termaliki w Niecieczy. Poza tym pracuje i studiuje zaocznie, więc tego czasu nie ma za dużo. Niemniej jednak jest to wielki kibic, który bardzo przeżywa porażki Wisły. Obecne miejsce w tabeli „Białej Gwiazdy” to dla niego koszmar i wielki ból.

Wprawdzie minęło już pół roku, jednak nie wypada Pana nie zapytać o to, jak doszło do Pana przyjścia do Termaliki? Czy długo się Pan zastanawiał nad ofertą pani Witkowskiej?

Odbyłem rozmowy z trzema klubami, z trzech różnych poziomów rozgrywkowych – ekstraklasy, I ligi i II ligi. Najbardziej konkretni w nich okazali się działacze Termaliki.

Zaoferowali najlepsze warunki?

Powiem tak: dla mnie pieniądze nie są najważniejsze i to samo powiedziałem na spotkaniu z Termaliką. W zasadzie po pierwszym spotkaniu, gdy nie rozmawialiśmy jeszcze o wynagrodzeniu, odniosłem wrażenie, że Termalika jest klubem, w którym widziałem największe szanse na to, że dojdziemy do porozumienia. Z pozostałymi klubami wprawdzie odbyły się też pewne rozmowy, jednak bardziej to przypominało jakiś sondaż niż zainteresowanie. W Termalice po pierwszej rozmowie wewnętrznie czułem, że to może być to. Już podczas drugiej rozmowy pani prezes zaproponowała mi warunki, powiedziałem, że się zgadzam, trwało to dwie minuty.

Czyli jednak zwyciężył duch sportowy? Oferta z ekstraklasy byłaby kusząca, ale z drugiej strony może nie chciał Pan robić tego Wiśle Kraków.

Z pewnością każdy zawodnik czy też trener chciałby pracować na najwyższym szczeblu. Trzeba jednak też wziąć pod uwagę wszystkie za i przeciw. Na pewno zaletą było bliskie położenie Niecieczy i Krakowa, to też miało swoje przełożenie. Tak jak mówię, to w Termalice działacze byli najbardziej konkretni.

Do Termaliki – klubu znajdującego się w małej, podtarnowskiej wsi trafił Pan z Wisły, a więc czołowej polskiej marki, rozpoznawanej w Europie. Czy długo zajęło Panu przestawienie się i aklimatyzacja w nowych warunkach?

Drużyna Termaliki w Niecieczy spotyka się tylko na treningach. Czas po zajęciach spędza głównie w pobliskim Żabnie
Drużyna Termaliki w Niecieczy spotyka się tylko na treningach. Czas po zajęciach spędza głównie w pobliskim Żabnie (fot. Michał Duśko/www.piast.gliwice.pl)

Pierwszy dzień był dla mnie jak zderzenie dwóch światów. Mówię tutaj przede wszystkim o stadionie. Jest to niesamowita różnica i to bez dwóch zdań. Szybko jednak się przyzwyczaiłem. W tej chwili czuję się tam bardzo swobodnie, nie mam powodów, by na cokolwiek narzekać. Choć mając gdzieś tam w pamięci to, w jakich klubach grałem, gdzie byłem i gdzie pracowałem jestem świadom tego, że pewne rzeczy można zrobić lepiej, część z nich można zmienić i poprawić.

A propos stadionu: już w zeszłym roku w związku z tym, że Termalica była bardzo bliska awansu, pojawiło się mnóstwo spekulacji na temat tego, gdzie rozgrywałaby swoje mecze w ekstraklasie. Czy rozmawiał Pan z panią Witkowską na temat tego, czy w wypadku awansu do ekstraklasy Termalica spełni wymagania licencyjne?

Jak na razie jeszcze nie rozmawialiśmy na ten temat. Przed nami wciąż pół roku zmagań, 17 meczów, nie wiadomo, co się wydarzy. Natomiast jeśli chodzi o spekulacje, to z moich informacji wynika, że nie było takiej możliwości, żeby grać gdzieś w Krakowie czy też Tarnowie. W Termalice ludzie działają bardzo prężnie i naprawdę w krótkim czasie można wiele zrobić. Moim zdaniem włodarze mają takie możliwości, żeby obiekt w Niecieczy sprawnie i szybko został doprowadzony do tego, by spełniał wszelkie wymogi.

Jak wygląda Nieciecza jako wieś od środka? Nie mamy zbyt wielu informacji, jak wygląda życie w tej wsi. Pan przyjeżdża tam tylko na treningi i mecze czy też zdarzyło się tam już Panu spędzić więcej czasu?

