"El Flaco" rozpoczął przygodę z piłką w Club Deportivo Arguineguin, drużynie ze swego rodzinnego miasta. W młodości przyglądał się dwójce piłkarzy, na których starał się wzorować, a byli nimi Michael Laudrup i Josep Guardiola. Jakże odmienni byli to zawodnicy, każdy z nas wie. Kluczem było wziąć od każdego to, co najlepsze, i połączyć w jedność, w ten sposób miał powstać ukształtowany Juan Carlos Valeron. Malownicze Arguineguin, słynące z pięknych kurortów, szybko okazało się za małe na skalę talentu, jaką prezentował młody Valeron.
21. czerwca Las Palmas było prawdopodobnie najgorętszym miejscem na świecie. Teoretycznie nie powinno to nikogo dziwić, zważywszy na panujące tam warunki pogodowe, ale tym razem trzymamy się z dala od meteorologii. Sędzia Daniel Ocon gwiżdże po raz ostatni na Estadio Gran Canaria, oficjalnie kończąc ostatnie spotkanie sezonu 2014/2015 w Hiszpanii. Trybuny, jak i całe miasto ogarnęła euforia. Ekstaza trwała aż do białego rana.
„Los Amarillos” po golach Roque Mesy i Sergio Araujo pokonali Real Saragossa, pieczętując awans do Primera Division po trzynastoletniej absencji. Wielki futbol miał powrócić na Wyspy Kanaryjskie. Cofając się o te kilka lat, trafimy na sezon 2001/2002, gdy wspomniane Las Palmas żegnało się z La Liga. Wówczas prym wiódł pewien Kanaryjczyk, nieustannie będąc na ustach wszystkich Hiszpanów. Nazywany „hiszpańskim Zidanem”, choć dla wielu było to nieco nieprawdopodobne, powrócił na największe hiszpańskie areny, aby znów cieszyć oczy. W tym jakże urokliwym zakątku świata historia zatoczyła koło.
Początki kariery
W roku 1990 dołączył do juniorów najpopularniejszego klubu na Wyspach Kanaryjskich, czyli UD Las Palmas. Talent „Maga” mógł zacząć spokojnie kiełkować. Podczas wiosny 1993 roku Paco Castellano, odpowiadający za rezerwy Las Palmas, zaprosił trenera pierwszego zespołu, Inakiego Saeza, w celu obejrzenia spotkania. Po przybyciu na stadion dwójki szkoleniowców zauważyli oni młodego chłopca. Takimi słowami wspomina tę chwilę Castellano: „wyjęty wprost z „Różowej Pantery”, chudy, wątły i dużo młodszy od swych kolegów i rywali z boiska”.
Na błysk geniuszu nie trzeba było długo czekać, właściwie pierwsze dotknięcie piłki i cyk czterdziestometrowy przerzut w stronę skrzydłowego, wymierzony co do centymetra, podanie na nos. Saez rzucił tylko krótkie:„Hej, ten facet ma to coś”.
Choć Valeron już wówczas przekonał do siebie coacha, to wciąż czekało na niego mnóstwo pracy, szczególnie nad poprawą sylwetki. Stąd potrzeba uzbrojenia się w cierpliwość, zaciśnięcie zębów i oczekiwanie na debiut w drużynie Las Palmas, który nastąpił w sezonie 1994/1995. W zespole „Los Amarillos” zaprzyjaźnił się ze starszym Edu Garcíą, co było dość zabawnym kontrastem. García, potężnie zbudowany facet, wręcz zmuszał Valerona do ćwiczeń fizycznych. Każdego dnia młody „El Flaco” wykonywał serie pompek i brzuszków trzy razy dziennie – rano, po południu i wieczorem.
