Młodzi piłkarze przy wielkim futbolu, czyli AS Kiełczów w Calelli


Piłkarscy adepci z Kiełczowa podczas obozu zimowego na Costa Brava z trybun Camp Nou obejrzeli mecz Barcelony z Cadiz

23 marca 2023 Młodzi piłkarze przy wielkim futbolu, czyli AS Kiełczów w Calelli

– Piękna pogoda, bogate zaplecze boisk piłkarskich, a przy okazji spełnienie marzeń wielu chłopców, którzy na żywo mogli zobaczyć mecz FC Barcelona z Robertem Lewandowskim w składzie. Właśnie dlatego zdecydowaliśmy się zorganizować obóz piłkarski na wybrzeżu Costa Brava w miejscowości Calella – mówi nam Kamil Malinowski, wiceprezes Akademii Sportu z podwrocławskiego Kiełczowa, która w trakcie ferii zimowych zorganizowała swoim podopiecznym fantastyczną wycieczkę.


Udostępnij na Udostępnij na

Przygoda dla AS Kiełczów rozpoczęła się 17 i trwała do 26 lutego. Na Dolnym Śląsku dzieciaki miały ferie, więc był to znakomity sposób na wyciągnięcie ich z domów, a także z objęć depresyjnej pogody, którą funduje nam w Polsce ta pora roku.

Podróż

Dobre rzeczy nigdy nie przychodzą z łatwością. Trzeba było się najpierw do tej Hiszpanii dostać. Na obóz pojechało 41 zawodników z czterech kategorii wiekowych. Mieliśmy chłopców z grup U-9, U-11, U-13 oraz U-15. Do tego czworo rodziców i czterech trenerów. Podróż autobusem przez Niemcy i Francję trwała około 26 godzin. Mogło być nieco krócej, jednak potrzebne były przystanki na rozprostowanie nóg, wymiany kierowców czy… dwugodzinny korek, w którym utknęliśmy przed Montpellier we Francji.

Warto tutaj zwrócić uwagę na profesjonalne podejście do sprawy trenerów, którzy podczas dziennych przystanków wykonywali z chłopcami ćwiczenia pomagające im przetrwać trudy podróży. Ułatwił im to też wysokiej klasy autobus, którym jechaliśmy. Dzieciaki mogły spokojnie się wyspać podczas podróży nocą, czego nie można powiedzieć o autorze tego tekstu, który przez swój wzrost i… wiek nabawił się jedynie bólu pleców i karku. Mogę wam za to zdradzić, że francuski Lyon nocą jest piękny.

Calella

Nasza baza mieściła się w miejscowości Calella przy samym Morzu Balearskim. W hotelu zajęliśmy całe najwyższe siódme piętro, dzięki czemu mogliśmy się cieszyć pięknym widokiem każdego ranka.

Pierwszy dzień to głównie zapoznanie się z Calellą, która jest bardzo urokliwym nadmorskim miasteczkiem. Duża liczba wąskich uliczek wypełnionych sklepami robi bardzo fajne wrażenie. Można tam zobaczyć wszystko. Od rzeczy nietypowych jak ta kaktusowa kamieniczka:

Po rzeczy, wydawać by się mogło, totalnie abstrakcyjne:

Wyobrażacie sobie flagi Lecha i Legii, Śląska i Arki albo Wisły i Cracovii wiszące w taki sposób? Okazuje się, że te balkony to niejedyna rzecz, która mnie zaskoczyła w kwestii waśni Barcelony z Realem. Otóż na La Rambla w centrum Barcelony stoi oficjalny sklep Realu Madryt. Mało tego. W oficjalnych sklepach Barcelony można kupić koszulki Realu, czyli antagonizmy antagonizmami, ale biznes jest biznes.

Warto też zwrócić uwagę, że wielu ludzi w Calelli zna podstawowe polskie zwroty. Sprzedawcy w sklepach, gdy usłyszeli nasz język, bez problemów mówili nam dzień dobry i pytali, co u nas słychać. Oczywiście znali też takie słowa, jak: zniżka, tanio i darmo.

Pierwszy trening

Po krótkim spacerze i odpoczynku nadszedł czas na pierwszy trening, a właściwie luźną gierkę na plaży, żeby chłopcy rozprostowali kości i rozruszali mięśnie po długiej podróży.

Podczas rozmowy z trenerami zapytałem, na czym głównie będą się skupiać w czasie trwania obozu.

– Mamy trzy grupy treningowe. Trampkarz (U-15), młodzik (U-13) oraz połączone drużyny orlika (U-11) z żakiem (U-9). W starszych zespołach chcemy skupić się głównie na boiskowej komunikacji oraz poruszaniu się bez piłki. Z młodszym zespołem będziemy pracować nad techniką indywidualną – opowiada Kamil Malinowski.