Większość zawodników Termaliki ma mieszkania w Tarnowie, podobnie jak ja. Obydwie miejscowości dzieli 15-20 km. To właśnie tam toczy się życie poza treningami. Natomiast, oczywiście, przyjeżdżamy na treningi, czasami mamy jedną lub dwie jednostki i niekiedy spędzamy czas w pobliskim Żabnie, gdzie można spokojnie znaleźć dobrą restaurację. Nikt nie będzie czarował, że w Niecieczy tętni życie towarzyskie [śmiech]. Jest to wioska, która ma około 700 mieszkańców i moim zdaniem trzeba tym bardziej oddać szacunek tym ludziom za to, co potrafili zrobić.

A czy nie ma Pan obaw, że Termalica może podzielić los Groclinu?

Takie obawy gdzieś są. Ja nawet w momencie, gdy pan Cupiał przychodził do Wisły na przełomie 1997 i 1998 roku, też rozmawiałem z dziennikarzami, bo pamiętam, że pół roku wcześniej wróciłem z Izraela i też ktoś zadał mi podobne pytanie. Odpowiedziałem, że wszystko w porządku, tylko zobaczymy, jak długo prezes Cupiał będzie w stanie to wszystko ciągnąć. Na szczęście jest do tej pory i przez te 15 lat praktycznie ciągle była to walka o najwyższe cele. Jeśli chodzi o Termalicę, to na pewno ryzyko istnieje – jeśli by się coś nie układało, to nie wiadomo, jak się to potoczy. Niemniej jednak widzę w tych ludziach duży zapał i to, że chcą zrobić coś dobrego. Powiem tak: nie mam na razie takich obaw.

Wszystko idzie aż za dobrze?

Właśnie [śmiech].

Słaba w porównaniu do ekstraklasy infrastruktura uniemożliwia skrócenie bardzo długiej, bo ponad trzymiesięczneje przerwy zimowej w I lidze
Słaba w porównaniu do ekstraklasy infrastruktura uniemożliwia skrócenie bardzo długiej, bo ponad trzymiesięczneje przerwy zimowej w I lidze (fot. Maciej Bryksy/arkagdynia.info)

Jakim człowiekiem jest właściciel Termaliki? Rozumiem, że stawia na futbolową karierę, ale ma też świadomość tego, co dzieje się w polskim futbolu, jakie panują tu realia i co trzeba zrobić, żeby w nim zaistnieć.

Jest to bardzo opanowany i konkretny człowiek, z którym miałem dwukrotnie przyjemność rozmawiać. Wie, czego chce, jest perfekcjonistą, wszystko, co robi, ma być zrobione idealnie, tak jak on by tego oczekiwał w firmie, wszystkich rzeczy pilnuje. Powierzył żonie pełnienie funkcji prezesa. Jeśli chodzi o klub, ona też chce, żeby wszystko było w jak najlepszym porządku. Nie było jakichś założeń odnośnie do tego, które mamy zająć miejsce, ale dają pieniądze, stworzyli warunki takie, że nie ma na co narzekać, więc oczekują też dobrych wyników, aby ta nazwa firmy dobrze się kojarzyła.

Przerwa pomiędzy rozgrywkami rundy jesiennej i wiosennej w I lidze przykładowo w porównaniu do Bundesligi jest trzykrotnie dłuższa. Czy nie było inicjatywy ze strony klubów zmierzającej do skrócenia przerwy?

Musimy powoli zmieniać sprawy związane z infrastrukturą, tak jak to nastąpiło w ekstraklasie. Wszyscy pamiętamy, jakie były boiska, jakie stadiony, nie było podświetlenia, podgrzewanej płyty itd. Przez to, że wzrosły wymagania licencyjne, sezon ligowy w przypadku ekstraklasy został już trochę wydłużony. W I lidze nie mamy takich warunków, no bo kto ma taki stadion? Arka Gdynia, Cracovia i być może Zawisza Bydgoszcz. W przypadku tych klubów, włączając system podgrzewanej murawy, można by było jeszcze w grudniu zagrać. Za mojej kariery zawodniczej grało się na śniegu po kostki, pomarańczową piłką, przygotowywało się specjalne kołki na zmarzniętym boisku. Teraz piłka idzie w takim kierunku, żeby, po pierwsze, była atrakcyjna i widowiskowa, a poza tym, żeby przynosiła zyski. Nawet I liga ma transmisje w Orange Sport, stąd pewien poziom musi być zapewniony. To oczywiste, że jeśli my nie mamy spełnionych tych warunków, a więc boiska przygotowanego nawet w czasie mrozu do tego, żeby było zdatne do gry, trudno cokolwiek zdziałać. Co zrobić z taką przerwą – mamy trenować trzy miesiące, biegać po górach, jak to było 30 lat temu? Bez sensu, wtedy to się ładowało akumulatory na cały rok. Obecnie futbol idzie w innym kierunku. Zdaniem wielu trenerów wszystkie ćwiczenia powinno się wykonywać z piłką, w końcu my później mamy nią grać. Klimat mamy taki, jaki mamy, tego nie zmienimy. Trochę jednak można by było wydłużyć rundę jesienną i grać do grudnia, a także powrócić na wiosnę tak, jak ekstraklasa, chociaż bywają lata, że w lutym jest tak sobie. Niedawno lechici grali przy -15 stopniach Celsjusza, gdyby zagrali dzisiaj, byłoby -3 stopnie. Z pewnością jest to problem, bo same treningi człowieka nużą.