Po dwóch umiarkowanie udanych sezonach w Las Palmas, w których zdecydowanie dojrzał piłkarsko, Valeron zdecydował się opuścić Kanary. Jego nazwisko było zapisane w każdym notesie skautów w Hiszpanii, oferty spadały lawinowo, lecz „Mag” wyjątkowo rozważnie planował swoją karierę. Tym razem padło na Baleary. Dobry sezon w barwach Majorki przełożył się na tytuł odkrycia sezonu w Primera División, co spowodowało kolejny progres w karierze wówczas 23-letniego „El Mago”.
Po zawodnika z Arguineguín zgłosiło się Atletico Madryt, którego trenerem był legendarny Arrigo Sacchi. Hiszpan wśród gwiazd pokroju Kiko, Jugovicia czy Vieriego czuł się wyśmienicie, co zaowocowało niepodważalnym miejscem w pierwszym składzie. Valeron rozegrał na przestrzeni dwóch sezonów 65 meczów, w których zdobył siedem bramek. Mimo ogromnego potencjału kadrowego Atletico zakończyło sezon na 14. miejscu, co przełożyło się na zwolnienie twórcy wielkiego Milanu.
Jednak prawdziwą porażką dla „Colchoneros” okazał się kolejny sezon, choć sam Valeron nie schodził poniżej wysoko postawionej sobie poprzeczki. Jego świetna gra nie zdołała jednak utrzymać „Atleti” w lidze, co w znacznym stopniu przyczyniło się do odejścia „El Flaco”. Po sezonie 1999/2000 na Valerona zagiął parol świeżo upieczony mistrz Hiszpanii.
Wielkie Deportivo La Coruna
„Mag” z Arguineguin dołączył do wielkiej drużyny z Royem Makaayem, Franem czy Mauro Silvą. Tym razem potrzebował odrobinę więcej czasu na wywalczenie miejsca w podstawowym składzie. Djalminha, brazylijski gwiazdor, był w świetnej formie i brylował w środku pola. Przez to Juan Carlos początkowo musiał się pogodzić z rolą jedynie rezerwowego.
Jednak jak to bywa z wirtuozami z Kraju Kawy, ich forma często okazuje się kapryśna, przez co nierzadko jesteśmy świadkami jej wahań, tak było i tym razem. Obniżenie dyspozycji Brazylijczyka oraz rosnąca frustracja doprowadziły do braku zrozumienia z trenerem Javierem Iruretą. Baskijski szkoleniowiec ani myślał się wahać i uczynił Juana nowym mózgiem drużyny.
Umiejętność kontrolowania tempa gry „El Flaco” prawdopodobnie wyssał z mlekiem matki. Jego możliwości techniczne, panowanie nad piłką to była czysta maestria. Jego prostopadłe podania były perełkami, można je porównać do najdroższych i najpiękniejszych arcydzieł sztuki. Umiejętności te wyróżniały „Maga”. Sezon 2001/2002 to moment w karierze Hiszpana, kiedy był z pewnością jednym z najlepszych piłkarzy na świecie.
W tamtym okresie jednym z najpoważniejszych kontrkandydatów dla Valerona do tytułu najlepszego gracza świata był legendarny napastnik Thierry Henry. Obaj spotkali się w drugiej rundzie grupowej Ligi Mistrzów. W spotkaniu rozgrywanym na leciwym Highbury był tylko jeden zwycięzca. Mecz zakończył się wynikiem 2:0 dla Deportivo, a „El Mago” nie tylko zdobył bramkę na 1:0, ale także skradł całe show.
W karierze Hiszpana wreszcie nadszedł czas na zdobywanie trofeów. Podczas dwóch pierwszych sezonów w La Coruni Valeron zwyciężał w rozgrywkach Copa del Rey, a także zdobył Superpuchar Hiszpanii. W tym samym czasie z Deportivo dwukrotnie został wicemistrzem kraju i dwa razy z rzędu docierał do ćwierćfinału Ligi Mistrzów.