Do Calelli w tym czasie zjechały młodzieżowe drużyny z niemal całej Polski. Można było zobaczyć między innymi barwy innej podwrocławskiej ekipy PKS Łany czy ekstraklasowego Radomiaka Radom.

– Dzięki dużej liczbie drużyn na miejscu i możliwości infrastrukturalnych w Calelli i okolicach mogliśmy na bieżąco, podczas sparingów weryfikować, czy zawodnicy przyswajają i realizują założenia – dodaje prezes AS Kiełczów Grzegorz Lew.

Wszyscy trenerzy zgodnie podkreślają, że na każdym obozie kładą nacisk na integrację zespołu oraz realizację celów, o których wspomnieli wyżej. Każdego dnia chłopcy mieli zorganizowane dwa treningi, chyba że akurat odbywał się jakiś sparing lub organizowana była wycieczka. Wtedy mieliśmy do czynienia z jedną jednostką treningową.

Obiekty treningowe

Treningi odbywały się zarówno na sztucznej, jak i naturalnej nawierzchni na pięknie położonych kompleksach piłkarskich. Sztuczną murawę mieliśmy w CE Premia de Dalt położone 25 minut drogi od Calelli. To niewielki kompleks posiadający dwa pełnowymiarowe boiska i dwie niewielkie trybuny.

Trenują tam głównie dzieciaki, dlatego tuż obok boisk znajduje się mała kawiarnia, w której rodzice mogą czekać, aż ich pociechy skończą zajęcia.

Moją uwagę przykuł wystrój tej kawiarni.

Drugi kompleks z murawą naturalną był już całkiem spory. Nazywa się TOP Ten Soccerland Catalunya, zwany również Football Kingdom, chociaż można tam uprawiać nie tylko piłkę nożną. Jest to jeden z największych kompleksów sportowych w całej Hiszpanii. Jego powierzchnia to aż 100 000 m2. Zawiera 10 naturalnych boisk pełnowymiarowych dostosowanych do korzystania z nich przez cały rok, nieduży hotel, który pomieści około 75 osób. Do tego 10 szatni, kawiarnie, strefę wypoczynku i rozrywki, miejsce na piknik, basen, a także sieć szlaków oraz oznakowanych ścieżek do uprawiania trekkingu. Football Kingdom i Calellę dzieli około 16 kilometrów.

Trening po hiszpańsku

Dzięki świetnym zdolnościom organizacyjnym władz AS Kiełczów chłopcy mieli możliwość trenowania pod okiem hiszpańskich trenerów z licencją UEFA Pro. Na początku łatwo nie było, bo bariera językowa nieco utrudniała wzajemne rozumienie się. Jednak młodzi piłkarze z trenerami szybko opracowali sobie sposób komunikacji, dzięki czemu Hiszpanie zaczęli używać polskich słów, a Polacy hiszpańskich. Jedni i drudzy wspomagali się także językiem angielskim, więc w pewnym momencie można było usłyszeć zdania takie, jak: „You are dziadek so vamos!” lub „One dziadek here, one dziadek here, piłka here, jugamos!”.

Gra w dziadka w najmłodszej grupie odbywała się w trzech strefach. Chłopcy mieli ustawioną strefę żółtą, czerwoną i tak zwaną ziemię niczyją. Każdy odpowiadał za fragment swojej strefy, a dziadków było dwóch.

W tym samym czasie na boisku obok starsza grupa również grała w nieco inną formę dziadka, którą możecie zobaczyć tutaj.

Hiszpańskie metody

Treningi z Hiszpanami, zarówno wśród starszych, jak i młodszych grup, skupiały się głównie na umiejętności ustawiania się na boisku i poruszania się za akcją tak, żeby zawsze być pod grą. Po treningu miałem okazję porozmawiać chwilę z Tonim, jednym z trenerów prowadzących zajęcia.

Na co w Hiszpanii kładzie się największy nacisk podczas szkolenia tak młodych grup?

Najważniejsze to pozwolić im myśleć i rozumieć grę. Muszą potrafić znaleźć sobie wolne przestrzenie między przeciwnikami.

Jak to wygląda w praktyce?

Staramy się organizować im takie ćwiczenia, które zmuszą ich do myślenia, gdzie w danym momencie powinni się ustawić. Muszą nauczyć się szukać takich miejsc, gdzie jest mniej przeciwników. Muszą też wiedzieć, że właśnie tam należy posłać piłkę.

Czyli muszą być w ciągłym ruchu.

Zdecydowanie. Muszą się szybko poruszać i równie szybko myśleć, dlatego tak dużo czasu poświęcamy grze na małej przestrzeni.

Po treningu zapytałem polskich trenerów, co myślą o metodach swoich hiszpańskich kolegów.