Zawodnicy wypadają też z rytmu meczowego.

Oczywiście, że tak. Jest wielu zawodników, którzy chcieliby grać co trzy dni, np. systemem środa-sobota. Po to się trenuje, żeby grać, a nie po to się podpisuje kontrakt, żeby tylko trenować. Może tak by było łatwiej, bo nie byłoby stresu, ale to chyba nie o to chodzi.

Jakie są plany odnośnie do okresu przygotowawczego?

Wspólne treningi zaczynamy 21 stycznia, natomiast zawodnicy mają szczegółowe rozpiski, które już realizują…

Będzie tradycyjne sprawdzanie wagi po powrocie?

Oczywiście, że tak.

Czy przewidziano kary za nadwagę?

W tamtym roku w Wiśle też takie wprowadziliśmy, gdy zawodnicy poszli na urlop i wówczas powiedziałem, że karę liczymy od kilogramów. Dziś uważam to za niesprawiedliwe, bo jeśli ktoś przytyje kilogram i ma dostać, załóżmy, tysiąc złotych kary, a drugi przytyje 1,7 kg i też ma dostać 1000 zł kary…

To w takim wypadku 1700 zł.

… to uważam to za niesprawiedliwe. Od grama to nie będziemy liczyć, ale od stu gram jak najbardziej.

A jak to było w Wiśle? Ilu zawodników płaciło kary?

W opinii naszego rozmówcy, chcąc się rozwijaće nie należy koncentrować się na wyniku, ale przede wszystkim próbować grać
W opinii naszego rozmówcy, chcąc się rozwijaće nie należy koncentrować się na wyniku, ale przede wszystkim próbować grać (fot. Anna Kaszuba / iGol.pl)

Było dwóch zawodników, nie pamiętam już nawet nazwisk. W Krakowie jednak patrzyliśmy nie tylko na samą wagę, ale też na procent tkanki tłuszczowej. Gdy zawodnik przytył 700 g, ale tkanka spadła, to znaczy, że on ćwiczył i wzrosła masa mięśniowa. Wracając do przerwy zimowej – 21 stycznia zaczynamy, tydzień później wyjeżdżamy na krótkie, sześciodniowe zgrupowanie do Muszyny, wracając, gramy sparing w Sączu z Sandecją. Następnie trenujemy na własnych obiektach i tam będą mecze towarzyskie, bodajże z Puszczą Niepołomice i Garbarnią Kraków. Później, 18 lutego, jedziemy do Gutowa na dziewięć dni, tam gramy z ŁKS-em i Zagłębiem Sosnowiec i wracamy na samym początku marca, rozegramy też wtedy ostatni sparing ze Stalą Mielec.

Czyli tylko Polska? Nie ma żadnych wyjazdów zagranicznych?

Nie, ale to się też trochę wiąże z tym, o czym mówiłem przed chwilą. To na pewno jest świetna sprawa, gdy można pojechać za granicę i trenować na trawiastych boiskach. Pytanie jest takie, czy gdy my wrócimy, to dalej będziemy mieli możliwość trenowania na trawiastych boiskach w Polsce czy też będzie pogoda taka jak teraz i będziemy zmuszeni ćwiczyć na sztucznej lub zamarzniętej murawie. My nie mamy jak na razie podgrzewanej płyty boiska. Z kolei kluby ekstraklasy nawet jak wyjadą za granicę i okaże się, że w Polsce wciąż jest zima, to te systemy muszą już być włączone w związku z rozpoczynającą się rundą wiosenną i mogą wejść na boisko główne. Z doświadczenia jednak wiem, że w takim okresie każdy oszczędza ją, jak może, by jej nie zniszczyć. Gdy liga się zaczyna, to nie ma innej możliwości, jak wyjść na to boisko i trenować, bo gdzieś później i tak trzeba grać.

A temat wzmocnień? Czy są już poczynione pewne ruchy w tym kierunku?

