Menadżer buforowy


Po okresie pełnym rozrywek oraz wygranych rozgrywek, nadszedł czas uspokojenia. José Mourinho, jakiekolwiek budził emocje wokół swojej osoby czy Chelsea, zawsze przynosił tematy do dyskusji. Mieszanka emocji miłość+nienawiść, było czymś naturalnym. Włodarze klubu z zachodniego Londynu już dawno wiedzieli, jak po nim „pozamiatać”, aby kolejny menadżer miał spokojne miejsce pracy. Korespondencja z Anglii.


Udostępnij na Udostępnij na

A po nocy przychodzi dzień, a po burzy spokój” śpiewa Budka Suflera. W Chelsea zapewne w dniu zatrudnienia José Mourinho wiedziano, z jakim buńczucznym okazem będą mięli do czynienia. I choć scenariusze o sytuacji w klubie po jego odejściu pojawiły się na długo przed 20 wrześniem 2007 roku, nie trzeba było być jednak Kenyonem, by przewidzieć jak krajobraz po bitwie będzie wyglądał.

Od krótkofalowych skutków, jak choćby odszkodowanie za zerwany kontrakt czy zburzony rytm pracy zespołu, ważniejsze były te długofalowe: zakochani w portugalskim menadżerze kibice oraz oddani piłkarze. Mourinho na Stamford Bridge stworzył doskonałą twierdzę dla swojej osoby, głównie dzięki wrodzonym oraz nabytym zdolnością w PR. Jego trzeba było kochać, bowiem on był Chelsea, a Chelsea była nim. Z resztą tej samej sztuki dokonał pracując już w F.C. Porto, a najlepszym na to dowodem niech będą jego własne słowa: „[…] I would have stayed at Porto – beautiful blue chair, the UEFA Champions League trophy, God, and after God, me”. I w tym nie ma nic na wyrost.

Okres spokoju

Potencjał finansowy oraz sportowy Chelsea powoduje, iż na zwolniony przez Portugalczyka fotel chrapkę miało z całą pewnością wielu szkoleniowców. I młodych, ambitnych, chcących podjąć wyzwanie, ale i starych wyjadaczy, którzy odcinając kupony od dotychczasowych sukcesów chciało solidnie się dorobić przed emeryturą. Kilka milionów funtów piechotą nie chodzi. Tyle, że sam klub nie chciał nikogo takiego zatrudnić.

Zakładając, że wyimaginowany pan Carlos Lee Smith jest najlepszym na świecie menadżerem, aby mógł spokojnie pracować oraz odnosić sukcesy należy posprzątać oraz wyciszyć otoczenie dookoła. Musi pojawić się ktoś, kogo nie wzruszy specjalnie fakt, że bierze na siebie całe brzemię po odejściu Portugalczyka. Ktoś, kto wysłucha ze spokojem porównań do boga współczesnej Chelsea. Ktoś, kto bez fajerwerków poprowadzi zespół z umiarkowanymi sukcesami, bez poważnych upokorzeń, ale i spektakularnych sukcesów. Ktoś, kto odejdzie, kiedy przyjdzie na to pora. Zainstalowano „bufor”.

Grant gwarant

Plan musiał się zrodzić najpóźniej w sezonie 2006/07 i już wówczas miałem okazję jako pierwsza osoba w Polsce o tym napisać. Zarazem, co ciekawe, do 20 września ubiegłego roku jako jedyna w ogóle. Avraham Grant był kandydatem idealnym. Prowadzona wcześniej przez niego reprezentacja Izraela bezpłciowo ciułała punkty w trudnej grupie eliminacyjnej do niemieckiego Mundialu, głównie by uniknąć kompromitacji, aniżeli awansować. Kilka lat wcześniej z umiarkowanymi skutkami prowadził krajowe drużyny, które prezentowały się na boisku i w tabeli przyzwoicie. Ponadto, Grant był gwarantem absolutnej lojalności wobec rosyjskich oligarchów, którzy wyciągnęli go z piłkarskiej szarzyzny i dali szansę poczuć „prawdziwą” europejską piłkę.

Strefa buforowa

José Mourinho już w styczniu 2007 wiedział, co się dzieje, kiedy chciano Izraelczyka posadzić jako jego bezpośredniego asystenta, kosztem oddanego klubowi Steve’a Clarke’a. Portugalczyk profesjonalnie zagroził odejściem, a Granta ostatecznie zainstalowano na bliżej niesprecyzowanej pozycji, którą już i tak pokrywali wszyscy zatrudnieni w Chelsea dyrektorzy. Nie bez wymowy był też news na oficjalnej stronie CFC z lipca ubiegłego roku, iż Izraelczyk jest na pokładzie samolotu lecącego do Kalifornii na przedsezonowe tournee. To, co AG dosłownie robił na boiskach UCLA, polegało na przyglądaniu się jak José przygotowuje zespół do sezonu, aby bez szkoleniowych oraz taktycznych rewolucji przejąć zespół.

Kiedy wreszcie ten moment nadszedł i Grant „łaskawie” zechciał pomóc klubowi, wszystko było już na taką okazję gotowe. Były selekcjoner Izraela nie zdecydował się na zmiany w taktyce, a w zakresie decyzji personalnych zaczął dawać więcej szans jedynie Joe Cole’owi. Czy to ze względu na faktycznie świetne umiejętności Anglika, czy też po sugestiach z góry, że Joey może podratować nastroje wśród fanów? Nie mam takiej wiedzy. Jednakże to właśnie osoba tego piłkarza było jedną z niewielu rys na szkle w relacjach JM-kibice, bowiem Cole to fan Chelsea od dzieciństwa, który ponad to potrafi poruszyć wszystkich sympatyków futbolu swoich niekonwencjonalnym dryblingiem oraz umiejętnościami technicznymi, a kibiców „The Blues” zwłaszcza.

