Chelsea Londyn miała dziś okazję pokazać, że to jeszcze nie koniec walki o tytuł mistrza. Tymczasem mecz 34. kolejki zakończył się dramatycznym wynikiem dla jedenastki "The Blues" i właśnie dziś zgasła ostatnia iskierka nadzei.
Remis – tym prostym określeniem można wyjaśnić całe losy spotkania. Zacznijmy jednak od początku. Jedyny poniedziałkowy mecz odbywał się na Stamford Bridge, gdzie Chelsea podejmowała Wigan Athletic przy ponad 40 tysięcznej publiczności.
Drużyna Avrama Granta już przed meczem zapowiadała ostrą walkę do ostatnich minut. Od samego początku spotkania na boisku dominowali „Niebiescy”, ale nie potrafili skorzystać z wypracowanych sobie szans. Największą nieskutecznością „popisał” się Nicolas Anelka. Francuz pierwszą dogodną sytuację zmarnował po ładnym dograniu Salomona Kalu kiedy to chybił obok bramki po strzale z głowy. Napastnik po niedługim czasie miał podobną sytuację do wykorzystania, jednak lepszy okazał się Chris Kirkland. Oprócz kilku akcji gospodarzy, przyjezdni zdołali tylko raz poważnie zagrozić bramce Cecha, aczkolwiek bez skutku. Pierwsza połówka zakończyła się bezbramkowo stąd też gwizdy niezadowolonych kibiców.
Zaraz po przerwie, na boisku zobaczyliśmy J.Cola, który wprowadził więcej koloru w grę swojego zespołu. Spotkanie nabrało tempa i dynamiki czego efektem był strzał w poprzeczkę w 54. minucie Johna Terrego. Niewiele brakowało, a 30 sekund później ten sam zawodnik uszczęśliwił by tysiące kibiców, jednak mocne uderzenie fenomenalnie obronił Kirkland. Niedoczekani fani „The Blues” oszaleli w 55. minucie kiedy to Chelsea objęła prowadzenie. Wspomniany Nicolas Anelka zrekompensował się za błędy w pierwszej połowie i celnym podanie udostępnił piłkę nadbiegającemu Michaelowi Essienowi, który technicznym strzałem pokonał bramkarza gości. Po zdobytym golu Chelsea przystopowała i skutecznie broniła nieliczne ataki Wigan. Pod koniec spotkania zrobiło się bardzo gorąco, obie drużyny rzuciły się zarzarcie do walki. Kiedy już wszyscy byli przekonani, iż trzy punkty powędrują na konto gospodarzy zaczął się bardzo efektywny atak przyjezdnych. Wprowadzony Sibierski dwie minuty przed końcem mógł doprowadzić do wyrównania, ale Petr Cech z trudem wybił piłkę. Cztery minuty później, w doliczonym czasie gry ogromny wstrząs przeżyli i kibice i zawodnicy. Lewą flanką pędził Jason Koumas, który nie celnie dogrywał do Sibierskiego. W afekcie kilka metrów dalej stał Heskey, który przeprowadził bezwzgędną egzekucję na gospodarzach i idealną sytuację zamienił w bramkę.
1:1 – szanse Chelsea na mistrzostwo legły w gruzach. Nie chcę nikomu narzucać zdania, ale przy okazji chciałbym rozważyć losy Chelsea, a zarazem przytoczyć słowa mojego kolegi Patryka Wojcieszka który pisał:
„Do zwycięstw Chelsea brakuje jednego. Trenera. Takiego jakim był Jose Mourinho, który posiadał charyzmę i potrafił doskonale zmotywować i ustawić zespół tak żeby odnosił on sukcesy. Uważam, że Grant to po prostu nieodpowiedni człowiek, na nieodpowiednim stanowisku”…”Nowy trener może wnieść do gry zespołu świeżość, której teraz tak bardzo brakuje”… W mediach przewijało się już wiele nazwisk: Hiddink, Rijkaard, Laudrup, a także legenda klubu z Londynu Gianfranco Zola. Może to właśnie, któryś z nich poprowadzi już niedługo Chelsea do sukcesów?”
Być może powyższe rozważania to fakty potwierdzające słabą formę Londyńczyków… odpowiedź pozostawiam państwu.
Chelsea – Wigan 1:1 (0:0)
1:0 Essien 55′
1:1 Heskey 90+2′
fajny tekst