Mimo wszystko przełomowym, a także najpiękniejszym momentem w karierze „El Flaco” był niewątpliwie niezapomniany dwumecz w Lidze Mistrzów w sezonie 2003/2004 z wielkim AC Milan. To jedna z tych chwil, która otwiera ci bramy niebios i wynosi na piedestał. Po porażce 1:4 na San Siro media w Hiszpanii opisywały, że w La Coruni „Rossoneri” dokończą dzieła zniszczenia i zakończą piękny sen Deportivo.
5. minuta spotkania, a na tablicy wyników 1:0 po trafieniu Waltera Pandianiego. W głowach kibiców zaczyna nieśmiało tlić się pewna myśl. 35. minuta, fatalny błąd bramkarza Milanu przy dośrodkowaniu i piłkę do siatki kieruje Juan Carlos Valeron. Dida był fantastycznym golkiperem, ale w tej sytuacji doznał chwilowego zaćmienia. Sama końcówka pierwszej połowy meczu, jedna z ostatnich akcji i staje się cud, Albert Luque strzela na 3:0. Milan nie wie, co się dzieje. Napotkał prawdziwy huragan i nie potrafi na niego zareagować.
Fani wpadli w euforię, a zawodnicy z Riazor uwierzyli w sukces. Valeron opanował środek pola. Gracja i elegancja, z jaką poruszał się „El Mago”, to było prawdziwe creme de la creme. Juan Carlos ruchami wprost hipnotyzował. Po przerwie Deportivo wciąż dominowało na boisku, a w 75. minucie Fran dokończył dzieła zniszczenia, ustalając wynik spotkania na 4:0.
Faktycznie byliśmy świadkami upadku drużyny, ale nikt się nie spodziewał, że będzie nią legendarny Milan. Była to jedna z najpiękniejszych remontad w historii europejskiego futbolu. W półfinale Champions League zostały cztery zespoły, a były nimi Deportivo, Porto, Chelsea i Monaco. Historyczne zwycięstwo w elitarnych rozgrywkach zdawało się nadzwyczaj realne, jednakże los chciał inaczej, a piękny sen „Super Depor” zakończyło portugalskie Porto z Jose Mourinho na ławce trenerskiej.
Najsmutniejszy okres w karierze
W styczniu 2006 roku Juan Carlos Valeron na dwie minuty przed końcem spotkania z Majorką zerwał więzadła krzyżowe. Uraz przydarzył się w najgorszym możliwym momencie, choć brzmi to jak truizm. Dla takich kontuzji nie ma odpowiednich momentów. Zawsze wtedy istnieje czarny scenariusz, że zawodnik się nie pozbiera, nie wróci na swoje obroty.
Główną rolę zaczyna odgrywać mentalność, to, jak sobie potrafisz poradzić w chwili słabości. Tak, kontuzja jest chwilą słabości w głowie profesjonalnego sportowca. W drużynie prowadzonej przez Joaquína Caparrosa Valeron był kluczowym elementem i pracował nad osiągnięciem najwyższej formy przed nadchodzącym mundialem w Niemczech. Jeżeli istnieje pewnik w zawodowym sporcie, to było nim miejsce „Maga” w reprezentacji prowadzonej przez Luisa Aragonesa.
Jak się okazało, był to dopiero początek czarnego okresu w karierze „El Flaco”. Kontuzja w spotkaniu przeciwko drużynie z Balearów była jedynie początkiem problemów. Podczas pretemporady w meczu towarzyskim z Benficą doznał kontuzji łąkotki, a dodatkowo uszkodzone zostały dopiero co zoperowane i teoretycznie wyleczone więzadła. Oczywista stała się druga operacja nogi, a z początkowo zakładanej czteromiesięcznej absencji okres rehabilitacji wydłużył się do sześciu miesięcy.