Posprzątane

Obiektywnie patrząc na minione siedem miesięcy, Grant osiągnął postawione przed nim cele, czyli utrzymanie „poziomu Mourinho”. Najlepsza czwórka Europy, wicemistrzostwo „ach jak niewiele zabrakło” Anglii, finał Pucharu Ligi, a wypadek w Barnsley to wyjątek potwierdzający w tym wszystkim regułę. Grantowi całkiem nieźle udało się zatrzeć styl JM w „świeżej” pamięć kibiców, których pogodzono z faktem, iż ich ukochany menadżer do Chelsea po prostu już nie wróci. Natomiast dla następnego menadżera ekipy ze Stamford Bridge Grant przygotował znakomity grunt.

Cztery cele Granta

Nikt już nie zadaje pytania, kto zastąpi Mourinho, ale kto zastąpił Granta. Zmienił się punkt odniesienia, a co za tym idzie także oczekiwania, presja wyniku. Nowy menadżer będzie mógł wnieść własny styl, a i porównań do Portugalczyka będzie znacznie mniej, aniżeli miało to miejsce w przypadku jego bezpośredniego sukcesora.

Motywacja dla nowego szkoleniowca także przyjdzie łatwiej. „Anonimowy Grant dał radę, więc ja nie?”, będzie można rzec. W przypadku niepowodzenia, brak sukcesów będzie odnoszony do obu szkoleniowców, a więc i rola Mourinho w tym wszystkim zostanie zmniejszona. Kolejny zwolniony menadżer będzie tylko coraz bardziej przesuwał Portugalczyka z „współczesności” do historii londyńskiego zespołu.

Grant może także wziąć na siebie ciężar sprzedaży kluczowych piłkarzy. Jako ten „zły gość” bez żalu ogłosi odejścia z klubu choćby Didiera Drogby z obopólnym zyskiem, bowiem i dla Chelsea (miliony kontynentalnych euro), i dla piłkarza, który w tym sezonie jest cieniem cienia siebie z rozgrywek 2006/07. Weźmie na siebie ewentualne niezadowolenie fanów, którego i tak nie będzie miał następnie okazji długo znosić.

Ostatnie, ale nie najmniej ważne (the last but not the least – jak mówią Brytyjczycy) to sama praca z zespołem oraz jego przygotowanie do sezonu. Szanujący się menadżer nie będzie obejmował zespołu we wrześniu, kiedy nie można wprowadzać zmian do sposobu prowadzenia danej ekipy, a następna ku temu sposobność w Premier League to kolejne wakacje, jako że przerwy zimowej tutaj nie ma. Dlatego też wybitna postać z autorskim programem, na fotelu menadżera możne pojawić się po sezonie, a nie w jego trakcie. Sytuacje jak z sir Aleksem Fergusonem (6 listopada 1986) to już historia, Juande Ramos (27 października 2007) to wyjątek potwierdzający tą regułę, a Harry Redknapp (Portsmouth, 7 grudnia 2005) oraz Kevin Keegan (Newcastle, 16 stycznia 2008) to odgrzewanie starych kotletów, które rzadko smakują.

Pogoda na jutro

Misja Avrahama Granta dochodzi już do końca. Wówczas zapewne wróci na wirtualne stanowisko dyrektorskie, aczkolwiek nie na długo. Tak jak rewolucja zjada własne dzieci, tak ludzie od „czarnej roboty” są szybko „odstrzeliwani” po wykonaniu zadania i nie jeden film gangsterski o tym uczy. Mając za właściciela klubu Rosjanina, te słowa zabrzmieć tylko mocniej i bardziej dosadnie.

Kto go zastąpi? Na pewno nie ulubieniec kibiców oraz legenda Chelsea Steve Clarke, ani nikt blisko związany z fanami, bowiem zbyt wiele wysiłku włożono w oczyszczenie atmosfery, aby teraz zatrudnić kogoś, kto takich zabiegów by nie potrzebował. Znając ambicje Petera Kenyona oraz Romana Abramowicza, latem na Stamford Bridge zawita najlepszy dostępny „na rynku” specjalista. Młody, ambitny, chcący podjąć wyzwanie, albo starych kojot światowych boisk. Bo praca przy Fulham Road to nie lada gratka.

Komentarze
Patryk Wojcieszek (gość) - 16 lat temu

Ciekawa teza, lecz szczerze mówiąc nie zdziwiłbym się
gdyby nawet po wygraniu Ligi Mistrzów Grant wyleciał
ze stanowiska. Jak dla mnie nie pasuje on do tego
klubu, tak jak pasował Mourinho, którego uwielbiali
kibice.

Odpowiedz
cegieła (gość) - 16 lat temu

Jako kibic Chelsea muszę przyznać, że nie przypominam
sobie równie ciekawej i odkrywczej (dla mnie) opinii
o Grancie. Bardzo udany tekst!

Odpowiedz
~AnDRzEj (gość) - 16 lat temu

Zaaaaaaaajebisty artykuł, naprawde dawno nie czytałem
czegoś tak dooobrego:P
szacuneczek dla autora i oczywiscie zgadzam sie z
trescią:P i w sumie to tez konkretnie nie wiem kto
mógłby byc trenerem Chelsea ale napewno bedzie
najlepszy. Po przeczytaniu tego artykułu wiele rzeczy
mi sie rozjasniło:P THX

Odpowiedz
~AnDRzEj (gość) - 16 lat temu

Napisełm tytuł: '' nie wiem czemu go nie ma
--> LOL

Odpowiedz
Dodaj komentarz

Zapraszamy do kulturalnej dyskusji.

Najnowsze