Liga portugalska od lat kojarzy się z biedą i dużym rozwarstwieniem pomiędzy czołową trójką a resztą ligi. Ci pierwsi rokrocznie sprzedają swoje gwiazdy, by po chwili wypromować kolejne talenty, natomiast drudzy walczą o to, żeby dopiąć budżet. Taki format rozgrywek – które nadal mają bardzo wysoką renomę – oraz błogi, śródziemnomorski klimat sprawiają, że zawodnicy z uśmiechem na ustach i bez większego zastanowienia wybierają się nad Ocean Atlantycki.
Na zachodni kraniec Europy przenoszą się nie tylko piłkarze, którzy pochodzą z mniej uznanych futbolowo zakątków świata. Jest to też droga kolejny raz obierana przez byłego gracza „Dumy Katalonii”.
Tym razem jest nim Alex Grimaldo. Hiszpan ma obecnie 20 lat i ma za sobą bagaż doświadczeń zebrany w młodzieżowych reprezentacjach kraju. W ostatnich miesiącach został również kapitanem Barcelony B, jednak koniec końców musi szukać swoich szans na obczyźnie.
***
– Luis Enrique nigdy ze mną nie rozmawiał. Nie miałem z nim absolutnie żadnego kontaktu. Nie mam mu zresztą nic do powiedzenia – takie słowa padły z ust lewego obrońcy w październiku tego roku, czyli w czasie, gdy w kadrze obecnego mistrza Hiszpanii było piętnastu zdrowych zawodników, a aż trzynastu leczyło urazy.
***
https://www.youtube.com/watch?time_continue=28&v=qOh4cFUprUc
Od lat jest utarte, że La Masia jest szkółką, która swoimi standardami i filozofią bezkonkurencyjnie przewyższa całą resztę konkurujących akademii. Tylko jak odnieść się do tych słów w momencie, gdy w kadrze pierwszej drużyny jest miejsce dla 31-letniego Adriano, a jego konkurent, najmłodszy debiutant w historii Barcelony B (miał wtedy 15 lat i 349 dni), zawodnik, którego szerokie grono ekspertów wskazywało jako najbardziej utalentowanego spośród wszystkich swoich kolegów, odchodzi właśnie do Benfiki Lizbona. Co więcej, klub nie zapewnił sobie nawet możliwości pierwokupu.
Warto również zauważyć, że zapytania o Grimaldo nie pojawiały się tylko i wyłącznie z klubu z Estadio da Luz. Już przed rokiem jego nazwisko było łączone i doceniane przez takie zespoły, jak: Sampdoria, Lazio czy Sevilla.
Jak wspominałem – nie on pierwszy przeprowadził się z „Blaugrany” do Portugalii. Na pewno wpływ na jego decyzję miał Cristian Tello, który z marszu pokazał, że jest w stanie stać się czołową postacią FC Porto. Skrzydłowy jednak powędrował tam latem 2014 roku na dwuletnie wypożyczenie. W swoim pierwszym sezonie gry dla „Smoków” zdobył osiem bramek i zanotował 11 asyst, co było wynikiem przynajmniej solidnym. Obecne rozgrywki nie są dla niego tak imponujące. Trener Lopetegui tylko siedmiokrotnie wystawił go od pierwszych minut.
https://www.youtube.com/watch?v=i735DdnfWiE
Na Estadio do Dragao zabłysnął też inny zawodnik wypożyczony z La Liga – Casemiro. Aktualny zawodnik „Los Blancos” imponował tym, czym powinien każdy defensywny pomocnik, czyli liczbami. Był bezkonkurencyjny w Lidze Mistrzów, w której pomimo że rozegrał tylko osiem spotkań, miał najwięcej odbiorów i wygranych pojedynków spośród wszystkich graczy drugiej lini.
Innym, nieco starszym, ale zapadającym w pamięć przykładem jest Ricardo Quaresma. Swego czasu przychodził na Camp Nou w tym samym okienku transferowym co Ronaldinho, ale z Brazylijczykiem łączyły go co najwyżej boiskowa oryginalność i hulaszczy tryb życia, a pod względem samych umiejętności dzieliły ich lata świetlne. Jego pobyt w Katalonii potrwał tylko rok. Quaresma nie mógł znieść tego, że ktoś inny niż on może być w centrum uwagi i już po roku przeszedł do… aktualnego zdobywcy Ligi Mistrzów, czyli FC Porto, gdzie pokazał już pełnię swojego talentu. Przez cztery lata z nawiązką odzyskał swój wizerunek. Kolejne wojaże Portugalczyka jednak nie bardzo wpłynęły na historię futbolu.
Patrząc na losy piłkarzy, których przytoczyłem, widać, że dla graczy La Liga nie jest problemem zawojować te rozgrywki. Powodów jest parę – dużo mniejsza rywalizacja o miejsce w składzie, rywale, którzy w zdecydowanej większości drużyn odstają poziomem, ale przede wszystkim niemal znikoma presja. Jeśli na chwilę zapomnimy o Benfice, Porto i Sportingu, to zdamy sobie sprawę, że średnio na mecze Primeira Liga przychodzi tyle samo osób co u nas na I ligę, co doskonale widać było w listopadowym spotkaniu Ligi Europy Belenenses – Lech, podczas którego na trybunach nie zjawiło się nawet dwa tysiące widzów.