Mocne otwarcie Premier League, czyli w Anglii jak na Dzikim Zachodzie


16 sierpnia 2017 Mocne otwarcie Premier League, czyli w Anglii jak na Dzikim Zachodzie

Na rozpoczęcie nowego sezonu Premier League wszyscy jej kibice czekali z niecierpliwością. Im do pierwszego gwizdka było bliżej, tym więcej pojawiało się pytań, rosły oczekiwania, a przede wszystkim apetyty. W miniony weekend odbyła się pierwsza kolejka najciekawszej ligi świata. Ba, odbyła się… Weszła razem z drzwiami!


Udostępnij na Udostępnij na


Jedno z wielu pytań postawionych przed sezonem dotyczyło napastników, którzy w trakcie okna transferowego zmienili kluby. Jak poradzą sobie w nowych barwach? Ile bramek zdołają strzelić? A co najważniejsze, który z nich okaże się najskuteczniejszy w sezonie 2017/2018?

Teoretycznie najłatwiejsze zadanie ma przed sobą Steve Mounie, którego Huddersfield pozyskał przed sezonem za 11,5 miliona funtów. Do nowej drużyny dołączył w lipcu, na miesiąc przed rozpoczęciem sezonu. Bez presji medialnej, bez presji związanej z kwotą transferu (jak na angielskie warunki). Tym bardziej że dołączył do beniaminka – oni w tym sezonie nic nie muszą, osiągnięcie utrzymania będzie już dużym sukcesem. 22-letni napastnik w debiucie walnie przyczynił się do wygranej z Crystal Palace, zdobywając dwie bramki. Było to niemałe zaskoczenie, zwłaszcza, że „Orły” grały na własnym stadionie i nieźle prezentowały się przed sezonem. W każdym razie Steve Mounie strzelił w pierwszej kolejce dwie z dziesięciu bramek, jakich oczekuje się od napastnika beniaminka w trakcie całego sezonu. Jeśli tylko utrzyma taką tendencję, może być czarnym koniem tego sezonu.
I na tym kończy się lista graczy, których transferowi nie towarzyszyła spora otoczka. Na pierwszy ogień w piątkowy wieczór rzucony został Alexandre Lacazette. Francuz dokonał rzeczy wielkiej, bowiem strzelił bramkę już po dwóch minutach na boisku. A zaczynał w podstawowej jedenastce. 26-latek, zdaje się, nie robił sobie nic z kwoty, jaką za niego zapłacono – nie dość, że zdobył gola, to bardzo ciężko pracował na boisku, był pierwszym obrońcą i nękał rywali, kiedy Kasper Schmeichel zdecydował się grać krótko. Za całą swoją pracę włożoną w mecz z Leicester otrzymał od dziennikarzy „SkySports” notę 8 i tytuł piłkarza meczu. Pokazał, że jest piłkarzem kompletnym. A to dopiero jego debiut.

Powrót do domu

Jeszcze lepiej, według reporterów angielskiej telewizji, spisał się Romelu Lukaku. Otrzymał od nich ocenę 9 za występ przeciwko West Ham United. Nic jednak w tym dziwnego, Belg brał na siebie ciężar gry, dobrze grał ciałem, a co najważniejsze – dwukrotnie pokonał Joego Harta. Przeglądając statystyki napastnika Manchesteru United, śmiało można było się spodziewać takiego scenariusza. Gdy doliczyć  jego niedzielne trafienia, okazuje się, że zdobywał on bramki w trzech debiutach na angielskich boiskach – dla West Bromwich Albion w sezonie 2012/2013 i dla Evertonu rok później. Oglądając przedsezonowe mecze „Czerwonych Diabłów”, można było mieć obawy co do gry Belga, ale w niedzielę zaczął udowadniać, że był wart swojej ceny. A nie była ona mała, bowiem stan konta Manchesteru United uszczuplił się o jakieś 70 milionów funtów.

Przejście Lukaku było swego rodzaju wymianą. Jose Mourinho pożegnał się z Wayne’em Rooneyem, który powędrował na stare śmieci – do Evertonu. Wyraźną różnicę można dostrzec w cenie – Anglik na Goodison Park trafił za darmo. Nie znaczy to, że będzie gorszym wzmocnieniem niż Lukaku. Na Old Trafford Rooney nie dostawał tyle szans, ile by chciał, a jak już je otrzymywał, to nie do końca wykorzystywał. Dobre mecze przeplatał słabymi; być może powrót do miejsca, w którym jego talent eksplodował (słynne „Remember the name: Wayne Rooney!”), sprawi, że 31-latek ponownie odżyje. A są ku temu przesłanki. W swoim „debiucie” dla Evertonu zapewnił wygraną ze Stoke City, wbiegając na pełnej szybkości w pole karne i kończąc dośrodkowanie pewnym strzałem głową. Po bramce widać było w Angliku dużą ekspresję, radość, nie tylko z gola, ale i z gry. Może tylko tego brakowało Rooneyowi w Manchesterze United? Pełnego zaufania, grania „od deski do deski” w meczach ligowych (w sezonie 15/16 zagrał 2409 minut, a w 16/17 tylko 1538). Jedno jest pewne – wychowanek Evertonu jeszcze nieraz w tym sezonie będzie cieszył kibiców swoją grą.