Wreszcie na początku 2007 roku pojawiło się światełko w tym jakże długim tunelu. Po przerwie świątecznej wznowiła rozgrywki La Liga, „Mag” wrócił do kadry meczowej blisko rok po rozegraniu ostatniego oficjalnego spotkania. Mecz, który wiązany był z powrotem do gry Valerona, był zaznaczony na czerwono w kalendarzu każdego fana. Dodatkowym smaczkiem całej sytuacji był przeciwnik „Depor”, bowiem na Riazor miał się stawić Real Madryt. Deportivo zwyciężyło w spotkaniu 2:0, a Caparros postanowił dać szansę „El Flaco”. Radość związana z powrotem do futbolu była ogromna, bliska euforii, nie trwała jednak zbyt długo.
Pech kolejny raz powrócił. W marcu lekarz klubowy drużyny z Riazor poinformował, iż kolano Valerona nie osiągnęło pełnej funkcjonalności wymaganej do zawodowego grania w piłkę. Diagnoza brzmiała prawie jak wyrok. Trzecia operacja albo kończysz karierę. Szczerze przyznaję, nie wiem, czy moja głowa, by to przetrzymała, ale „Mag” wziął na barki tę sytuację i nie dał się rzucić na kolana. Gehenna minęła, „El Flaco” powrócił do grania na najwyższym poziomie 27 stycznia 2008 roku. Wszystko trwało dwa długie lata, 730 dni wyjęte z kariery iście galaktycznego pomocnika. W spotkaniu przeciwko Realowi Valladolid zaliczył 15 minut, zmieniając Andresa Guardado.
Schyłek wielkiej kariery
Po pięknych latach, gdy w La Coruni panował pełen rozkwit talentu, przyszedł czas tzw. posuchy i ogromnego żalu oraz tęsknoty za niedaleką przeszłością. Nastał sezon 2010/2011, w którym Deportivo zajęło 18. lokatę, a to oznaczało spadek do Segunda Division po długich dwudziestu latach. Było to bardzo przykre wydarzenie dla wszystkich związanych z klubem, jak i samego Valerona, który obiecał sobie, że przyczyni się do powrotu drużyny z Riazor do elity. Chciał w ten sposób odwdzięczyć się za okazane wsparcie podczas okresu przewlekłej kontuzji.
Jak zapowiedział, tak uczynił, bowiem w sezonie 2011/2012 jako 36-latek był zdecydowanie kluczową postacią w drużynie „Depor”, zdobywając pięć bramek. Niestety zespół z Galicji nie zagrzał długo miejsca w La Liga i w kolejnym sezonie ponownie został zdegradowany.
Valeron nie podjął się kolejnej próby ratowania klubu i 14 lipca 2013 roku ogłosił, iż po 16 latach wraca do domu, do klubu, który go wychował, Las Palmas. Z miłości do futbolu nie zakończył kariery, ale czuł, że organizm nie pozwoli mu na rywalizację na poziomie, jakiego oczekują w La Coruni, stąd decyzja o odejściu z „Depor”. Pożegnania zawsze są trudne, lecz to z Galicją było wyjątkowe. Taki okres czasu spędzony w jednym klubie odciska swoje piętno, czujesz, że żyjecie w symbiozie. Jak powiedział: – To trudny czas, trudno jest mi wyrazić te wszystkie uczucia, które noszę w sobie. Żegnając się z klasą, zakończył: – Jestem bardzo wdzięczny, gdyż ten klub dał mi wszystko. Jaki na boisku, taki w życiu. Wielki „Mag” o szklanym zdrowiu i wielkim serduchu.
W reprezentacji „La Furia Roja” także odcisnął swoje piętno. Pokolenie Valerona na niwie reprezentacyjnej było wyjątkowo nieszczęśliwe, lecz kto wie. jakby się potoczyła ich historia, gdyby sędziowie nie okradli Hiszpanów na mundialu w 2002 roku. Mistrzostwa świata w Korei i Japonii nie były jedynym wielkim turniejem Juana Carlosa w reprezentacji Hiszpanii. „El Flaco” dwukrotnie reprezentował Hiszpanię na mistrzostwach Europy. Był to okres, w którym o Hiszpanii mawiano „grają jak nigdy, przegrywają jak zawsze”.