Pozyskaliśmy już obiecującego zawodnika z Unii Tarnów – Jakuba Wróbla – który jest napastnikiem.

Zatem Termalica konsekwentnie stawia na młodzież?

Właśnie, to jest jakby potwierdzenie tego, w którym kierunku idziemy. Na chwilę obecną to tyle, natomiast ja czekam na spotkanie z panią prezes, o pewnych rzeczach chcielibyśmy sobie powiedzieć. Nie wykluczam, że gdyby się okazało, że byłaby możliwość sprowadzenia jakiegoś ciekawego zawodnika, to ktoś do nas przyjdzie, tak jak chociażby miało to miejsce w przypadku poprzedniego okienka transferowego z Łukaszem Pielorzem, który do nas doszedł i bardzo dobrze się wkomponował.

Kontrakt z Termalicą upływa Panu z końcem tego sezonu. Czy ma Pan już jakieś sygnały odnośnie do tego, że pani Witkowska będzie go chciała przedłużyć? Jeśli dostanie Pan taką propozycję, to czy Nieciecza będzie miała pierwszeństwo?

Na tę chwilę jestem trenerem Termaliki do końca czerwca, zobaczymy, co się wydarzy po drodze. Jeśli klub zwróciłby się jako pierwszy z propozycją przedłużenia umowy, to oczywiście, że będę z nim rozmawiał, bo uważam, że jestem mu to winien za okazane zaufanie i pod tym względem Termalica może liczyć na pierwszeństwo. W tej chwili trudno dyskutować na temat tego, czy ja go przedłużę czy też nie. Gdyby wszystko było dobrze, usiądziemy do rozmów i nie ma problemu.

Kończący się rok minął Panu pod znakiem szczęścia zmieniającego się jak w kalejdoskopie – najpierw nieprawdopodobny awans do 1/16 finału Ligi Europy, później zwolnienie z funkcji trenera Wisły, aż po bardzo dobry wynik z Termalicą w rundzie jesiennej I ligi. Jak Pan zapamięta ten rok?

Mimo tych wszystkich rozczarowań i negatywnych doznań, to rok ten zapisuję bardzo pozytywnie, szczególnie okres przedświąteczny, zarówno rok temu, jak i teraz jest dla mnie bardzo szczęśliwy. Mam świadomość tego, że trener zawsze rozliczany jest z wyników. Też powtarzam swoim zawodnikom, że piłka nożna polega na strzelaniu bramek i wygrywaniu meczów.

Z drugiej strony w opinii wielu osób Pan zwraca też uwagę na to, żeby prowadzone przez Pana drużyny grały kombinacyjnie i efektownie?

To jest właśnie ta druga część.

Prymat jednak ma gra o wynik?

Tak, bo to decyduje w końcu o tym, czy jesteśmy w danym klubie. Ta druga część sprawia mi olbrzymią satysfakcję i dlatego ten rok uważam za udany. Pomimo bardzo szybkiego zwolnienia z Wisły w takich okolicznościach, dochodziły mnie słuchy, że gra była ładna, przyjemnie się ją oglądało. To mnie utwierdzało w przekonaniu, że to jest droga, którą powinniśmy dalej iść.

W polskiej lidze mało klubów stawia efektowność nad efektywność. Do głowy przychodzą mi Legia, Górnik, w I lidze Flota, która miała piorunujący początek ligi oraz właśnie Termalica. Skąd Pana zdaniem w Polsce to podejście, że stawia się przede wszystkim na wynik?

Po pierwsze, jest presja. Po drugie, trenerzy rozliczani są z wyniku. Zawsze powtarzam, że są różne drogi dojścia do danego celu. Celem jest na przykład wygranie danego meczu i my możemy albo próbować grać i przejąć inicjatywę bez względu na to, czy gramy u siebie czy też na wyjeździe, albo stanąć całym zespołem z tyłu, na 30. metrze i wybijać piłki do przodu, czekając na stałe fragmenty. Dla mnie przed każdym meczem, obojętnie z kim bym grał, to nigdy nie wziąłbym remisu w ciemno. Dopiero po spotkaniu mógłbym tak stwierdzić i przyjąć go z szacunkiem. Myślę jednak, że jeśli chcemy się rozwijać, iść do przodu i coś osiągnąć, to mimo wszystko musimy jednak próbować grać. W momencie gdy zespół przeciwny próbuje nas atakować i zaskoczyć pressingiem, cała sztuka polega na tym, żeby w tym momencie właśnie z niego wyjść i stworzyć jakieś sytuacje.

Rozmowę przeprowadzili:

Bartek Kielech

Marek Pytka

Dodaj komentarz

Zapraszamy do kulturalnej dyskusji.

Najnowsze