Wiara w Moratę

W równie niebieskim trykocie co Rooney grać w tym sezonie będzie Alvaro Morata. Tylko że w innym klubie. Po tym, jak na Old Trafford trafił Lukaku, Antonio Conte zdecydował się na Hiszpana. Po pierwszym, przegranym jednak spotkaniu 24-letni napastnik pozostawił po sobie dobre wrażenie. Wchodząc z ławki rezerwowych w 59. minucie, zanotował bramkę i asystę, które w tamtym momencie dawały nadzieję Chelsea, że w meczu z Burnley uda się ugrać remis. To się jednak nie udało i w Londynie musieli przełknąć gorycz porażki. Sam Morata przed meczem mówił, że w okresie przygotowawczym mało grał, że po niestrzelonym rzucie karnym w meczu o Tarczę Wspólnoty nacisk na niego był jeszcze większy, co w żaden sposób mu nie pomaga. Wieczny rezerwowy Realu Madryt musi jednak do tego przywyknąć, tym bardziej że w układance Conte ma zastąpić Diego Costę, który dla Chelsea zdobył w zeszłym sezonie 20 bramek, notując przy tym osiem asyst. Trener „The Blues” na pewno wierzy w swój nowy nabytek i wie, co robi – inaczej nie zainwestowałby w niego aż 60 milionów funtów. Jeśli tylko otrzyma odpowiednią liczbę minut na boisku i wsparcie trybun, będzie zdobywał gole, bo zdecydowanie ma do tego warunki.

Inny z trenerów cechujących się ekspresją, Jürgen Klopp, także nie spał podczas tego okna transferowego. Do Liverpoolu trafił Mohamed Salah, dla którego to druga przygoda z Premier League. Wcześniej grał w Chelsea, ale nie może uznać tego okresu za udany. Po pół roku został wypożyczony do Fiorentiny, później do Romy, która go wykupiła i po udanym sezonie znów sprzedała dalej. W barwach „The Blues” Salah zagrał tylko 13 razy. Jego tegoroczne wejście do angielskiej piłki jest znacznie lepsze pod względem liczb. W meczu z Watford strzelił gola i zanotował asystę, co jednak nie pozwoliło jego drużynie wygrać, a jedynie zremisować 3:3. Sam Egipcjanin pokazał się z dobrej strony, choć w niektórych sytuacjach mógł zachować się lepiej, na przykład wtedy, kiedy otrzymał piłkę sam na sam z bramkarzem, uderzył z czuba, a futbolówka pofrunęła nad bramką. Ponadto w jego ruchach i zagraniach widać było niepewność, brak przekonania w tym, co robi. Bramkę też w 99% można uznać za zasługę Firmino, bo 25-latek uderzał piłkę z odległości pół metra do bramki. Nie umniejsza to jednak faktu, że Salah znalazł się w odpowiednim miejscu i odpowiednim czasie.

Start sezonu w Anglii przyniósł sporo emocji, były bramki, były czerwone kartki, były samobóje, czyli wszystko to, co najlepsze dla kibiców. Z bardzo dobrej strony pokazały się też nowe nabytki poszczególnych klubów, szczególnie napastnicy, którzy błysnęli skutecznością. Zwiastuje to nam niesłychanie wyrównaną walkę o miano króla strzelców. Kandydatów jest kilku, zaczynając na Lukaku, poprzez Lacazette’a, Kane’a, Aguero, Sancheza, Moratę czy może i nawet Rooneya. Wiele też zależeć będzie od dyspozycji całego zespołu, który musi pracować na bramki napastnika; jednak najważniejszy będzie ten, który piłkę do siatki ma posyłać. Kluczem do sukcesu będzie napastnik, który musi być jak odbezpieczony rewolwer – użyty w odpowiednim momencie daje efekty. Gorzej, jeśli będzie naładowany ślepakami.

Dodaj komentarz

Zapraszamy do kulturalnej dyskusji.

Najnowsze