– To przede wszystkim na pewno duże przeżycie dla naszych zawodników oraz możliwość nauczenia się czegoś nowego. Zauważyliśmy, że tutaj od najmłodszych lat kładzie się też nacisk na podania i przyjęcia piłki zarówno lewą, jak i prawą nogą w wyizolowanych formach. Trudno nam ocenić treningi prowadzone przez hiszpańskich kolegów, bo skupili się oni tylko na indywidualnych działaniach, a te były zbliżone do tego, co realizujemy w AS Kiełczów – mówi Kamil Malinowski.

Po kilku dniach treningów przyszedł czas na to, na co wszyscy chłopcy z pewnością czekali. Najpierw mecz Barcelony z Cadiz, a dzień później zwiedzanie stadionu i klubowego muzeum.

Barcelona vs Cadiz

Mecz „Barcy” z Cadiz rozpoczął się 19 lutego o 21:00. Dotarliśmy na stadion sporo przed czasem, spodziewając się korków. Nie było jednak najgorzej jak na to, że ten mecz obejrzało 72 000 ludzi. Nasz autobus został sprawnie pokierowany przez stewardów na miejsce parkingowe, z którego udaliśmy się prosto na Camp Nou. Jak na tyle ludzi wejście na stadion przebiegło dosyć szybko i sprawnie. O ile Camp Nou z zewnątrz wrażenia nie robi, o tyle w środku mamy już do czynienia z czystą magią.

O samym meczu można w zasadzie napisać w jednym zdaniu. Dwa szybkie na koniec pierwszej połowy i pozamiatane. Jedną z bramek zdobył Robert Lewandowski, co dla dzieciaków z Polski na pewno było dodatkowym powodem do radości.

Po meczu wyjście ze stadionu było równie szybkie co wejście. Powrót do Calelli zajął nam około 45 minut, co wystarczyło, żeby ponad połowa młodych kibiców ucięła sobie drzemkę na tyle mocną, że potem trudno było ich dobudzić. To jednak nie koniec przygód z Barceloną, bo na drugi dzień z samego rana do niej wróciliśmy.

Zwiedzanie miasta

O tym, że Barcelona jest miastem przepięknym, nikomu mówić nie trzeba. Miasto zostało zaplanowane w taki sposób, że nawet samo potrafi się… wietrzyć. Wypełnione przepięknymi budynkami projektowanymi przez Gaudiego, jak na przykład ta kamienica inspirowana falami morskimi. Nie ma w tym budynku ani jednego takiego samego okna i balkonu.

Dla młodych piłkarzy i fanów futbolu to jednak nie Sagrada Familia czy twórczość Gaudiego były główną atrakcją, ale możliwość wejścia na Camp Nou i poznanie go od środka.

Zaczęliśmy od krótkiej i dosyć śmiesznej historii. Otóż jak wszyscy wiemy, o kibicach Barcelony mówi się cules. Słowo to pochodzi od culo, co po polsku znaczy… tyłek. Skąd taka nazwa? Otóż zanim powstało Camp Nou, „Barca” swoje mecze rozgrywała na stadionie Camp del carrer Indústria. Zbudowany w 1909 roku obiekt mógł pomieścić około 6000 kibiców.

Na stadionie nie było krzesełek, ale jedynie drewniane ławki. Kiedy podczas meczu przechodziło się obok stadionu, widząc trybuny z zewnątrz, można było zobaczyć całe rzędy kibicujących… pośladków. Dla fanów niedarzących „Dumy Katalonii” sympatią, określenie cules ma wydźwięk negatywny, więc naszym tłumaczeniu kibiców Barcelony nazywa się po prostu dupkami.

Kibice podczas meczu na Camp del carrer Indústria. Fot. Fcbarcelona.es

Camp Nou

Samo zwiedzanie rozpoczęliśmy od całkiem sporej sali z trofeami. Można było podziwiać wszystkie puchary i medale, które „Barca” zdobywała przez wszystkie lata swojego istnienia. Największą uwagę przykuwały oczywiście te z wielkimi uszami, które wszyscy dobrze znacie.

Następnym krokiem były odwiedziny u Złotych Piłek Leo Messiego.

Dalej wędrowaliśmy korytarzami stadionu, który prowadził nas prosto na murawę. Mogliśmy zobaczyć tak zwany mixed zone, gdzie po meczach piłkarze rozmawiają z dziennikarzami.

Po drodze zajrzeliśmy jeszcze do szatni gości, gdzie oprócz standardowych szafek piłkarzy można było zobaczyć całkiem spore miejsce odnowy biologicznej z jacuzzi czy beczkami służącymi najpewniej do krioterapii. Po szatni jeszcze szybkie zerknięcie na salę konferencyjną i lecimy na murawę, gdzie między innymi mogliśmy sprawdzić wygodę foteli dla rezerwowych. Swoją drogą to bardzo ciekawe, że nadal nazywa się to ławką rezerwowych.

Przy murawie spędziliśmy chyba najwięcej czasu. Oprócz setek zdjęć można było tam zakupić także fragment murawy włożony w miniaturę stadionu. Ceny? W zależności od rozmiaru od około 20 euro. Trzeba też przyznać, że stan murawy jak na dzień po meczu można ocenić jako znakomity.

Na koniec jeszcze zdjęcia z trybun i ruszyliśmy na wzgórze Montjuic, skąd przepięknie widać było całe miasto. Następnie powrót do bazy. Trzeba było odpocząć, bo chłopców z AS Kiełczów czekały mecze kontrolne z hiszpańskimi drużynami.

Mecze kontrolne

Po kilku dniach przygotowań nadszedł czas na sprawdzenie się na tle hiszpańskich rówieśników. Każda grupa wiekowa zmierzyła się ze swoimi hiszpańskimi odpowiednikami z drużyny CE Premia de Dalt. Można śmiało ogłosić, że polska myśl szkoleniowa wyszła z tych pojedynków zwycięsko.

Drużyna „Trampkarza” pokonała swoich przeciwników aż 5:0, ekipa „Młodzików” przegrała nieznacznie, bo 3:4. „Orlik” wygrał 8:3, a „Żak” 4:1. Podsumowując, mieliśmy trzy zwycięstwa, jedną porażkę i stosunek bramek 20:8. To było najlepsze potwierdzenie tego, że trenerzy AS Kiełczów wykonują ze swoimi podopiecznymi znakomitą pracę. Po meczach zapytałem trenerów z Kiełczowa, jak oceniają postawę swoich podopiecznych.

– W AS Kiełczów kładziemy nacisk na indywidualny rozwój zawodnika i to było widoczne podczas meczów, w których poziom techniczny naszych adeptów był na wyższym poziomie. System hiszpański natomiast kładzie większy nacisk na rozwój zawodnika w drużynie, dzięki czemu zawodnicy podczas meczu szybciej podejmują odpowiednią decyzję – powiedział Kamil Malinowski.

– Po obozie wspólnie z całą kadrą mamy wiele przemyśleń na ten temat i na pewno wyciągniemy wnioski, jeśli chodzi o system szkolenia najmłodszych zawodników w AS Kiełczów. Niemniej cieszy nas, że klub z małej miejscowości może rywalizować i wygrywać z hiszpańskimi zawodnikami – dodaje Grzegorz Lew.

Girona i pożegnanie z Calellą

Zbliżał się ostatni dzień obozu. W międzyczasie pojechaliśmy jeszcze na wycieczkę do Girony. To urocze stutysięczne miasteczko położone niecałą godzinę drogi na północ od Calelli, z głęboko zakorzenioną tożsamością katalońską. Stolica jednej z czterech katalońskich prowincji, z której murów obronnych mamy znakomity widok na Pireneje.

Girona jest także gratką dla fanów serialu pt. „Gra o tron”. To Catedral de Santa María grała w serialu Sept Baleora. To tutaj kręcono scenę, w której wojska Tyrellów szły odbić Margaery Tyrell z rąk fanatyków religijnych zwanych Wróblami.

W przedostatni dzień obozu postanowiliśmy rozruszać trochę kadrę trenerską i rodzicielską. W ramach treningu trenerzy ze wsparciem rodziców rozegrali po jednym meczu z każdą z grup wiekowych. Na koniec zrobiliśmy sobie wspólne zdjęcie i wróciliśmy do hotelu szykować się do powrotu do Polski.

Organizacyjnie? Na pewno nie Stal Mielec!

Na koniec słowa uznania należą się przede wszystkim kadrze trenerskiej. Czterech trenerów na 41 chłopców to naprawdę spore wyzwanie, a trzeba przyznać, że wszystko zorganizowane było na tip-top. Trenerzy dbali o to, żeby chłopcy mieli jak najwięcej ruchu i ograniczony dostęp do zmory dzisiejszych czasów, czyli smartfonów. Dostawali je jedynie na max godzinę dziennie, żeby móc skontaktować się z rodzicami. Dzięki temu ferie spędzili aktywnie, uczestnicząc w wysokiej jakości jednostkach treningowych, podczas których z pewnością podnieśli swoje umiejętności.

Takie wyjazdy budują tożsamość drużyny i zapewniają dzieciakom niezapomniane przeżycia. Dlatego warto zwrócić uwagę na Akademię Sportu z niewielkiego Kiełczowa, bo rozwija się tam bardzo ciekawy projekt.

Dodaj komentarz

Zapraszamy do kulturalnej dyskusji.

Najnowsze